Znowu jesień
A oto juz i jesien. Ptaki są jak dłonie,
jak dłonie pozegnalne nieba dla złej ziemi.
Placzmy czasu, ach, płaczmy z sercami zywemi,
smutni tacy, samotni, nie nazwani dniem.
Juz nam pokazał Bog czy szatan krwawe miasta,
w ktorych jeno się dymy z wolna unosiły
jak umęczony anioł nad kolebką śmierci.
Juz nam ten noz przytknięty az do serca wrastał,
tak długo trwał przy piersi, a gruzy mowiły
i kazde drzewo martwe wraz z nimi śpiewało:
“Otoć się w proch obracasz, nieobaczne ciało”.
Jestze coś ponad ciemność? – pytaliśmy płacząc,
gdy spośrod stolic martwych nikt nie wyszedł do nas,
i staliśmy w ciemności, gdzie się nie napotka
dłon z dłonią, a wzrok blizni widać tylko w gromach.
I tylko dudnił wiatr przez ulic puste groby,
i śniezyce powoli nakrywały głazy,
i byliśmy jak mroczne, niewierne wyrazy,
gdy świat opadał z powiek jak gwiazda czy łza.
Jak poznać ziemię głuchą? jak nazwać te lądy,
gdzie dzieci konające są jak starcy we śnie
i juz nie znają słow, ninl je pojęły jeszcze,
i kraje, gdzie się nigdy nie usłyszy mowy,
a dłonie, kazde dłonie, są jak mrozne kleszcze”
A ato juz i jesien. Drzewa są na nowo
zaglami martwym domom, skrzydłami martwym snom,
jakby nie powstawały nad rozrąbaną glową,
jakby nie było kolumn roztratowanych rąk.
I człowiek idzie obok, ach, chyba juz nie czlowiek,
pien taki, wypalony, co znow zapomniał nieba,
i krzyczy, kiedy we śnie na poczerniałej słomie
przychodzą znow boleśni, milczący aniołowie.