Українська та зарубіжна поезія

Вірші на українській мові






Pan Tadeusz – Epilog

O tym-ze dumać na paryskim bruku,
Przynosząc z miasta uszy pełne stuku
Przeklęstw i kłamstwa, niewczesnych zamiarow,
Zapoznych zalow, potępienczych swarow!
Biada nam zbiegi, ześmy w czas morowy
Lękliwe nieśli za granicę głowy.
Bo gdzie stąpili, rosła przed nim trwoga,
W kazdym sąsiedzi znajdowali wroga,
Az nas objęto w ciasny krąg łancucha
I kazą oddać co najprędzejducha.
A gdy na zale ten świat nie ma ucha!
Gdy ich co chwila nowina przeraza,
Bijąca z Polski jako dzwon smętarza,
Gdy im prędkiego zgonu zyczą straze,
Wrogi ich wabią z dala jak grabarze!
Gdy w niebie nawet nadziei nie widzą!
Nie dziw, ze ludzi, świat, siebie ohydzą,
Że utraciwszy rozum w mękach długich,
Plwają na siebie i zrą jedni drugich!
Chciałem pominąć, ptak małego lotu,
Pominąć strefy ulewy i grzmotu
I szukać tylko cienia i pogody,
Wieki dziecinstwa, domowe zagrody…
Jedyne szczęście, kto w szarej godzinie
Z kilku przyjacioł usiadł przy kominie,
Drzwi od Europy zamykał hałasow,
Wyrwał się z myślą ku szczęśliwym czasom
I dumał, myślił o swojej krainie..
Ale o krwi tej, co się świezo lała,
O łzach, ktorymi płynie Polska cała,
O sławie, ktora jeszcze nie przebrzmiała!
O nich pomyślić – nie mieliśmy duszy.
Bo narod bywa na takiej katuszy,
Że kiedy zwroci wzrok ku jego męce,
Nawet Odwaga załamuje ręce.
Te pokolenia załobami czarne,
Powietrze tylu klątwami cięzarne,
Tam myśl nie śmiała zwrocić lotow,
W sferę okropną nawet ptakom grzmotow
Matko Polsko! Ty tak świezo w grobie
Złozona – nie ma sił mowić o tobie!
Ach! czyjez usta śmią pochlebiać sobie,
Że dzisiaj znajdą to serdeczne słowo,
Ktore rozczula rozpacz marmorową,
Ktore z serc wieko podejmie kamienne,
Rozwiąze oczy tylą łez brzemienne
I sprawia, ze łza przystygła wypłynie,
Nim się te usta znajdą, wiek przeminie.
Kiedyś – gdy zemsty lwie przehuczą ryki,
Przebrzmi głos trąby, przełamią się szyki,
Gdy orły nasze lotem błyskawicy
Spadną u dawnej Chrobrego granicy,
Gdy ciał podjedzą i krwią całe spłyną,
I skrzydła wreszcie na spoczynek zwiną,
Gry wrog ostatni wyda krzyk boleści,
Umilknie, światu swobodę obwieści –
Wtenczas, dębowym liściem uwienczeni,
Rzuciwszy miecze, siądą rozbrojeni!
Rycerze nasi zechcą słuchać pieni!
Gdy świat obecnej doli pozazdrości,
Będą czas mieli słuchać o przeszłości!
Wtenczas zapłaczą, nad ojcow losami,
I wtenczas łza ta ich lica nie splami.
Dziś dla nas, w świecie nieproszonych gości,
W całej przeszłości i w całej przyszłości
Jedna juz tylko jest kraina taka,
W ktorej jest trochę szczęścia dla Polaka,
Kraj lat dziecinnych! On zawsze zostanie
Święty i czysty, jak pierwsze kochanie,
Nie zaburzony błędow przypomnieniem,
Nie podkopany nadziei złudzeniem,
Ani zmieniony wypadkow strumieniem.
Gdziem rzadko płakał, a nigdy nie zgrzytał,
Te kraje rad bym myślami powitał,
Kraje dziecinstwa, gdzie człowiek po świecie
Biegł jak po łące, a znał tylko kwiecie
Miłe i piękne, jadowite rzucił,
Ku pozytecznym oka nie odwrocił.
Ten kraj szczęśliwy ubogi i ciasny!
Jak świat jest bozy, tak on był nasz własny,
Jakze tam wszystko do nas nalezało,
Jak pomnim wszystko, co nas otaczało:
Od lipy, ktora koroną wspaniałą
Całej wsi dzieciom uzyczała cienia
Az do kazdego strumienia, kamienia,
Jak kazdy kątek ziemi był znajomy
Az po granicę, po sąsiadow domy.
I tylko krajow tych obywatele
Jedni zostali wierni przyjaciele
Jedni dotychczas sprzymierzency pewni!
Bo ktoz tam mieszkał – matka, bracia, krewni,
Sąsiedzi dobrzy, kogo z nich ubyło,
Jakze tam o nim często się mowiło,
Ile pamiątek, jaka załość długa,
Tam gdzie do pana przywiązanszy sługa
Niz w innych krajach małzonka do męza,
Gdzie zołnierz dłuzej załuje oręza
Niz tu syn ojca; po psie płaczą szczerze
I dłuzej niz tu lud po bohaterze.
I przyjaciele wtenczas pomogli rozmowie,
I do piosnki rzucali mnie słowo za słowem,
Jak bajeczne zurawie nad dzikim ostrowem,
Nad zaklętym pałacem przelatując wiosną
I słysząc zaklętego chłopca skargę głośną,
Kazdy ptak chłopcu jedno pioro zrucił,
On zrobił skrzydła i do swoich wrocił…
O gdybym kiedy dozył tej pociechy,
Żeby te księgi zbłądziły pod strzechy,
Żeby wieśniaczki, kręcąc kołowrotki,
Gdy odśpiewają ulubione zwrotki
O tej dziewczynie, co tak grać lubiła,
Że przy skrzypeczkach gąski pogubiła,
O tej sierocie, co piękna jak zorze,
Zaganiać gąski szła w wieczornej porze,-
Gdyby tez wzięły na koniec do ręki
Te księgi proste jako ich piosenki.
A przy stoliku drzemiący pan włodarz
Albo ekonom, lub nawet gospodarz,
Nie bronił czytać i sam słuchać raczył,
I młodszym rzeczy trudniejsze tłumaczył,
chwalił piękności, a błędom wybaczył.
Tak za dni moich przy wiejskiej zabawie,
Czytano nieraz pod lipą na trawie
Pieśn o Justynie, powieść o Wiesławie.
I zazdrościła młodziez wieszczow sławie,-
Ktora tam dotąd brzmi w lasach i w polu,
I ktorym drozszy niz laur Kapitolu,
Wianek rękami wieśniaczki osnuty,
Z modrych bławatkow i zielonej ruty.

1 Star2 Stars3 Stars4 Stars5 Stars (1 votes, average: 5,00 out of 5)

Pan Tadeusz – Epilog - ADAM MICKIEWICZ