Українська та зарубіжна поезія

Вірші на українській мові






Pan Tadeusz – Księga jedenasta: Rok 1812

Wrozby wiosenne.
Wkroczenie wojsk.
Nabozenstwo.
Rehabilitacja urzędowa śp. Jacka Soplicy.
Z rozmow Gerwazego i Protazego wnosić mozna bliski koniec procesu.
Umizgi ułana z dziewczyną.
Rozstrzyga się spor o Kusego i Sokoła.
Za czym goście zgromadzają się na biesiadę.
Przedstawienie wodzom par narzeczonych.

O roku ow! kto ciebie widział w naszym kraju!
Ciebie lud zowie dotąd rokiem urodzaju,
A zołnierz rokiem wojny; dotąd lubią starzy
O tobie bajać, dotąd pieśn o tobie marzy.
Z dawna byłeś niebieskim oznajmiony cudem
I poprzedzony głuchą wieścią między ludem;
Ogarnęło Litwinow serca z wiosny słoncem
Jakieś dziwne przeczucie, jak przed świata koncem,
Jakieś oczekiwanie tęskne i radosne.

Kiedy pierwszy raz bydło wygnano na wiosnę,
Uwazano, ze chociaz zgłodniałe i chude,
Nie biegło na run, co juz umaiła grudę,
Lecz kładło się na rolę i schyliwszy głowy
Ryczało albo zuło swoj pokarm zimowy.

I wieśniacy ciągnący na jarzynę pługi
Nie cieszą się, jak zwykle, z konca zimy długiej,
Nie śpiewają piosenek, pracują leniwo,
Jakby nie pamiętali na zasiew i zniwo.
Co krok wstrzymują woły i podjezdki w bronie
I poglądają z trwogą ku zachodniej stronie,
Jakby z tej strony miał się objawić cud jaki,
I uwazają z trwogą wracające ptaki.
Bo juz bocian przyleciał do rodzinnej sosny
I rozpiął skrzydła białe, wczesny sztandar wiosny;
A za nim, krzykliwymi nadciągnąwszy pułki,
Gromadziły się ponad wodami jaskołki
I z ziemi zmarzłej brały błoto na swe domki.
W wieczor słychać w zaroślach szept ciągnącej słomki,
I stada dzikich gęsi szumią ponad lasem,
I znuzone na popas spadają z hałasem,
A w głębi ciemnej nieba wciąz jęczą zurawie.
Słysząc to nocni stroze pytają w obawie,
Skąd w krolestwie skrzydlatym tyle zamieszania,
Jaka burza te ptaki tak wcześnie wygania.

Az oto nowe stada, jakby gilow, siewek
I szpakow, stada jasnych kit i chorągiewek
Zajaśniały na wzgorkach, spadają na błonie.
Konnica! dziwne stroje, nie widziane bronie,
Pułk za pułkiem, a środkiem, jak stopione śniegi,
Płyną drogami kute zelazem szeregi;
Z lasow czernią się czapki, rzęd bagnetow błyska,
Roją się niezliczone piechoty mrowiska.

Wszyscy na połnoc: rzekłbyś, iz wonczas z wyraju
Za ptastwem i lud ruszył do naszego kraju,
Pędzony niepojętą, instynktową mocą.
Konie, ludzie, armaty, orły dniem i nocą

Płyną; na niebie gorą tu i owdzie łuny,
Ziemia drzy, słychać, biją stronami pioruny. –
Wojna! wojna! Nie było w Litwie kąta ziemi,

Gdzie by jej huk nie doszedł; pomiędzy ciemnemi
Puszczami chłop, ktorego dziady i rodzice
Pomarli nie wyjrzawszy za lasu granice,
Ktory innych na niebie nie rozumiał krzykow
Procz wichrow, a na ziemi procz bestyi rykow,
Gości innych nie widział oprocz społleśnikow,-
Teraz widzi: na niebie dziwna łuna pała,
W puszczy łoskot, to kula od jakiegoś działa,
Zbłądziwszy z pola bitwy, drog w lesie szukała
Rwąc pnie, siekąc gałęzie. Żubr, brodacz sędziwy,
Zadrzał we mchu, najezył długie włosie grzywy,
Wstaje na wpoł, na przednich nogach się opiera
I potrząsając brodą zdziwiony spoziera
Na błyskające nagle między łomem zgliszcze:
Był to zbłąkany granat, kręci się, wre, świszcze,
Pękł z hukiem jakby piorun; zubr pierwszy raz w zyciu
Zląkł się i uciekł w głębszym schować się ukryciu.

Bitwa! gdzie? w ktorej stronie? pytają młodzience,
Chwytają bron, kobiety wznoszą w niebo ręce,
Wszyscy pewni zwycięstwa, wołają ze łzami:
<>

O wiosno! kto cię widział wtenczas w naszym kraju
Pamiętna wiosno wojny, wiosno urodzaju!
O wiosno, kto cię widział, jak byłaś kwitnąca
Zbozami i trawami, a ludzmi błyszcząca,
Obfita we zdarzenia, nadzieją brzemienna!
Ja ciebie dotąd widzę, piękna maro senna!
Urodzony w niewoli, okuty w powiciu,
Ja tylko jedną taką wiosnę miałem w zyciu.

Soplicowo lezało tuz przy wielkiej drodze,
Ktorą od strony Niemna ciągnęli dwaj wodze:
Nasz Ksiązę Jozef i krol westfalski Hieronim.
Juz zajęli część Litwy od Grodna po Słonim,
Gdy krol rozkazał wojsku dać trzy dni wytchnienia
Ale polscy zołnierze mimo utrudzenia
Skarzyli się, ze krol im marszu nie dozwala,
Tak radzi by co prędzej doścignąć Moskala.

W mieście pobliskim stanął głowny sztab ksiązęcy,
A w Soplicowie oboz czterdziestu tysięcy
I ze sztabami swymi jenerał Dąbrowski,
Kniaziewicz, Małachowski, Giedrojć i Grabowski.

Pozno było, gdy weszli; więc kazdy, gdzie moze,
Zabierają kwatery w zamczysku, we dworze;
Skoro dano rozkazy, rozstawiono czaty,
Kazdy strudzony poszedł spać do swej komnaty.
Z nocą wszystko ucichło: oboz, dwor i pole;
Widać tylko, jak cienie, błądzące patrole
I gdzieniegdzie błyskania ognisk obozowych,
Słychać kolejne hasła stanowisk wojskowych.

Spali: gospodarz domu, wodze i zołnierze;
Oczu tylko Wojskiego sen słodki nie bierze ;
Bo Wojski ma na jutro biesiadę wyprawić,
Ktorą chce dom Soplicow na wiek wiekow wsławić:

Biesiadę, godną miłych sercom polskim gości
I odpowiedną wielkiej dnia uroczystości,
Co jest świętem kościelnym i świętem rodziny:
Jutro odbyć się mają trzech par zaręczyny,
Zaś jenerał Dąbrowski oświadczył z wieczora,
Że chce mieć obiad polski.
Choć spozniona pora,
Wojski zebrał co prędzej z sąsiedztwa kucharzy;
Pięciu ich było, słuzą, on sam gospodarzy.
Jako kuchmistrz białym się fartuchem opasał,
Wdział szlafmycę, a ręce do łokciow zakasał;
W ręku ma plackę muszą, owad lada jaki
Odpędza, wpadający chciwie na przysmaki;
Drugą ręką przetarte okulary włozył,
Dobył z zanadrza księgę, odwinął, otworzył.

Księga ta miała tytuł: Kucharz doskonały.
W niej spisane dokładnie wszystkie specyjały
Stołow polskich; podług niej Hrabia na Tęczynie
Dawał owe biesiady we włoskiej krainie,
Ktorym się Ojciec Święty Urban Ósmy dziwił;
Podług niej pozniej Karol-Kochanku-Radziwiłł,
Gdy przyjmował w Nieświzu krola Stanisława,
Sprawił pamiętną ową ucztę, ktorej sława
Dotąd zyje na Litwie we gminnej powieści.

Co Wojski wyczytawszy pojmie i obwieści,
To natychmiast kucharze robią umiejętni.
Wre robota, pięćdziesiąt nozow w stoły tętni,
Zwijają się kuchciki czarne jak szatany:
Ci niosą drwa, ci z mlekiem i z winem sagany,
Leją w kotły, skowrody, w rondle, dym wybucha;
Dwoch kuchcikow przy piecu siedzi, w mieszki dmucha,
Wojski, azeby ogien tym łacniej rozpalać,
Rozkazał stopionego masła na drwa nalać
Zbytek ten dozwolony jest w dostatnim domu).
Kuchciki sypią w ogien suche pęki łomu.
Inni na rozny sadzą ogromne pieczenie
Wołowe, sarnie, combry dzicze i jelenie;
Ci skubią stosy ptastwa, lecą puchow chmury,
Obnazają się głuszce, cietrzewie i kury.
Lecz kur niewiele było; od owej wyprawy,
Ktorą w czasie zajazdu Dobrzynski Sak krwawy
Zrobił na kurnik, kędy Zosi gospodarstwo
Zniszczył nie zostawiwszy sztuki na lekarstwo:
Jeszcze nie mogło ptastwem zakwitnąć na nowo
Sławne niegdyś ze drobiu swego Soplicowo.
Zresztą zaś mięs wszelkich był wielki dostatek,
Co się zgromadzić dało i z domu, i z jatek,
I z lasow, i z sąsiedztwa, z bliska i z daleka:
Rzekłbyś, ptasiego tylko niedostaje mleka.
Dwie rzeczy, ktorych hojny pan uczty szuka,
Łączą się w Soplicowie: dostatek i sztuka.

Juz wschodził uroczysty dzien Najświętszej Panny
Kwietnej; pogoda była prześliczna, czas ranny,
Niebo czyste, wokoło ziemi obciągnięte,
Jako morze wiszące, ciche, wklęsło-wgięte;
Kilka gwiazd świeci z głębi, jako perły ze dna
Przez fale; z boku chmurka biała, sama jedna
Podlatuje i skrzydła w błękicie zanurza,
Podobne do niknących pior Anioła Stroza,
Ktory nocną modlitwą ludzi przytrzymany
Spoznił się, śpieszy wracać między społniebiany.

Juz ostatnie perły gwiazd zamierzchły i na dnie
Niebios zgasły, i niebo środkiem czoła blednie,
Prawą skronią złozone na wezgłowiu cieni
Jeszcze smagławe, lewą coraz się rumieni;
A dalej okrąg jakby powieka szeroka
Rozsuwa się i w środku widać białek oka,
Widać tęczę, zrenicę – juz promien wytrysnął,
Po okrągłych niebiosach wygięty przebłysnął
I w białej chmurce jako złoty grot zawisnął.
Na ten strzał, na dnia hasło, pęk ogniow wylata,
Tysiąc rac krzyzuje się po okręgu świata,
A oko słonca weszło. – Jeszcze nieco senne,
Przymruza się, drząc wstrząsa swe rzęsy promienne,
Siedmią barw błyszczy razem: szafirowe razem,
Razem krwawi się w rubin i zołknie topazem,
Az rozlśniło się jako kryształ przezroczyste,
Potem jak brylant światłe, na koniec ogniste,
Jak księzyc wielkie, jako gwiazda migające:
Tak po niezmiernym niebie szło samotne słonce.

Dziś pospolstwo litewskie z całej okolicy
Zebrało się przed wschodem wokoło kaplicy,
Jak gdyby na nowego ogłoszenie cudu.
Zbior ten pochodził w części z pobozności ludu,
A w części z ciekawości: bo dziś w Soplicowie
Na nabozenstwie mają być jenerałowie,
Sławni dowodcy owi naszych legijonow,
Ktorych lud znał imiona i czcił jak patronow,
Ktorych wszystkie tułactwa, wyprawy i bitwy
Były ewangeliją narodową Litwy.

Juz przyszło oficerow kilku, tłum zołnierzy;
Lud ich otacza, patrzy, ledwie oczom wierzy
Oglądając rodakow mundury noszących,
Zbrojnych, wolnych i polskim językiem mowiących.

Wyszła msza – nie obejmie świątynia malenka
Całego zgromadzenia; lud na trawie klęka,
Patrząc we drzwi kaplicy, odkrywają głowy:
Włos litewskiego ludu, biały albo płowy,
Pozłacał się jako łan dojrzałego zyta;
Gdzieniegdzie kraśna głowka dziewicza wykwita,
Ubrana w świeze kwiaty albo w pawie oczy
I wstęgi rozplecione, ozdoby warkoczy,
Środ głow męskich, jak w zbozu bławat i kąkole.
Klęczący roznobarwny tłum okrywa pole,
A na głos dzwonka, niby na wiatru powianie,
Chylą się wszystkie głowy jak kłosy na łanie.

Wieśniaczki dziś na ołtarz Matki Zbawiciela
Niosą pierwszy dar wiosny, świeze snopki ziela;
Wszystko wkoło ubrane w bukiety i w wianki,
Ołtarz, obraz, a nawet dzwonnica i ganki.
Czasem poranny wietrzyk, gdy ze wschodu wionie,
Zrywa wianki i rzuca na klęczących skronie,
I rozlewa jak z mszalnej kadzielnicy wonie.

A gdy w kościele było po mszy i kazaniu,
Wyszedł przewodniczący całemu zebraniu
Podkomorzy, niedawno przez powiatu stany
Zgodnie konfederackim marszałkiem obrany.
Miał mundur wojewodztwa: zupan złotem szyty,
Kontusz gredyturowy z frędzlą i pas lity,
Przy ktorym karabela z głownią jaszczurową;
Na szyi świecił wielką szpinką brylantową;
Konfederatka biała, a na niej pęk gruby
Drogich piorek, były to białych czapel czuby
(Na fest kładnie się tylko kitka tak bogata,
Ktorej kazde pioreczko kosztuje dukata).
Tak ubrany, na wzgorek wstąpił przed kościołem,
Wieśniacy i zołnierstwo ścisnęło się kołem,
On rzekł:
A teraz Litewskiemu Księstwu, Polszcze całej
Przywraca; słyszeliście rządowe uchwały
I zwołujące walny sejm uniwersały.
Ja tylko mam słow parę przemowić do gminy,
W rzeczy, ktora się tycze Soplicow rodziny,
Tutejszych panow.
Ale kiedy o grzechach jego wszyscy wiecie,
Czas i zasługi jego ogłosić na świecie.
Obecni tu są naszych wojsk jenerałowie,
Od ktorych usłyszałem wszystko, co wam mowię
Ten Jacek nie był umarł (jak głoszono) w Rzymie,
Tylko odmienił zycie dawne, stan i imię;
A wszystkie przeciw Bogu i Ojczyznie winy
Zgładził, przez zywot święty i przez wielkie czyny.

Nie wiedząc, ze Kniaziewicz ciągnie ku odsieczy,
On to Jacek, zwan Robak, środ grotow i mieczy
Przeniosł od Kniaziewicza listy Ryszpansowi,
Donoszące, ze nasi biorą tył wrogowi.
On potem w Hiszpaniji, gdy nasze ułany
Zdobyły Samosiery grzbiet oszancowany,
Obok Kozietulskiego był ranny dwa razy!
Następnie, jak wysłaniec, z tajnymi rozkazy
Biegał po roznych stronach ducha ludzi badać,
Towarzystwa tajemne wiązać i zakładać;
Na koniec w Soplicowie, w swym ojczystym gniezdzie,
Gdy gotował powstanie, zginął na zajezdzie.
Właśnie o jego śmierci nadeszła wiadomość
Do Warszawy w tę chwilę, gdy Cesarz Jegomość
Raczył mu dać za dawne czyny bohaterskie
Legiji honorowej znaki kawalerskie.

Moją konfederacką ogłaszam wam laską:
Że Jacek wierną słuzbą i cesarską łaską
Zniosł infamiji plamę, powraca do cześci
I znowu się w rzęd prawych patryjotow mieści;
Więc kto będzie śmiał Jacka zmarłego rodzinie
Wspomnieć kiedy o dawnej, zagładzonej winie,
Ten podpadnie za karę takiego wyrzutu
Gravis notae maculae, wedle słow Statutu
Karzących tak militem jak i skartabella,
Co by siał infamiją na obywatela;
A ze teraz jest rowność, więc artykuł trzeci
Obowiązuje rownie i mieszczan, i kmieci.
Ten wyrok marszałkowski pan Pisarz umieści
W aktach Jeneralności, a Wozny obwieści.

Jeśli Jackowi nie mogł słuzyć ku ozdobie,
Niech słuzy ku pamiątce, wieszam go na grobie
Trzy dni tu będzie wisiał, potem do kaplicy
Złozy się, jako wotum dla Boga Rodzicy>>.

To powiedziawszy, order wydobył z pokrowca
I zawiesił na skromnym krzyzyku grobowca
Uwiązaną w kokardę wstązeczkę czerwoną,
I krzyz biały gwiazdzisty ze złotą koroną;
Przeciw słoncu promienie gwiazdy zajaśniały
Jako ostatni odbłysk ziemskiej Jacka chwały.
Tymczasem lud na klęczkach Anioł Panski mowi
Upraszając o wieczny pokoj grzesznikowi;
Sędzia obchodzi gości i wiejską gromadę,
Wszystkich do Soplicowa wzywa na biesiadę.

Ale na przyzbie domu usiedli dwaj starce,
Mając u kolan pełne miodu dwa połgarce;
Patrzą w sad, gdzie środ pączkow barwistego maku
Stał ułan jak słonecznik, w błyszczącym kołpaku,
Strojnym blachą złocistą i piorem koguta;
Przy nim dziewczę w zielonej sukience jak ruta
Pozioma, wznosi oczki błękitne jak bratki
Ku oczom chłopca; dalej panny rwały kwiatki
Po ogrodzie, umyślnie odwracając głowy
Od kochankow, zeby im nie mieszać rozmowy.

Ale starce miod piją, tabakierką z kory
Częstując się nawzajem, toczą rozhowory.

<> rzekł klucznik Gerwazy.
<> rzekł wozny Protazy.
<> powtorzyli zgodnie kilka razy
Kiwając w takt głowami; wreszcie Wozny rzecze:
W ktorych się działy gorsze niz u nas ekscesy,
A intercyza cały zakonczyła kłopot:
Tak z Borzdobohatymi pogodził się Łopot,
Krepsztulowie z Kupściami, Putrament z Pikturną,
Z Odyncami Mackiewicz, z Kwileckimi Turno.
Co mowię! wszak Polacy miewali zamieszki
Z Litwą, gorsze nizeli z Soplicą Horeszki,
A gdy na rozum wzięła krolowa Jadwiga,
To się bez sądow owa skonczyła intryga.
Dobrze, gdy strony mają panny albo wdowy
Na wydaniu: to zawsze kompromis gotowy.
Najdłuzszy proces zwykle bywa z duchowienstwem
Katolickim albo tez z bliskim pokrewienstwem,
Bo wtenczas sprawy skonczyć nie mozna małzenstwem.
Stąd to Lachy z Rusami w sporach nieskonczonych,
Idąc z Lecha i Rusa, dwu braci rodzonych;
Stąd się tyle procesow litewskich ciągnęło
Długo z księzmi Krzyzaki, az wygrał Jagiełło.
Stąd na koniec pendebat długo przed aktami
Sławny ow proces Rymszow z dominikanami,
Az wygrał wreszcie syndyk klasztorny ksiądz Dymsza,
Skąd jest przysłowie: większy Pan Bog niz pan Rymsza;
Ja zaś dołozę: lepszy miod od Scyzoryka>>.
To mowiąc, połgarcowką przepił do Klucznika.

I naszej Litwy! wszak to jak małzonkow dwoje!
Bog złączył, a czart dzieli, Bog swoje, czart swoje!
Ach, bracie Protazenku! ze to oczy nasze
Widzą! ze znowu do nas ci Koronijasze
Zawitali! Słuzyłem ja z nimi przed laty,
Pamiętam, dzielne były z nich konfederaty!
Gdyby nieboszczyk pan moj Stolnik dozył chwili!
O Jacku! Jacku! – lecz coz będziemy kwilili?
Skoro dziś znowu Litwa łączy się z Koroną,
Toć tym samym juz wszystko zgodzono, zgładzono>>.
>>I to dziw, rzekł Protazy, ze o tej to Zosi,
O ktorej rękę teraz nasz Tadeusz prosi,
Było przed rokiem omen, jakoby znak z nieba!>>
Przy tym z krwi dygnitarskiej, jest Stolnika wnuczką>>.
Przed rokiem tu siedziała w święto czeladz nasza
Pijąc miod, alić patrzym: pęc, pada z poddasza
Dwoch wroblow bijących się, oba samcy stare,
Jeden młodszy cokolwiek, miał podgarle szare,
Drugi czarne; dalejze tłuc się po podworzu,
Przewracać kulki, ze az zaryli się w kurzu;
My patrzym, a tymczasem szepcą sobie sługi;
Że ten czarny niech będzie Horeszko, a drugi
Soplica; więc ilekroć szary był na gorze,
Krzyczą: ‘Wiwat Soplica! pfe, Horeszki tchorze!’
A gdy spadał, wołali: ‘Popraw się, Soplica!
Nie daj się magnatowi, to wstyd na szlachcica!’
Tak śmiejąc się czekamy, kto kogo pokona;
Wtem Zosienka, nad ptastwem litością wzruszona,
Podbiegła i nakryła rączką te rycerze,
Jeszcze się w ręku bili, az leciało pierze,
Taka była zawziętość w tym malenkim lichu.
Baby patrząc na Zosię gadały po cichu,
Że pewnie przeznaczeniem będzie tej dziewczyny
Pogodzić dwie od dawna zwaśnione rodziny.
A widzę, ze się dzisiaj ziścił omen babi.
Prawdać to, ze naonczas myślano o Hrabi,
Nie zaś o Tadeuszu>>. Na to Klucznik rzecze:
Jak ow omen, a przeciez do pojęcia trudną.
Wiesz, iz dawniej rad bym był Soplicow rodzinę
W łyzce wody utopić; a tego chłopczynę,
Tadeusza, od dziecka niezmierniem polubił.
Uwazałem, ze gdy się z chłopiętami czubił,
Zawsze ich zbił; więc ilekroć do zamku biegał,
Jam go zawsze do trudnych imprezow podzegał.
Wszystko mu się udało; czy wydrzeć gołębie
Na wiezy, czy jemiołę oberwać na dębie,
Czyli z najwyzszej sosny złupić wronie gniazdo,
Wszystko umiał; myśliłem: pod szczęśliwą gwiazdą
Urodził się ten chłopiec, szkoda, ze Soplica!
Ktoz by zgadł, ze w nim zamku powitam dziedzica,
Męza panny Zofiji, mej Wielmoznej Pani!>>

Tu skonczyli rozmowę, piją zadumani,
Słychać tylko niekiedy te krotkie wyrazy:
<> – <>.

Przyzba tykała kuchni, ktorej okna stały
Otworem i dym jako z pozaru buchały,
Az z kłębow dymu, niby biała gołębica,
Mignęła świecąca się kuchmistrza szlafmyca.
Wojski przez okno kuchni, ponad starcow głowy
Wytknąwszy głowę, milczkiem słuchał ich rozmowy
I podał im nareszcie filizanki spodek
Pełen biszkoktow, mowiąc: Sporu, ktory miał bitwą zakonczyć się krwawą,
Gdy polujący w głębi Nalibockich lasow
Rejtan wypłatał sztukę ksiązęciu Denassow.
Tej sztuki omal własnym nie przypłacił zdrowiem;
Jam kłotnię panow zgodził, jak to wam opowiem>>.
Ale Wojskiego powieść przerwali kucharze
Pytając, komu serwis ustawiać rozkaze.

Wojski odszedł, a starcy, zaczerpnąwszy miodu,
Zadumani zwrocili oczy w głąb ogrodu,
Gdzie ow dorodny ułan rozmawiał z panienką.
Właśnie ułan ująwszy jej dłon lewą ręką
(Prawą miał na temlaku, widać, ze był ranny),
Z takimi odezwał się słowami do panny:

I coz, ze przeszłej zimy byłaś juz gotowa
Dać słowo mnie? Ja wtenczas nie przyjąłem słowa:
Bo i coz mi po takim wymuszonym słowie.
Wtenczas bawiłem bardzo krotko w Soplicowie,
Nie byłem taki prozny, azebym się łudził,
Żem jednym mem spojrzeniem miłość w tobie wzbudził;
Ja nie fanfaron, chciałem mą własną zasługą
Zyskać twe względy, choćby przyszło czekać długo.
Teraz jesteś łaskawa twe słowo powtorzyć:
Czymze na tyle łaski umiałem zasłuzyć?
Moze mnie bierzesz, Zosiu, nie tak z przywiązania,
Tylko ze stryj i ciotka do tego cię skłania;
Ale małzenstwo, Zosiu, jest rzecz wielkiej wagi,
Radz się serca własnego, niczyjej powagi
Tu nie słuchaj, ni stryja prośb, ni namow cioci;
Jeśli nie czujesz dla mnie nic oprocz dobroci,
Mozem te zaręczyny czas jakiś odwlekać,
Więzić twej woli nie chcę, będziem, Zosiu, czekać.
Nic nas nie nagli, zwłaszcza ze wczora wieczorem
Dano mi rozkaz zostać w Litwie instruktorem
W pułku tutejszym, nim się z mych ran nie wyleczę
I coz, kochana Zosiu?>>
Na to Zosia rzecze
Wznosząc głowę i patrząc w oczy mu nieśmiało:
Za Pana; ja się zawsze zgadzam z wolą Nieba
I z wolą starszych>>. Potem spuściwszy oczęta
Dodała: Widziałam, ze Pan jadąc załował nas mocno,
Pan łzy miał w oczach; te łzy, powiem Panu szczerze,
Wpadły mnie az do serca; odtąd Panu wierzę,
Że mnie lubisz; ilekroć mowiłam pacierze
Za Pana powodzenie, zawsze przed oczami
Stał Pan z tymi duzymi, błyszczącymi łzami.
Potem Podkomorzyna do Wilna jezdziła,
Wzięła mię tam na zimę, alem ja tęskniła
Do Soplicowa i do tego pokoiku,
Gdzie mnie Pan naprzod w wieczor spotkał przy stoliku,
Potem pozegnał; nie wiem, skąd pamiątka Pana,
Coś niby jak rozsada w jesieni zasiana,
Przez całą zimę w moim sercu się krzewiła,
Że, jako mowię Panu, – ustawniem tęskniła
Do tego pokoiku, i coś mi szeptało,
Że tam znow Pana znajdę, i tak się tez stało.
Mając to w głowie, często tez miałam na ustach
Imię Pana – było to w Wilnie na zapustach;
Panny mowiły, ze ja jestem zakochana:
Juzci, jezeli kocham, to juz chyba Pana>>.
Tadeusz, rad z takiego miłości dowodu,
Wziął ją pod rękę, ścisnął i wyszli z ogrodu
Do pokoju damskiego, do owej komnaty,
Kędy Tadeusz mieszkał przed dziesięcią laty.

Teraz bawił tam Rejent, cudnie wystrojony,
I usługiwał damie, swojej narzeczonej,
Biegając i podając sygnety, łancuszki,
Słoiki i flaszeczki, i proszki, i muszki;
Wesoł, na pannę młodą patrzył tryumfalnie.
Panna młoda konczyła robić gotowalnię;
Siedziała przed zwierciadłem radząc się bostw wdzięku;
Pokojowe zaś, jedne z zelazkami w ręku
Odświezają nadstygłe warkoczow pierścionki,
Drugie klęcząc pracują około falbonki.

Gdy się tak Rejent bawi ze swą narzeczoną,
Kuchcik stuknął don w okno: kota postrzezono.
Kot wykradłszy się z łozy prześmignął po łące
I wskoczył w sad pomiędzy jarzyny wschodzące;
Tam siedzi, wystraszyć go łacno z rozsadniku
I uszczuć, postawiwszy charty na przesmyku.
Biezy Asesor ciągnąc za obroz Sokoła,
Pośpiesza za nim Rejent i Kusego woła.
Wojski obu z chartami przy płocie ustawił,
A sam się z placką muszą do sadu wyprawił,
Depcąc, świszcząc i klaszcząc, bardzo zwierza trwozy;
Szczwacze, trzymając kazdy charta na obrozy,
Ukazują palcami, skąd zając wyruszy,
Cmokają z cicha; charty nadstawiły uszy,
Wytknęły pyski na wiatr i drzą niecierpliwie,
Jak dwie strzały złozone na jednej cięciwie.
Wtem Wojski krzyknął: <> Zając smyk zza płotu
Na łąkę, charty za nim, i wnet bez obrotu
Sokoł i Kusy razem spadli na szaraka
Ze dwoch stron w jednej chwili, jak dwa skrzydła ptaka,
I zęby mu jak szpony zatopili w grzbiecie.
Kot jęknął raz, jak nowo narodzone dziecię.
Żałośnie! biegą szczwacze: juz lezy bez ducha,
A charty mu sierć białą targają spod brzucha.

Szczwacze pogłaskali psy, a Wojski tymczasem
Dobył nozyk strzelecki wiszący za pasem,
Oderznął skoki i rzekł: Rowna ich była rączość, rowna była praca;
Godzien jest pałac Paca, godzien Pac pałaca,
Godni są szczwacze chartow, godne szczwaczow charty;
Otoz skonczony spor wasz długi i zazarty;
Ja, ktoregoście sędzią zakładu obrali,
Wydaję wreszcie wyrok: obaście wygrali,
Wracam fanty, niech kazdy przy swoim zostanie,
A wy podpiszcie zgodę>>. – Na starca wezwanie
Szczwacze zwrocili na się rozjaśnione lice
I długo rozdzielone złączyli prawice.

Wtem rzekł Rejent: Iz pierścien moj sędziemu w salarijum złozę;
Fant, postawiony w zakład, wracać się nie moze.
Pierścien niechaj Pan Wojski na pamiątkę przymie
I kaze na nim wyryć albo swoje imię,
Lub gdy zechce, herbowne Hreczechow ozdoby;
Krwawnik jest gładki, złoto jedenastej proby.
Konia teraz ułani pod jazdę zabrali,
Rzęd został przy mnie; kazdy znawca ten rzęd chwali,
Iz jest wygodny, trwały, a piękny jak cacko:
Kulbaczka wąska, modą z turecka kozacką,
Kula na przodzie, w kuli są drogie kamienie,
Poduszeczka z rubrontu wyścieła siedzenie.
A kiedy na łęk wskoczysz, na tym miękkim puszku
Między kulami siedzisz wygodnie jak w łozku;
A gdy w galop puścisz się (tu rejent Bolesta,
Ktory, jako wiadomo, bardzo lubił gesta,
Rozstawił nogi, jakby na konia wskakiwał,
Potem galop udając powoli się kiwał),
A gdy w galop puścisz się, natenczas z czapraka
Blask bije, jakby złoto kapało z rumaka,
Bo tabenki są gęsto złotem nakrapiane
I szerokie strzemiona srebrne pozłacane;
Na rzemieniach musztuka i na uzdzienicy
Połyskają guziki perłowej macicy,
U napierśnika wisi księzyc w kształt Leliwy,
To jest w kształt nowiu. Cały ten sprzęt osobliwy,
Zdobyty (jak wieść niesie) w boju podhajeckim
Na jakimś bardzo znacznym szlachcicu tureckim,
Przyjm, Asesorze, w dowod mojego szacunku>>.

A na to rzekł Asesor, wesoł z podarunku:
Jaszczurem wykładane, z kolcami ze złota,
I utkaną z jedwabiu smycz, ktorej robota
Rownie droga jak kamien, co się na niej świeci.
Chciałem sprzęt ten zostawić w dziedzictwie dla dzieci;
Dzieci pewnie mieć będę, wiesz, ze się dziś zenię;
Ale ten sprzęt, Rejencie, proszę unizenie,
Bądz łaskaw przyjąć w zamian za twoj rzęd bogaty
I na pamiątkę sporu, co długimi laty
Toczył się i nareszcie zakonczył zaszczytnie
Dla nas obu. – Niech zgoda między nami kwitnie.>>

Więc wracali do domu oznajmić za stołem,
Że się skonczył spor między Kusym i Sokołem.

Była wieść, ze zająca tego Wojski w domu
Wyhodował i w ogrod puścił po kryjomu,
Azeby szczwaczow zgodzić zbyt łatwą zdobyczą.
Staruszek tak swą sztukę zrobił tajemniczo,
Że oszukał zupełnie całe Soplicowo.
Kuchcik w lat kilka pozniej szepnął o tym słowo,
Chcąc Asesora skłocić z Rejentem na nowo;
Ale prozno krzywdzące chartow wieści szerzył,
Wojski zaprzeczył i nikt kuchcie nie uwierzył.

Juz goście zgromadzeni w wielkiej zamku sali,
Czekając uczty wkoło stołu rozmawiali,
Gdy pan Sędzia w mundurze wojewodzkim wchodzi
I pana Tadeusza z Zofiją przywodzi.
Tadeusz, lewą dłonią dotykając głowy,
Pozdrowił swych dowodcow przez ukłon wojskowy.
Zofija z opuszczonym ku ziemi wejrzeniem
Zapłoniwszy się, gości witała dygnieniem
Od Telimeny pięknie dygać wyuczona).
Miała wianek na głowie jako narzeczona,
Zresztą ubior ten samy, w jakim dziś w kaplicy
Składała snop wiosenny dla Boga Rodzicy.
Uzęła znow dla gości nowy snopek ziela;
Jedną ręką zen kwiaty i trawy rozdziela,
Drugą swoj sierp błyszczący poprawia na głowie;
Brali ziołka, całując jej ręce, wodzowie;
Zosia znowu dygała w kolej zapłoniona.
Wtem jenerał Kniaziewicz wziął ją za ramiona
I złozywszy ojcowski całus na jej czole,
Podniosł w gorę dziewczynę, postawił na stole,
A wszyscy klaszcząc w dłonie zawołali: <>
Zachwyceni dziewczyny urodą, postawą,
A szczegolnie jej strojem litewskim, prostaczym;
Bo dla tych wodzow, ktorzy w swym zyciu tułaczym
Tak długo błąkali się w obcych stronach świata,
Dziwne miała powaby narodowa szata,
Ktora im wspominała i młode ich lata,
I dawne ich miłostki; więc ze łzami prawie
Skupili się do stołu, patrzyli ciekawie.
Ci proszą, aby Zosia wzniosła nieco czoło
I oczy pokazała; ci, azeby w koło
Raczyła się obrocić – dziewczyna wstydliwa
Obraca się, lecz oczy rękami zakrywa.
Tadeusz patrzył wesoł i zacierał ręce.

Czy ktoś Zosi poradził wyjść w takiej sukience,
Czy instynktem wiedziała (bo dziewczyna zgadnie
Zawsze instynktem, co jej do twarzy przypadnie),
Dosyć, ze Zosia pierwszy raz w zyciu dziś z rana
Była od Telimeny za upor łajana,
Nie chcąc modnego stroju, az wymogła płaczem,
Że ją tak zostawiono, w ubraniu prostaczem.

Spodniczkę miała długą, białą; suknię krotką
Z zielonego kamlotu z rozową obwodką;
Gorset takze zielony, rozowymi wstęgi
Od łona az do szyi sznurowany w pręgi;
Pod nim pierś jako pączek pod listkiem się tuli.
Od ramion świecą białe rękawy koszuli,
Jako skrzydła motyle do lotu wydęte,
U dłoni skarbowane i wstązką opięte;
Szyja takze koszulką obciśniona wąską,
Kołnierzyk zadzierzgniony rozową zawiązką;
Zauszniczki wyrznięte sztucznie z pestek wiszni,
Ktorych się wyrobieniem Sak Dobrzynski pyszni
Były tam dwa serduszka z grotem i płomykiem,
Dane dla Zosi, gdy Sak był jej zalotnikiem);
Na kołnierzyku wiszą dwa sznurki bursztynu,
Na skroniach zielonego wianek rozmarynu,
Wstązki warkoczow Zosia rzuciła na barki,
A na czoło włozyła zwyczajem zniwiarki
Sierp krzywy, świezym zęciem traw oszlifowany,
Jasny jak now miesięczny nad czołem Dyjany.

Wszyscy chwalą, klaskają. Jeden z oficerow
Dobył z kieszeni portefeuille z plikami papierow,
Rozłozył je, ołowek przyciął, w ustach zmoczył,
Patrzy w Zosię, rysuje. Ledwie Sędzia zoczył
Papiery i ołowki, poznał rysownika,
Choć go bardzo odmienił mundur pułkownika,
Bogate szlify, mina prawdziwie ułanska
I wąsik poczerniony, i brodka hiszpanska.
Sędzia poznał: Do malarstwa!>> – W istocie był to Hrabia młody,
Niedawny zołnierz, lecz ze wielkie miał dochody
I swoim kosztem cały pułk jazdy wystawił,
I w pierwszej zaraz bitwie wybornie się sprawił,
Cesarz go pułkownikiem dziś właśnie mianował:
Więc Sędzia witał Hrabię i rangi winszował,
Ale Hrabia nie słuchał, a pilnie rysował.
Tymczasem weszła druga para narzeczona:
Asesor, niegdyś cara, dziś Napoleona
Wierny sługa; zandarmow oddział miał w komendzie,
A choć ledwie dwadzieście godzin był w urzędzie,
Juz włozył mundur siny z polskimi wyłogi
I ciągnął krzywą szablę, i dzwonił w ostrogi.
Obok powaznym krokiem szła jego kochanka,
Ubrana bardzo strojnie, Tekla Hreczeszanka;
Bo Asesor juz dawno Telimenę rzucił
I aby tę kokietkę tym mocniej zasmucił,
Ku Wojszczance afekty serdeczne obrocił.
Panna nie nadto młoda, juz pono połwieczna,
Lecz gospodyni dobra, osoba stateczna
I posazna, bo oprocz swej dziedzicznej wioski
Sumką z daru Sędziego powiększała wnioski.

Trzeciej pary daremnie czekają czas długi.
Sędzia niecierpliwi się i wysyła sługi;
Wracają: powiadają, ze trzeci małzonek,
Pan Rejent, szczując kota, zgubił swoj pierścionek
Ślubny, szuka na łące; a Rejenta dama
Jeszcze u gotowalni, choć śpieszy się sama
I choć jej pomagają słuzebne kobiety,
Nie mogła w zaden sposob skonczyć toalety:
Ledwie będzie gotowa na godzinę czwartą.

1 Star2 Stars3 Stars4 Stars5 Stars (1 votes, average: 5,00 out of 5)

Pan Tadeusz – Księga jedenasta: Rok 1812 - ADAM MICKIEWICZ
 »