Bajka
Ludzie prości i zbrojni, więc smutni,
wchodzili na okręty omszałe;
niebo grało podobne do lutni
srebrnej chyba i kwiatem pachniało.
Od uliczek rzezbionych w cieniu
szła procesja czy biały świt
i świergotał jak ptak na ramieniu
zywot mądry rosnących lip.
Potem morza dzieliły się, tarły
szorstką skorą bokiem o bok;
coś wschodziło, a potem marło,
nie odgadnąć: przez dzien czy rok.
Gwiazdy były nisko jak gołębie.
Ludzie smutni nachylali twarz
i szukali gwiazd prawdziwych w głębi
z tym uśmiechem, ktory chyba znasz.
Potem lądy się otwarły jak bramy,
gory mrucząc prowadziły pod obłok,
więc rzucali w fale nieba kamien,
zeby zmierzyć głębie nieba pod sobą.
I na wiatrow rozłozystych wydmach
sieli drzewek młodziutkich las,
i marzyli złotych dębow widma
z tym uśmiechem, ktory chyba znasz.
Az wyrosły krzepkie i jasne,
jakby wody przezroczysty płaszcz,
więc patrzyli jak na serca własne
z tym uśmiechem ktory chyba znasz.
No, i stolarz schylał z wolna głowę
i wyciosał przez czas niedługi
dla nich wonne trumny dębowe,
a dla synow ich dębowe maczugi.
Więc odeszli. Śpiewał obcy czas.
Więc odeszli przez powietrza białe strugi
z tym uśmiechem ktory dobrze znasz.