Українська та зарубіжна поезія

Вірші на українській мові






Pan Tadeusz – Księga dziesiąta: Emigracja. Jacek

Narada tycząca się zabezpieczenia losu zwycięzcow.
Układy z Rykowem.
Pozegnanie.
Wazne odkrycie.
Nadzieja.

Owe obłoki ranne, zrazu rozpierzchnione
Jak czarne ptaki, lecąc w wyzszą nieba stronę
Coraz się zgromadzały; ledwie słonce zbiegło
Z południa, juz ich stado poł niebios obległo
Ogromną chmurą; wiatr ją pędził coraz chyzej,
Chmura coraz gęstniała, zwieszała się nizej,
Az jedną stroną na wpoł od niebios oddarta,
Ku ziemi wychylona i wszerz rozpostarta,
Jak wielki zagiel, biorąc wszystkie wiatry w siebie,
Od południa na zachod leciała po niebie.

I była chwila ciszy; i powietrze stało
Głuche, milczące, jakby z trwogi oniemiało.
I łany zboz, co wprzody, kładąc się na ziemi
I znowu w gorę trzęsąc kłosami złotemi,
Wrzały jak fale, teraz stoją nieruchome
I poglądają w niebo najezywszy słomę.
I zielone przy drogach wierzby i topole,
Co pierwej, jako płaczki przy grobowym dole,
Biły czołem, długimi kręciły ramiony
Rozpuszczając na wiatry warkocz posrebrzony,
Teraz jak martwe, z niemej wyrazem załoby,
Stoją na kształt posągow sypilskiej Nioby.
Jedna osina drząca wstrząsa liście siwe.
Bydło, zwykle do domu powracać leniwe,
Teraz zbiega się tłumnie, pasterzy nie czeka
I opuszczając strawę do domu ucieka.
Buhaj racicą ziemię kopie, orze rogiem
I całą trzodę straszy ryczeniem złowrogiem;
Krowa coraz ku niebu wznosi wielkie oko,
Usta z dziwu otwiera i wzdycha głęboko;
A wieprz marudzi w tyle, dąsa się i zgrzyta,
I snopy zboza kradnie, i na zapas chwyta.

Ptastwo skryło się w lasy, pod strzechy, w głąb trawy;
Tylko wrony, stadami obstąpiwszy stawy,
Przechadzają się sobie powaznymi kroki,
Czarne oczy kierują na czarne obłoki,
Wytknąwszy język z suchej, szerokiej gardzieli
I skrzydła roztaczając, czekają kąpieli;
Lecz i te, przewidując nazbyt mocną burzę,
Juz w las ciągną, podobne wznoszącej się chmurze.
Ostatnia z ptakow, lotem nieścigłym zuchwała
Jaskołka, czarny obłok przeszywa jak strzała,
Wreszcie spada jak kula.
Właśnie w owej chwili
Szlachta z Moskwą okropną walkę zakonczyli
I chronią się gromadnie w domy i stodoły,
Opuszczając plac boju, gdzie wkrotce zywioły
Stoczą walkę.

Na zachod, jeszcze ziemia słoncem ozłocona
Świeciła się ponuro, zołtawo-czerwona;
Juz chmura, roztaczając cienie na kształt sieci,
Wyławia resztki światła, a za słoncem leci,
Jak gdyby je pochwycić chciała przed zachodem.
Kilka wichrow raz po raz prześwisnęło spodem,
Jeden za drugim lecą, miecąc krople dzdzyste,
Wielkie, jasne, okrągłe, jak grady ziarniste.

Nagle wichry zwarły się, porwały się w poły,
Borykają się, kręcą, świszczącymi koły
Krązą po stawach, mącą do dna wody w stawach,
Wpadli na łąki, świszczą po łozach i trawach,
Pryskają łoz gałęzie, lecą traw przekosy
Na wiatr, jako garściami wyrywane włosy,
Zmieszane z kędziorami snopow; wiatry wyją,
Upadają na rolę, tarzają się, ryją,
Rwą skiby, robią otwor wichrowi trzeciemu,
Ktory wydarł się z roli jak słup czarnoziemu,
Wznosi się, jak ruchoma piramida toczy,
Łbem grunt wierci, z nog piasek sypie gwiazdom w oczy
Co krok wszerz wydyma się, roztwiera ku gorze
I ogromną swą trąbą otrębuje burzę.
Az z całym tym chaosem wody i kurzawy,
Słomy, liścia, gałęzi, wydartej murawy,
Wichry w las uderzyły i po głębiach puszczy
Ryknęły jak niedzwiedzie.
A juz deszcz wciąz pluszczy,
Jak z sita, w gęstych kroplach; wtem rykły pioruny,
Krople zlały się razem; to jak proste struny
Długim warkoczem wiązą niebiosa do ziemi,
To jak z wiader buchają warstami całemi.
Juz zakryły się całkiem niebiosa i ziemia,
Noc je z burzą od nocy czarniejszą zaciemnia.
Czasem widnokrąg pęka od konca do konca,
I anioł burzy na kształt niezmiernego słonca
Rozświeci twarz, i znowu okryty całunem
Uciekł w niebo i drzwi chmur zatrzasnął piorunem.
Znowu wzmaga się burza, ulewa nawalna
I ciemność gruba, gęsta, prawie dotykalna.
Znowu deszcz ciszej szumi, grom na chwilę uśnie;
Znowu wzbudzi się, ryknie i znow wodą chluśnie.
Az się uspokoiło wszystko; tylko drzewa
Szumią około domu i szemrze ulewa.

W takim dniu poządany był czas najburzliwszy;
Bo nawałnica, boju plac mrokiem okrywszy,
Zalała drogi, mosty zerwała na rzece,
Z folwarku niedostępną zrobiła fortecę.
O tym więc, co się działo w obozie Soplicy,
Dziś nie mogła rozejść się wieść po okolicy,
A właśnie zawisł szlachty los od tajemnicy.

W izbie Sędziego wazne toczą się narady;
Bernardyn lezał w łozku, zmordowany, blady
I skrwawiony, lecz całkiem zdrowy na umyśle,
Daje rozkazy, Sędzia wypełnia je ściśle.
Prosi Podkomorzego, przyzywa Klucznika,
Kaze przywieść Rykowa, potem drzwi zamyka.
Godzinę całą trwały tajemne rozmowy,
Az je przerwał kapitan Rykow tymi słowy,
Rzucając na stoł kiesę cięzką dukatami:
“Panstwo Lachy, juz jest ta gadka między wami,
Że kazdy Moskal złodziej; powiedzciez, kto spyta;
Że znaliście Moskala, ktory zwan Nikita
Nikitycz Rykow, rotny kapitan, miał osim
Medalow i trzy krzyze, to pamiętać prosim.
Ten medal za Oczakow, ten za Izmaiłow,
Ten za bitwę pod Nowi, ten za Prejsiz-Iłow,
Tamten za Korsakowa sławną rejteradę
Spod Zurich; a miał takze i za męstwo szpadę,
Takze od Feldmarszałka trzy zadowolnienia,
Dwie pochwały cesarskie i cztery wspomnienia,
Wszystko na piśmie”
“Ale, ale, Kapitanie,
Przerwał Robak, i coz się tedy z nami stanie,
Jeśli nie chcesz zgodzić się; wszakze dałeś słowo
Załatwić tę rzecz”.
“Prawda, słowo dam na nowo,
Rzecze Rykow, ot słowo! Co po waszej zgubie?
Ja człek poczciwy, ja was, Panstwo Lachy, lubię,
Że wy ludzie weseli, dobrzy do wypitki,
I takze ludzie śmiali, dobrzy do wybitki.
U nas ruskie przysłowie: Kto na wozie jedzie,
Bywa często pod wozem; kto dzisiaj na przedzie,
Jutro w tyle; dziś bijesz, jutro ciebie biją;
Czy o to gniew? tak u nas po zołniersku zyją.
Skąd by się człowiekowi tyle złości wzięło
Gniewać się o przegranę! Oczakowskie dzieło
Było krwawe, pod Zurich zbili nam piechotę,
Pod Austerlicem całą utraciłem rotę;
A pierwej wasz Kościuszko pod Racławicami –
Byłem sierzantem – wysiekł moj pluton kosami.
I coz stąd? to ja znowu u Maciejowicow
Zabiłem własnym sztykiem dwoch dzielnych szlachcicow,
Jeden był Mokronowski, szedł z kosą przed frontem
I kanonijerowi uciął rękę z lontem.
Oj! wy Lachy! Ojczyzna! ja to wszystko czuję,
Ja Rykow; car tak kaze, a ja was załuję,
Co nam do Lachow? Niechaj Moskwa dla Moskala,
Polska dla Lacha; ale coz? car nie pozwala!”
Sędzia mu na to rzecze: “Panie Kapitanie,
Żeś człek poczciwy, wiedzą to wszyscy ziemianie,
U ktorych na kwaterach stałeś od lat wielu;
Za ten dar nie gniewaj się, dobry przyjacielu,
Nie chcieliśmy cię skrzywdzić; te oto dukaty
Śmieliśmy złozyć wiedząc, ześ człek niebogaty”.

“Ach, jegry! wołał Rykow, cała rota skłuta!
Moja rota! a wszystko z winy tego Płuta!
On komendant, on za to przed carem odpowie,
A wy te grosze sobie zabierzcie, Panowie,
U mnie jest kapitanski moj zołd lada jaki,
A dosyć mnie na ponczyk i lulkę tabaki.
A was lubię, ze z wami sobie zjem, popiję,
Pohulam, pogawędzę, i tak sobie zyję;
Otoz ja was obronię, i jak będzie śledztwo,
Słowo uczciwe, ze dam za wami świadectwo.
Powiemy, ze my przyszli tu z wizytą, pili
Sobie, tanczyli, trochę sobie podchmielili,
A Płut przypadkiem ognia zakomenderował,
Bitwa! i batalijon tak jakoś zmarnował.
Wy, Pany, tylko śledztwo pomazujcie złotem,
Będzie kręcić się. Ale teraz powiem o tem,
Co juz mowiłem temu szlachcicu, co długi
Ma rapier, ze Płut pierwszy komendant, ja drugi:
Płut został zywy, moze on wam zagiąć kruczka
Takiego, ze zginiecie, bo to chytra sztuczka;
Trzeba mu gębę zatkać bankowym papierem.
No i coz, Panie szlachcic, ty z długim rapierem,
Czy juz byłeś u Płuta? czyś się z nim naradził?”

Gerwazy obejrzał się, łysinę pogładził,
Kiwnął niedbale ręką, jak gdyby znać dawał,
Że juz wszystko załatwił. – Lecz Rykow nastawał:
“Coz, czy Płut będzie milczeć, czy słowem zaręczył?”
Klucznik zły, ze go Rykow pytaniami dręczył,
Powaznie palec wielki ku ziemi naginał,
A potem machnął ręką, jak gdyby przecinał
Dalszą rozmowę, i rzekł: “Klnę się Scyzorykiem,
Że Płut nie wyda! gadać juz nie będzie z nikim!”
Potem dłonie opuścił i palcami chrząsnął,
Jak gdyby tajemnicę całą z rąk wytrząsnął.

Ten ciemny gest pojęli słuchacze i stali
Patrząc z dziwem na siebie, wzajem się badali,
I posępne milczenie trwało minut kilka.
Az Rykow rzekł: “Nosił wilk, ponieśli i wilka!”
“Requiescat in pace!” dodał Podkomorzy.
“Juzci, zakonczył Sędzia, był w tym palec bozy!
Lecz ja tej krwi nie winien, jam o tym nie wiedział”.
Ksiądz porwał się z poduszek i posępny siedział.
Na koniec rzekł spojrzawszy bystro na Klucznika:
“Wielki grzech bezbronnego zabić niewolnika!
Chrystus zabrania mścić się nawet i nad wrogiem!
Oj, Kluczniku! odpowiesz ty cięzko przed Bogiem.
Jedna jest restrykcyja: jeśli popełniono
Nie z zemsty głupiej, ale pro publico bono”.
Klucznik głową i ręką kiwał wyciągnioną,
I mrugając powtarzał: “Pro publico bono!”

Więcej nie było mowy o Płucie majorze;
Nazajutrz daremnie go szukano we dworze,
Daremnie wyznaczono za trupa nagrodę,
Major zginął bez śladu, jak gdyby wpadł w wodę;
Co się z nim stało, roznie powiadano o tem,
Lecz nikt pewnie nie wiedział ni wtenczas, ni potem
Daremnie pytaniami Klucznika dręczono;
Nic nie wyrzekł procz tych słow: “Pro publico bono”.
Wojski był w tajemnicy, lecz słowem ujęty
Honorowym, staruszek milczał jak zaklęty.

Po zawarciu układow wyszedł z izby Rykow,
A Robak kazał wezwać szlachtę wojownikow,
Do ktorych Podkomorzy z powagą tak mowi:
“Bracia! Bog dziś naszemu szczęścił oręzowi,
Ale muszę Wać Panstwu wyznać bez ogrodki,
Że z tych niewczesnych bojow złe wynikną skutki;
Zbłądziliśmy i nikt tu z nas nie jest bez winy:
Ksiądz Robak, ze zbyt czynnie rozszerzał nowiny,
Klucznik i szlachta, ze je pojęła opacznie.
Wojna z Rosyją jeszcze nieprędko się zacznie,
Tymczasem, kto miał udział najczynniejszy w bitwie,
Ten nie moze bezpieczny zostać się na Litwie;
Musicie więc do Księstwa uciekać, Panowie,
A mianowicie Maciej, co się Chrzciciel zowie,
Tadeusz, Konew, Brzytew, niech unoszą głowy
Za Niemen, gdzie ich czeka zastęp narodowy;
My na was nieobecnych całą winę zwalim
I na Płuta, tak resztę rodzenstwa ocalim.
Żegnam was nie na długo; są pewne nadzieje,
Że nam z wiosną swobody zorza zajaśnieje
I Litwa, co was teraz zegna jak tułaczy,
Wkrotce jako zwycięskich swych zbawcow zobaczy.
Sędzia wszystko, co trzeba, zgotuje na drogę
I ja pieniędzmi, ile zdołam, dopomogę”.

Czuła szlachta, ze mądrze Podkomorzy radził;
Wiadomo, ze kto z ruskim carem raz się zwadził,
Ten juz z nim na tej ziemi nie zgodzi się szczerze
I musi albo bić się, albo gnić w Sybirze.
Więc nic nie mowiąc, smutnie po sobie spojrzeli,
Westchnęli; na znak zgody głowami skinęli.

Polak, chociaz stąd między narodami słynny,
Że bardziej nizli zycie kocha kraj rodzinny,
Gotow zawzdy rzucić go, puścić się w kraj świata,
W nędzy i poniewierce przezyć długie lata,
Walcząc z ludzmi i z losem, poki mu środ burzy
Przyświeca ta nadzieja, ze Ojczyznie słuzy.

Oświadczyli, ze zaraz wyjezdzać gotowi.
Tylko to się nie zdało panu Buchmanowi:
Buchman, człowiek rozsądny, w bitwę się nie wmieszał,
Ale słysząc, ze radzą, głosować pośpieszał.
Znajdował projekt dobrym, lecz chciał przeinaczyć,
Dokładniej go rozwinąć, jaśniej wytłumaczyć,
A naprzod komisyją legalnie wyznaczyć,
Ktora by rozwazyła emigracji cele,
Środki, sposoby tudziez innych względow wiele;
Nieszczęściem, krotkość czasu była na zawadzie,
Że się nie stało zadość Buchmanowej radzie.
Szlachta zegna się śpiesznie i juz w drogę rusza.

Ale Sędzia zatrzymał w izbie Tadeusza
I rzekł do Księdza: “Czas juz, zebym ci powiedział
To, o czymem z pewnością wczora się dowiedział,
Że nasz Tadeusz szczerze zakochany w Zosi,
Niechajze przed odjazdem o rękę jej prosi;
Mowiłem z Telimeną, juz nam nie przeszkadza,
Zosia takze się z wolą opiekunow zgadza.
Jeśli dziś ślubem pary nie mozem uwienczyć,
Toć by ich, Panie Bracie, przynajmniej zaręczyć
Przed odjazdem; bo serce młode i podrozne,
Wiesz dobrze, jako miewa tentacyje rozne;
A wszakze, kiedy okiem rzuci na pierścionek
I przypomni młodzieniec, ze juz jest małzonek,
Zaraz w nim obcych pokus ostyga gorączka.
Wierzaj mi, wielką siłę ma ślubna obrączka.

“Ja sam przed lat trzydziestu wielki afekt miałem
Ku pannie Marcie, ktorej serce pozyskałem;
Byliśmy zaręczeni; Bog nie błogosławił
Związkowi temu i mnie sierotą zostawił,
Wziąwszy do chwały swojej nadobną Wojszczankę,
Przyjaciela mojego corę, Hreczeszankę.
Pozostała mi tylko pamiątka jej cnoty,
Jej wdziękow, i ten oto ślubny pierścien złoty.
Ilekroć nan spojrzałem, zawsze ma nieboga
Stawała przed oczyma; i tak z łaski Boga
Dotąd mej narzeczonej dochowałem wiary,
I nie bywszy małzonkiem, jestem wdowiec stary,
Chociaz Wojski ma drugą corę, dość nadobną
I do mojej kochanej Marty dość podobną!”

To mowiąc na pierścionek z czułością spozierał
I odwroconą ręką łzy z oczu ocierał.
“Bracie, konczył, co myślisz? zrobim zaręczyny?
On kocha, a mam słowo ciotki i dziewczyny”.

Lecz Tadeusz podbiega i z zywością mowi:
“Czymze zdołam odwdzięczyć dobremu Stryjowi,
Ktory tak o me szczęście ustawnie się trudzi!
Ach, dobry Stryju! byłbym najszczęśliwszy z ludzi,
Gdyby mi Zosia była dzisiaj zaręczona,
Gdybym wiedział, ze to jest moja przyszła zona.
Przeciez powiem otwarcie: dziś te zaręczyny
Do skutku przyjść nie mogą, są rozne przyczyny…
Nie pytaj więcej; jeśli Zosia czekać raczy,
Moze mnie wkrotce lepszym, godniejszym obaczy,
Moze stałością na jej wzajemność zarobię,
Moze troszeczką sławy me imię ozdobię,
Moze wkrotce w ojczyste wrocim okolice;
Wtenczas, Stryju, wspomnę ci twoje obietnice,
Wtenczas na klęczkach drogą powitam Zosienkę
I jeśli będzie wolna, poproszę o rękę;
Teraz porzucam Litwę moze na czas długi,
Moze Zosi tymczasem podobać się drugi;
Więzić jej woli nie chcę; prosić o wzajemność,
Na ktorąm nie zasłuzył, byłaby nikczemność”.

Gdy te słowa z uczuciem mowił chłopiec młody,
Zaświeciły mu, jako dwie wielkie jagody
Pereł, dwie łzy na wielkich błękitnych zrenicach
I stoczyły się szybko po rumianych licach.

Ale Zosia ciekawa z głębiny alkowy
Śledziła przez szczelinę tajemne rozmowy;
Słyszała, jak Tadeusz po prostu i śmiało
Opowiedział swą miłość, serce w niej zadrzało,
I widziała tych wielkich dwoje łez w zrenicach.
Choć dojść nie mogła wątku w jego tajemnicach
Dlaczego ją pokochał? dlaczego porzuca?
Gdzie odjezdza? przeciez ją ten odjazd zasmuca.
Pierwszy raz posłyszała w zyciu z ust młodziana
Dziwną i wielką nowość, ze była kochana.
Biegła więc, gdzie stał mały domowy ołtarzyk,
Wyjęła zen obrazek i relikwijarzyk:
Na obrazku tym była święta Genowefa,
A w relikwiji suknia świętego Jozefa
Oblubienca, patrona zaręczonej młodzi,
I z tymi świętościami do pokoju wchodzi.

“Pan odjezdzasz tak prędko? ja Panu na drogę
Dam podarunek mały i takze przestrogę:
Niechaj Pan zawsze z sobą relikwije nosi
I ten obrazek, a niech pamięta o Zosi.
Niech Pana Pan Bog w zdrowiu i szczęściu prowadzi
I niech prędko szczęśliwie do nas odprowadzi”.
Umilkła i spuściła głowę; oczki modre
Ledwie stuliła, z rzęsow pobiegły łzy szczodre,
A Zosia z zamkniętymi stojąc powiekami
Milczała, sypiąc łzami jako brylantami.

Tadeusz, biorąc dary i całując rękę,
Rzekł: “Pani! juz ja muszę pozegnać Panienkę,
Bądz zdrowa, wspomnij o mnie i racz czasem zmowić
Pacierz za mnie! Zofijo!…” Więcej nie mogł mowić.

Lecz Hrabia, z Telimeną wszedłszy niespodzianie,
Uwazał młodej pary czułe pozegnanie,
Wzruszył się i rzuciwszy wzrok ku Telimenie:
“Ilez, rzekł, jest piękności choć w tak prostej scenie!
Kiedy dusza pasterki z wojownika duszą,
Jak łodz z okrętem w burzy, rozłączyć się muszą!
Zaiste! nic tak uczuć w sercach nie rozpala,
Jako kiedy się serce od serca oddala.
Czas jest to wiatr, on tylko małą świecę zdmuchnie,
Wielki pozar od wiatru tym mocniej wybuchnie.
I moje serce zdolne mocniej kochać z dala.
Panie Soplico! miałem ciebie za rywala;
Ten błąd był jedną z przyczyn naszej smutnej zwady,
Ktora mię przymusiła dostać na was szpady.
Postrzegam błąd moj, boś ty wzdychał ku pasterce,
Ja zaś tej pięknej Nimfie oddałem me serce.
Niech we krwi wrogow nasze utoną urazy,
Nie będziem się zbojczymi rozpierać zelazy.
Niech się inaczej spor nasz zalotny rozstrzygnie:
Walczmy! kto kogo czuciem miłości wyścignie!
Zostawim oba drogie serc naszych przedmioty,
Pośpieszymy obadwa na miecze, na groty;
Walczmy z sobą stałością, zalem i cierpieniem,
A wrogow naszych męznym ścigajmy ramieniem”.
Rzekł i na Telimenę spojrzał, ale ona
Nic nie odpowiadała, strasznie zadziwiona.

“Moj Hrabio, przerwał Sędzia, po co chcesz koniecznie
Wyjezdzać, wierz mi, w twoich dobrach siedz bezpiecznie
Szlachtę biedną rząd mogłby odrzeć i przechłostać,
Ale ty, Hrabio, pewien jesteś cały zostać;
Wiesz, w jakim rządzie zyjesz, jesteś dość bogaty,
Wykupisz się od więzien połową intraty”.

“To niezgodna, rzekł Hrabia, z moim charakterem,
Nie mogę być kochankiem, będę bohaterem;
W miłości troskach, sławy zwę pocieszycielki,
Gdy jestem nędzarz sercem, będę ręką wielki”.

Telimena pytała: “Ktoz Panu przeszkadza
Kochać i być szczęśliwym!” – “Mych przeznaczen władza,
Rzekł Hrabia; ciemność przeczuć, ktore ruchem tajnym
Rwą się ku stronom obcym, dziełom nadzwyczajnym.
Wyznaję, ze dziś chciałem na cześć Telimenie
U ołtarzow Hymena zapalić płomienie,
Ale mi dał zbyt piękny przykład ten młodzieniec,
Sam dobrowolnie ślubny swoj zrywając wieniec
I biegąc serca swego doświadczać w przeszkodach
Zmiennych losow, i w krwawych wojennych przygodach.
Dziś otwiera się nowa i dla mnie epoka!
Brzmiała odgłosem broni mej Birbante-rokka,
Oby ten odgłos rownie w Polszcze się rozszerzył!”
Skonczył, i dumnie szpady rękojeść uderzył.

“Juzci, rzekł Robak, trudno ganić tę ochotę;
Jedz, wez pieniądze, mozesz usztyftować rotę,
Jak Włodzimierz Potocki, co Francuzow zdziwił
Dając na skarb milijon; jak ksiązę Radziwiłł
Dominik, co zastawił dobra swe i sprzęty
I dwa uzbroił nowe konne regimenty.
Jedz, jedz, a wez pieniądze; rąk tam dosyć mamy,
Ale grosza brak w Księstwie; jedz Wasze, zegnamy”.

Telimena, smutnymi rzuciwszy oczyma:
“Niestety, rzekła, widzę, ze cię nic nie wstrzyma!
Rycerzu moj, w wojenne kiedy wstąpisz szranki,
Obroć czułe spojrzenie na kolor kochanki!
(Tu wstązkę oderwawszy od sukni, zrobiła
Kokardę i na piersiach Hrabi przyszpiliła).
Niech cię ten kolor wiedzie na działa ogniste,
Na kopije błyszczące i deszcze siarczyste,
A kiedy się rozsławisz walecznymi czyny
I gdy nieśmiertelnymi przesłonisz wawrzyny
Skrwawiony szyszak i hełm twoj zwycięstwem hardy:
I wtenczas jeszcze oko zwroć do tej kokardy.
Wspomnij, czyja ten kolor przyszpiliła ręka!”
Tu mu podała rękę. – Pan Hrabia przyklęka,
Całuje; Telimena zblizyła do oka
Chustkę, a drugim okiem pogląda z wysoka
Na Hrabię, ktory zegnał ją mocno wzruszony.
Ona wzdychała, ale ruszyła ramiony.

Lecz Sędzia rzekł: “Moj Hrabio, spiesz się, bo juz pozno”,
A ksiądz Robak: “Dość tego! wołał z miną grozną,
Śpiesz się Wasze!” – Tak rozkaz Sędziego i Księdza
Rozdziela czułą parę i z izby wypędza.

Tymczasem pan Tadeusz stryja obejmował
Ze łzami i Robaka w rękę pocałował;
Robak, ku piersiom chłopca przycisnąwszy skronie
I na głowie mu na krzyz połozywszy dłonie,
Spojrzał ku niebu i rzekł: “Synu! z Panem Bogiem!”
I zapłakał… A juz był Tadeusz za progiem.
“Jak to? zapytał Sędzia, nic mu brat nie powie?
I teraz? biedny chłopiec, jeszcze się nie dowie
O niczym! przed odjazdem?” – “Nie, rzekł Ksiądz, o niczem
(Płacząc długo z zakrytym rękami obliczem).
I po coz by miał wiedzieć biedny, ze ma ojca,
Ktory się skrył przed światem, jak łotr, jak zabojca?
Bog widzi, jak pragnąłbym, ale z tej pociechy
Zrobię Bogu ofiarę za me dawne grzechy”.

“Więc, rzecze Sędzia, teraz czas myśleć o sobie,
Uwaz, ze człowiek w twoim wieku i chorobie
Nie zdołałby z innymi razem emigrować;
Mowiłeś, ze wiesz domek, gdzie się masz przechować ;
Powiedz, gdzie? śpieszmy, czeka zaprzęzona bryka,
Czy nie najlepiej w puszczę, do chaty leśnika?”
Robak kiwając głową rzekł: “Do jutra rana
Mam czas; teraz, moj bracie, poślij do plebana,
Aby tu jak najrychlej przybył z wijatykiem;
Oddal stąd wszystkich, zostan tyko sam z Klucznikiem.
Zamknij drzwi”.
Sędzia spełnił Robaka rozkazy
I usiada na łozku przy nim; a Gerwazy
Stoi, łokieć przytwierdza na głowni rapiera,
A czoło pochylone na dłoniach opiera.

Robak, nim zaczął mowić, w Klucznika oblicze
Wzrok utkwił, i milczenie chował tajemnicze.
A jako chirurg naprzod miękką rękę składa
Na ciele chorującym, nim ostrzem raz zada:
Tak Robak wyraz bystrych oczu swych złagodził,
Długo nimi po oczach Gerwazego wodził,
Na koniec, jakby ślepym chciał uderzyć ciosem,
Zasłonił oczy ręką i rzekł mocnym głosem:

“Jam jest Jacek Soplica…”
Klucznik na to słowo
Pobladnął, pochylił się, i ciała połową
Wygięty naprzod, stanął, zwisł na jednej nodze,
Jak głaz lecący z gory, zatrzymany w drodze.
Oczy roztwierał, usta szeroko rozszerzał
Groząc białymi zęby, a wąsy najezał;
Rapier z rąk upuszczony przy ziemi zatrzymał
Kolanami, i głownię prawą ręką imał
Cisnąc ją; rapier, z tyłu za nim wyciągniony,
Długim, czarnym swym koncem chwiał się w rozne strony
I Klucznik był podobny rysiowi rannemu,
Ktory z drzewa ma skoczyć w oczy myśliwemu,
Wydyma się kłębuszkiem, mruczy, krwawe ślepie

Wyiskrza, wąsy rusza i ogonem trzepie.
“Panie Rębajło, rzekł Ksiądz, juz mię nie zatrwozą
Gniewy ludzkie, bo jestem juz pod ręką Bozą;
Zaklinam cię na imię Tego, co świat zbawił
I na krzyzu zabojcom swoim błogosławił,
I przyjął prośbę łotra: byś się udobruchał
I to, co mam powiedzieć, cierpliwie wysłuchał;
Sam przyznałem się, muszę dla ulgi sumnienia
Pozyskać, a przynajmniej prosić przebaczenia;
Posłuchaj mej spowiedzi; potem zrobisz sobie
Ze mną, co zechcesz”. I tu złozył ręce obie
Jak do pacierza; Klucznik cofnął się zdumiony,
Uderzał ręką w czoło i ruszał ramiony.

A Ksiądz zaczął swą dawną z Horeszką zazyłość
Opowiadać, i swoją z jego corką miłość,
I swe z tego powodu z Stolnikiem zatargi.
Lecz mowił nieporządnie, często mięszał skargi
I zale we swą spowiedz, często rzecz przecinał,
Jak gdyby juz ją konczył, i znowu zaczynał.

Klucznik, dzieje Horeszkow znający dokładnie,
Całą tę powieść, chociaz splątaną bezładnie,
Porządkował w pamięci i dopełniać umiał;
Lecz Sędzia wielu rzeczy zgoła nie rozumiał.
Oba pilnie słuchali pochyliwszy głowy,
A Jacek mowił coraz wolniejszymi słowy
I często zarywał się.

“Wszak sam wiesz, Gerwazenku, jak Stolnik zapraszał
Często mnie na biesiady; zdrowie moje wnaszał.
Krzyczał nieraz, do gory podniosłszy szklenicę,
Że nie miał przyjaciela nad Jacka Soplicę;
Jak on mnie ściskał! Wszyscy, ktorzy to widzieli,
Myślili, ze on ze mną duszą się podzieli.
On przyjaciel? on wiedział, co się wtenczas działo
W duszy mojej! ”

Tymczasem juz szeptała o tym okolica,
Jaki taki gadał mi: “Ej, panie Soplica,
Daremnie konkurujesz; dygnitarskie progi
Za wysokie na Jacka podczaszyca nogi”.
Ja śmiałem się udając, ze drwiłem z magnatow
I z corek ich, i nie dbam o arystokratow;
Że jeśli bywam u nich, z przyjazni to robię,
A za zonę nie pojmę, tylko rowną sobie.
Przecie bodły mi duszę do zywca te zarty;
Byłem młody, odwazny, świat był mnie otwarty
W kraju, gdzie, jako wiecie, szlachcic urodzony
Jest zarowno z panami kandydat korony!
Wszakze Tęczynski niegdyś z krolewskiego domu
Żądał cory, a krol mu oddał ją bez sromu.
Soplicow czyz nie rowne Tęczynskim zaszczyty
Krwią, herbem, wierną słuzbą Rzeczypospolitej!

“Jak łatwo moze człowiek popsuć szczęście drugim
W jednej chwili, a zyciem nie naprawi długim!
Jedno słowo Stolnika, jakze byśmy byli
Szczęśliwi! kto wie, moze dotąd byśmy zyli,
Moze i on przy swoim kochanym dziecięciu,
Przy swojej pięknej Ewie, przy swym wdzięcznym zięciu
Zestarzałby spokojny! moze wnuki swoje
Kołysałby! teraz co? nas zgubił oboje,
I sam – i to zabojstwo – i wszystkie następstwa
Tej zbrodni, wszystkie moje biedy i przestępstwa!…
Ja skarzyć nie mam prawa, ja jego morderca,
Ja skarzyć nie mam prawa, przebaczam mu z serca,
Ale i on…

“Żeby juz raz otwarcie był mnie zrekuzował,
Bo znał nasze uczucia; gdyby nie przyjmował
Mych odwiedzin; to kto wie? moze bym odjechał,
Pogniewał się, połajał, w koncu go zaniechał,
Ale on, chytrze dumny, wpadł na koncept nowy:
Udawał, ze mu nawet nie przyszło do głowy,
Żeby ja mogł się starać o związek takowy.
A byłem mu potrzebnym, miałem zachowanie
U szlachty, i lubili mnie wszyscy ziemianie.
Więc on niby miłości mojej nie dostrzegał,
Przyjmował mnie jak dawniej, a nawet nalegał,
Abym częściej przyjezdzał; a ilekroć sami
Byliśmy, widząc oczy me przyćmione łzami
I pierś zbyt pełną i juz wybuchnąć gotową,
Chytry starzec, wnet wrzucił obojętne słowo
O procesach, sejmikach, łowach…

“Ach, nieraz przy kieliszkach, gdy się tak rozrzewniał,
Gdy mię tak ściskał i o przyjazni zapewniał,
Potrzebując mej szabli lub kreski na sejmie,
Gdy musiałem nawzajem ściskać go uprzejmie,
To tak we mnie złość wrzała, ze ja obracałem
Ślinę w gębie, a dłonią rękojeść ściskałem,
Chcąc plunąć na tę przyjazn i wnet szabli dostać;
Ale Ewa, zwazając moj wzrok i mą postać,
Zgadywała, nie wiem jak, co się we mnie działo,
Patrzyła błagająca, lice jej bledniało;
A był to taki piękny gołąbek, łagodny,
I wzrok miała uprzejmy taki! tak pogodny!
Taki anielski, ze juz nie wiem, juz nie miałem
Odwagi zagniewać ją, zatrwozyć – milczałem.
I ja, zawadyjaka sławny w Litwie całej,
Co przede mną największe pany nieraz drzały,
Com nie zył dnia bez bitki, co nie Stolnikowi,
Ale bym się pokrzywdzić nie dał i krolowi,
Co we wściekłość najmniejsza wprawiała mię sprzeczka,
Ja wtenczas, zły i pjany, milczał jak owieczka!
Jak gdybym Sanktissimum ujrzał!

“Ilez to razy chciałem serce me otworzyć
I juz się nawet przed nim do prośb upokorzyć,
Lecz spojrzawszy mu w oczy, spotkawszy wejrzenia
Zimne jak lod, wstyd mi było mojego wzruszenia;
Śpieszyłem znowu jak najzimniej dyskurować
O sprawach, o sejmikach, a nawet zartować.
Wszystko to prawda z pychy, zeby nie ublizyć
Imieniowi Soplicow, zeby się nie znizyć
Przed panem prośbą prozną, nie dostać odmowy,
Bo jakiez by to były między szlachtą mowy.
Gdyby wiedziano, ze ja, Jacek…

“Soplicy Horeszkowie odmowili dziewkę!
Że mnie, Jackowi, czarną podano polewkę!

“W koncu sam juz nie wiedząc, jak sobie poradzić,
Umyśliłem ze szlachty mały pułk zgromadzić
I opuścić na zawsze powiat i Ojczyznę,
Wynieść się gdzie na Moskwę lub na Tatarszczyznę
I zacząć wojnę. Jadę pozegnać Stolnika,
W nadziei, ze gdy ujrzy wiernego stronnika,
Dawnego przyjaciela, prawie domownika,
Z ktorym pił i wojował przez tak długie lata,
Teraz zegnającego i kędyś w kraj świata
Jadącego – ze moze starzec się poruszy
I pokaze mi przeciez trochę ludzkiej duszy,
Jak ślimak rogow!

“Ach! kto choć na dnie serca ma dla przyjaciela
Choćby iskierkę czucia, gdy się z nim rozdziela,
Dobędzie się iskierka ta przy pozegnaniu,
Jako ostatni płomyk zycia przy skonaniu!
Raz ostatni dotknąwszy przyjaciela skroni,
Częstokroć najzimniejsze oko łzę uroni!

“Biedna, słysząc o moim odjezdzie, pobladła,
Bez przytomności, ledwie ze trupem nie padła,
Nie mogła nic przemowić, az się jej rzuciły
Strumieniem łzy – poznałem, jak byłem jej miły!

“Pomnę, pierwszy raz w zyciu jam się łzami zalał
Z radości i z rozpaczy, zapomniał się, szalał,
Juz chciałem znowu upaść ojcu jej pod nogi,
Wić się jak wąz u kolan, wołać: “Ojcze drogi,
Wez za syna lub zabij!” Wtem Stolnik posępny,
Zimny jako słup soli, grzeczny, obojętny,
Wszczął dyskurs, o czym? o czym? o corki weselu!
W tej chwili! O Gerwazy! uwaz, przyjacielu,
Masz ludzkie serce!
…”Stolnik rzekł: “Panie Soplica,
Właśnie przyjechał do mnie swat Kasztelanica,
Ty jesteś moj przyjaciel, coz ty mowisz na to?
Wiesz Wasze, ze mam corkę piękną i bogatą,
A kasztelan witebski! wszakze to w senacie
Niskie, drązkowe krzesło, coz mi radzisz, bracie?”
Nie pamiętam juz zgoła, co mu na to rzekłem,
Podobno nic – na konia wsiadłem i uciekłem!”

“Jacku! zawołał Klucznik, mądre ty przyczyny
Wynajdujesz; coz? one nie zmniejszą twej winy!
Bo wszakze zdarzało się juz nieraz na świecie,
Że kto pokochał panskie lub krolewskie dziecię,
Starał się gwałtem zdobyć, przemyślał wykradać,
Mścił się otwarcie – ale tak chytrze śmierć zadać!
Panu polskiemu! w Polszcze, i w zmowie z Moskalem!”

“Nie byłem w zmowie!” Jacek odpowiedział z zalem.
“Gwałtem porwać? wszak mogłbym, zza krat i zza klamek
Wydarłbym ją, rozbiłbym w puch ten jego zamek!
Miałem za sobą Dobrzyn i cztery zaścianki.
Ach, gdyby ona była jak nasze szlachcianki!
Silna i zdrowa! gdyby ucieczki, pogoni
Nie zlękła się i mogła słuchać szczęku broni!
Lecz ona biedna! tak ją rodzice pieścili,
Słaba, lękliwa! był to robaczek motyli,
Wiosenna gąsieniczka! i tak ją zagrabić,
Dotknąć ją zbrojną ręką, byłoby ją zabić;
Nie mogłem. Nie.

“Mścić się otwarcie, szturmem zamek zwalić w gruzy,
Wstyd, boby powiedziano, zem mścił się rekuzy!
Kluczniku, twoje serce poczciwe nie umie
Uczuć, ile jest piekła w obrazonej dumie.

“Szatan dumy zaczął mi lepsze plany raić:
Zemścić się krwawo, ale powod zemsty taić,
Nie bywać w zamku, miłość z serca wykorzenić,
Puścić w niepamięć Ewę, z inną się ozenić,
A potem, potem jaką wynalezć zaczepkę,
Pomścić się.

“I zdało mi się zrazu, zem juz serce zmienił,
I rad byłem z wymysłu, i – jam się ozenił,
Z pierwszą, ktorąm napotkał, dziewczyną ubogą!
Źlem zrobił – jakze byłem ukarany srogo!
Nie kochałem jej, biedna matka Tadeusza,
Najprzywiązansza do mnie, najpoczciwsza dusza –
Ale ja dawną miłość i złość w sercu dusił,
Byłem jakby szalony, darmom siebie musił
Zająć się gospodarstwem albo interesem,
Wszystko na prozno! Zemsty opętany biesem,
Zły, opryskliwy, znalezć nie mogłem pociechy
W niczym na świecie – i tak z grzechow w nowe grzechy,
Zacząłem pić.
“I tak niedługo zona ma z zalu umarła,
Zostawiwszy to dziecię, a mnie rozpacz zarła!

“Jakze mocno musiałem kochać tę niebogę,
Tyle lat! gdziem ja nie był! a dotąd nie mogę
Jej zapomnieć, i zawzdy jej postać kochana
Stoi mi przed oczyma jakby malowana!
Piłem, nie mogłem zapić pamięci na chwilę
Ani pozbyć się, chociaz przebiegłem ziem tyle!
Teraz oto w habicie jestem Bozym sługą,
Na łozu, we krwi… O niej mowiłem tak długo! –
W tej chwili, o tych rzeczach mowić? Bog wybaczy!
Musicie wiedzieć, w jakim zalu i rozpaczy
Popełniłem…

“Było to właśnie wkrotce po jej zaręczynach;
Wszędzie gadano tylko o jej zaręczynach,
Powiadano, ze Ewa, gdy brała obrączkę
Z rąk Wojewody, mdlała, ze wpadła w gorączkę,
Że ma początki suchot, ze ustawnie szlocha;
Zgadywano, ze kogoś potajemnie kocha. –
Ale Stolnik, jak zawsze, spokojny, wesoły,
Dawał na zamku bale, zbierał przyjacioły,
Mnie juz nie prosił – na coz byłem mu potrzebny?
Moj bezład w domu, bieda, moj nałog haniebny
Podały mnie na wzgardę i na śmiech przed światem!
Mnie, com niegdyś, rzec mogę, trząsł całym powiatem!
Mnie, ktorego Radziwiłł nazywał: kochanku!
Mnie, com kiedy wyjezdzał z mojego zaścianku,
To liczniejszy dwor miałem nizeli ksiązęcy!
Kiedym szablę dostawał, to kilka tysięcy
Szabel błyszczało wkoło, strasząc zamki panskie!
A potem ze mnie dzieci śmiały się włościanskie!
Tak zrobiłem się nagle w oczach ludzkich lichy!
Jacek Soplica! – Kto zna, co jest czucie pychy…”

Tu Bernardyn osłabiał i upadł na łoze,
A Klucznik rzekł wzruszony: “”Wielkie sądy Boze!
Prawda! prawda! więc to ty? i tyześ to, Jacku
Soplico? pod kapturem? zyłeś po zebracku!
Ty, ktorego pamiętam, gdy zdrowy, rumiany,
Piękny szlachcic, gdy tobie pochlebiały pany,
Gdy za tobą kobiety szalały! Wąsalu!
Nie tak to dawno! takeś zestarzał się z zalu!
Jakzem ciebie nie poznał po owym wystrzale,
Kiedyś tak do niedzwiedzia trafił doskonale?
Bo nad ciebie nie miała strzelca Litwa nasza,
Byłeś takze po Maćku pierwszy do pałasza!
Prawda! o tobie niegdyś śpiewały szlachcianki:
Oto Jacek wąs kręci, trzęsą się zaścianki,
A komu na swym wąsie węzełek zawiąze,
Ten zadrzy, choćby to był sam Radziwiłł ksiązę”.
Zawiązałeś ty węzeł i mojemu Panu!
Nieszczęśniku! i tyześ? do takiego stanu?
Jacek Wąsal kwestarzem! wielkie sądy boze!
I teraz! ha! bezkarnie ujść tobie nie moze,
Przysiągłem: kto Horeszkow krwi kroplę wysączył…”

Tymczasem Ksiądz na łozu usiadł i tak konczył:
“Jezdziłem koło zamku; ile biesow w głowie
I w sercu miałem, kto ich imiona wypowie!
Stolnik! zabija dziecię własne, mnie juz zabił,
Zniszczył – jadę pod bramę, szatan mię tam wabił.
Patrz, jak on hula! co dzien w zamku pijatyka,
Ile świec w oknach, jaka brzmi w salach muzyka!
I ten zamek na łysą głowę mu nie runie –
Pomyśl o zemście, to wnet szatan bron podsunie.
Ledwiem pomyślił, szatan nasyła Moskali.
Stałem patrząc; wiesz, jak wasz zamek szturmowali.

“Bo fałsz, zebym był w jakiej z Moskalami zmowie.

“Patrzyłem; rozne myśli snuły się po głowie.
Zrazu z uśmiechem głupim, jak na pozar dziecko,
Patrzyłem, potem radość uczułem zbojecką,
Czekając, rychło zacznie palić się i walić;
Czasem myśl przychodziła skoczyć, ją ocalić,
Nawet Stolnika. –

“Broniliście się, ty wiesz, dzielnie i przytomnie,
Zdziwiłem się; Moskale padali wkoło mnie,
Bydlęta, zle strzelają! – na widok ich klęski
Złość mię znowu porwała. – Ten Stolnik zwycięski!
I tak-ze mu na świecie wszystko się powodzi?
I z tej strasznej napaści z tryumfem wychodzi?
Odjezdzałem ze wstydem – właśnie był poranek,
Wtem ujrzałem, poznałem: wystąpił na ganek
I brylantową szpinką ku słoncu migotał,
I wąs pokręcał dumnie, i wzrok dumny miotał,
I zdało mi się, ze mnie szczegolniej urągał,
Że mnie poznał i ku mnie rękę tak wyciągał,
Szydząc i groząc. – Chwytam karabin Moskala,
Ledwiem przyłozył, prawie nie mierzył – wypala!
Wiesz!
“Przeklęta bron ognista! kto mieczem zabija,
Musi składać się, natrzeć, odbija, wywija,
Moze rozbroić wroga, miecz w poł drogi wstrzymać;
Ale ta bron ognista, dosyć zamek imać,
Chwila, jedna iskierka…

“Czyz uciekałem, kiedyś mierzył do mnie z gory?
Utkwiłem oczy we dwie twojej broni rury,
Rozpacz, jakiś zal dziwny do ziemi mnie przybił!
Czemuz? ach, moj Gerwazy, czemuś wtenczas chybił?
Łaskę byś zrobił! widać za pokutę grzechu
Trzeba było…”
Tu znowu brakło mu oddechu.

“Bog widzi, rzecze Klucznik, szczerze trafić chciałem!
Ilez ty krwi wylałeś twoim jednym strzałem,
Ilez klęsk spadło na nas i na twą rodzinę,
A wszystko to przez Waszą, Panie Jacku, winę!
A wszakze gdy dziś jegry Hrabię na cel wzięli,
Ostatniego z Horeszkow, chociaz po kądzieli,
Tyś go zasłonił, i gdy Moskal do mnie palił,
Tyś mię rzucił o ziemię, tak nas dwoch ocalił.
Jeśli prawda, ze jesteś księdzem zakonnikiem,
Juzci sukienka broni cię przed Scyzorykiem.
Bądz zdrow, więcej na waszym nie postanę progu,
Z nami kwita, – zostawmy resztę Panu Bogu”.

Jacek rękę wyciągnął, – cofnął się Gerwazy:
“Nie mogę, rzekł, bez mego szlachectwa obrazy
Dotykać rękę, takim morderstwem skrwawioną
Z prywatnej zemsty, nie zaś pro publico bono”.
Ale Jacek z poduszek na łoze upadłszy,
Zwrocił się ku Sędziemu, a był coraz bladszy,
I niespokojnie pytał o księdza plebana,
I wołał na Klucznika: “Zaklinam Waćpana,
Abyś został; wnet skonczę, ledwie mam dość mocy
Zakonczyć – Panie Klucznik – ja umrę tej nocy!”

“Co, bracie? krzyknął Sędzia, widziałem, wszak rana
Niewielka, co ty mowisz? po księdza plebana;
Moze zle opatrzono – zaraz po doktora,
W apteczce jest…” Ksiądz przerwał: “Bracie, juz nie pora.

Miałem tam strzał dawniejszy, dostałem pod Jena,
Źle zgojony, a teraz draśniono – gangrena
Juz tu – znam się na ranach, patrz, jaka krew czarna,
Jak sadza, co tu doktor? ale to rzecz marna,
Raz umieramy, jutro czy dziś oddać duszę –
Panie Klucznik, przebaczysz mnie, ja skonczyć muszę!

“Jest w tym zasługa nie chcieć zostać winowajcą
Narodowym, choć narod okrzyczy cię zdrajcą!
Zwłaszcza w kim taka, jaka była we mnie duma!

“Imię zdrajcy przylgnęło do mnie jako dzuma.
Odwracali ode mnie twarz obywatele,
Uciekali ode mnie dawni przyjaciele,
Kto był lękliwy, z dala witał się i stronił;
Nawet lada chłop, lada Żyd, choć się pokłonił,
To mię z boku szyderskim przebijał uśmiechem;
Wyraz “zdrajca” brzmiał w uszach, odbijał się echem
W domie, w polu; ten wyraz od rana do mroku
Wił się przede mną, jako plama w chorym oku.
Przeciez nie byłem zdrajcą kraju.

“Moskwa mnie uwazała gwałtem za stronnika,
Dano Soplicom znaczną część dobr nieboszczyka,
Targowiczanie potem chcieli mnie zaszczycić
Urzędem. – Gdybym wtenczas chciał się przemoskwicić!
Szatan radził – juz byłem mozny i bogaty;
Gdybym został Moskalem? najpierwsze magnaty
Szukałyby mych względow; nawet szlachta braty,
Nawet gmin, ktory swoim tak łacnie uwłacza,
Tym, ktorzy Moskwie słuzą, szczęśliwszym – przebacza!
Wiedziałem to, a przeciez – nie mogłem.

“Uciekłem z kraju!
Gdziem nie był! com nie cierpiał!

“Ale Bog raczył lekarstwo jedyne objawić.
Poprawić się potrzeba było i naprawić
Ile mozności to…

“Corka Stolnika, ze swym męzem wojewodą
Gdzieś w Sybir wywieziona, tam umarła młodo;
Zostawiła tę w kraju corkę, małą Zosię,
Kazałem ją hodować.

“Bardziej nizli z miłości, moze z głupiej pychy
Zabiłem; więc pokora, wszedłem między mnichy,
Ja, niegdyś dumny z rodu, ja, com był junakiem,
Spuściłem głowę, kwestarz, zwałem się Robakiem,
Że jako robak w prochu…

“Zły przykład dla Ojczyzny, zachętę do zdrady
Trzeba było okupić dobrymi przykłady,
Krwią, poświęceniem się…

“Biłem się za kraj; gdzie? jak? zmilczę; nie dla chwały
Ziemskiej biegłem tylekroć na miecze, na strzały.
Milej sobie wspominam, nie dzieła waleczne
I głośne, ale czyny ciche, uzyteczne,
I cierpienia, ktorych nikt…

“Udało mi się nieraz do kraju przedzierać,
Rozkazy wodzow nosić, wiadomości zbierać,
Układać zmowy – znają i Galicyjanie
Ten kaptur mnisi – znają i Wielkopolanie!
Pracowałem przy taczkach rok w pruskiej fortecy,
Trzy razy Moskwa kijmi zraniła me plecy,
Raz juz wiedli na Sybir; potem Austryjacy
W Szpilbergu zakopali mnie w lochach do pracy,
W carcer durum – a Pan Bog wybawił mię cudem
I pozwolił umierać między swoim ludem,
Z Sakramentami.

“Moze i teraz, kto wie? mozem znowu zgrzeszył!
Mozem nad rozkaz wodzow powstanie przyśpieszył!
Ta myśl, ze dom Soplicow pierwszy się uzbroi,
Że pierwszą Pogon w Litwie zatkną krewni moi!…
Ta myśl…zdaje się czysta…

“Chciałeś zemsty? masz! boś ty był narzędziem kary
Bozej! twoim Bog mieczem rozciął me zamiary.
Tyś wątek spisku, tyle lat snowany, splątał!
Cel wielki, ktory całe zycie me zaprzątał,
Ostatnie moje ziemskie uczucie na świecie,
Ktorem tulił, hodował, jak najmilsze dziecię,
Tyś zabił w oczach ojca, a jam ci przebaczył!
Ty!…”
“Oby tylko rownie Bog przebaczyć raczył!
Przerwał Klucznik; jezeli masz przyjąć wijatyk,
Księze Jacku, toć ja nie luter, nie syzmatyk!
Kto umierającego smuci, wiem, ze grzeszy.
Powiem tobie coś, pewnie to ciebie pocieszy.
Kiedy nieboszczyk Pan moj upadał zraniony,
A ja, klęcząc nad jego piersią pochylony
I miecz maczając w ranę, zemstę zaprzysiągnął,
Pan głowę wstrząsnął, rękę ku bramie wyciągnął
W stronę, gdzie stałeś, i krzyz w powietrzu naznaczył;
Mowić nie mogł, lecz dał znak, ze zbojcy przebaczył.
Ja tez pojąłem, ale tak się z gniewu wściekłem,
Że o tym krzyzu nigdy i słowa nie rzekłem”.

Tu rozmowę przerwały chorego cierpienia
I nastąpiła długa godzina milczenia.
Oczekują plebana. – Podkowy zagrzmiały,
Zastukał do komnaty Arendarz zdyszały,
List ma wazny, samemu Jackowi pokaze;
Jacek bratu oddaje, głośno czytać kaze.
List od Fiszera, ktory był natenczas szefem
Sztabu armiji polskiej pod Księciem Jozefem.
Donosi, ze w cesarskim tajnym gabinecie
Stanęła wojna; Cesarz juz po całym świecie
Ogłasza ją; sejm walny w Warszawie zwołany,
I skonfederowane Mazowieckie Stany
Wyrzeką uroczyście przyłączenie Litwy.

Jacek, słuchając, cicho odmowił modlitwy;
Przycisnąwszy do piersi święconą gromnicę,
Podniosł w niebo zatlone nadzieją zrenice
I zalał się ostatnich łez rozkosznych zdrojem:
“Teraz, rzekł, Panie, sługę Twego puść z pokojem!”

Wszyscy uklękli; a wtem ozwał się pod progiem
Dzwonek: znak, ze przyjechał pleban z Panem Bogiem.

Właśnie juz noc schodziła i przez niebo mleczne,
Rozowe, biegą pierwsze promyki słoneczne.
Wpadły przez szyby jako strzały brylantowe,
Odbiły się na łozu o chorego głowę
I ubrały mu złotem oblicze i skronie,
Że błyszczał jako święty w ognistej koronie.

1 Star2 Stars3 Stars4 Stars5 Stars (1 votes, average: 5,00 out of 5)

Pan Tadeusz – Księga dziesiąta: Emigracja. Jacek - ADAM MICKIEWICZ