O zonie przyjaciela
Mozesz być gorszy od śmierdziela,
Towar ze stoisk kraść w PDT-cie,
Lecz szanuj zonę przyjaciela,
Bo to najświętsza świętość w świecie.
Przyjaciel ufność ma na twarzy,
Uśmiech ma słodszy niz maliny,
Bo zaufaniem ciebie darzy
I zonę, ten swoj skarb jedyny.
Właśnie wyjezdza w delegację,
Gdzieś do Przemyśla czy Hajnowki,
Ty odprowadzasz go na stację,
W policzki cmokasz z dubeltowki.
Juz oto pociąg was rozdziela,
Z łoskotem pędzą w dal wagony.
Nie idz do zony przyjaciela,
Juz lepiej wroć do własnej zony.
Nawet gdy dobre masz zamiary,
Gdy chcesz jej oddać przysług szereg,
Przynieść sprawunki, umyć gary,
Psa wyprowadzić na spacerek
W ogole pomoc w gospodarce,
To skąd mieć mozesz pewność, bracie,
Że ci nie zbierze się na harce,
Gdy zasiądziecie przy herbacie
I gdy wyłoni się z fotela
zupełnie nieoczekiwanie
Kolano zony przyjaciela,
Ktory ci kością w gardle stanie?
O, wtedy będzie juz za pozno,
Wtedy nie wyjdziesz juz na schodki.
Najpierw zaczniecie dosyć luzno,
Jakieś prześmiewki i hihotki.
“A kuku, jaka ładna rączka”,
Następnie jakieś szamotanie
“O jejku, spadła mi obrączka” –
Bęc, juz jesteście na dywanie.
I tu cię nagle onieśmiela,
Świadomość ohydnego grzechu:
“Jezu, ja zonę przyjaciela?!”
No własnie, właśnie rzezimiechu.
On tam pracuje, ze az chrzęści,
W zimnym hotelu spać się kładzie,
Załatwia zapasowe części,
Lub dyskutuje na naradzie
O bodzcach, o kooperacji.
A w czasie gdy on stacza boje,
Ty, nieodrodny syn sanacji,
Z tępym uporem robisz swoje.
Widzisz, wyrodku, juz ci łyso,
Juz mniejszą chrapkę masz na babkę.
Juz się rozglądasz, gdzie tu drzwi są,
Po spodnie sięgasz i po czapkę,
Mamroczesz, bąkasz coś niezdarnie,
Nie ten sam człowiek, nie ta klasa.
Haha, nie ujdzie ci bezkarnie
Ten podły cios ponizej pasa.
O nie, albowiem los przydziela
Blaski i cienie na dwie strony.
Gdy ty u zony przyjaciela
Jam wtedy był u twojej zony.