Українська та зарубіжна поезія

Вірші на українській мові






Czas

Kiedy po włosach kręte płomyki wiją się pośpieszne
i iskra wzrok wypala, czoło w sieć zamienia,
twe ręce przeorane ogromnym powietrzem
kulistym bardzo – drzą.
Za oknem jak krawędzią dwu odmiennych światow
jest ciemna pogon planet, milczenie kamienia
i niebo dymiąc głucho płynie cieniem statku,
pod ktorym wieją skrzydła zegnających rąk.

A światy są ogniste i oczom dostępne.
Nie chwila staje w ogniu, lecz horyzont ziemski:
na morzach drobnych fala ociera się z lękiem
o brzegi nagich piaskow, na ktorych jak kreski
powstają cięzkie dymy i błysk się wyzwala.
Tam domy drzą dziecinne w ogrodach zniszczenia
i pocisk szlak wyznacza, a za nim jak palma
upada gałąz ognia na miasto z kamienia.

Ten obszar pełen głosow to ojczyzna ludzka
i nad nią jest granica z księzyca i chmur.
Rozwarte chodzą gwiazdy, powietrze jak z pior
pod niebem danym ustom jak niebieskie płuca
granice, co z obłokow dokładnie wypełnia
i kraj zaludnia chłodny farbami marzenia.
I chociaz bije ziemia skalista i srebrna
pod tobą jest ojczyzna z drzącego płomienia.

Bo wieją długie trawy i przy kazdej drodze
stanęło lekkie drzewo za kamieniem białym
i widzisz prędki pyszczek myszy w polnej norce,
i księzyce stalowe twarde zboza kładą;
więc jeszcze: tutaj anioł oczyścił sandały
i miecz na wadze złozył, i dotknął cię światłem,
ze jesteś pełen blasku, w ciało ledwie wierzysz
i z trwogą słuchasz dzwiękow okrutnych, mosięznych.

I do kwiatu powiadasz w pieszczotliwej mowie:
moj bracie. Wciąz ojczyzna wspomnieniem porasta
i wracasz znow nad rzekę, gdzie jak mały chłopiec
do ręki piasek bierzesz i w zwierciadło miasta
na fali niespokojnej jak w szybę się patrzysz.
Lecz nie widzisz tam wiele: kilka ogni stoi
milczących pośrod domow, a na wodzie płaskich
i łuna trąca falę, rzezbi w drzewne słoje.

I idziesz coraz głębiej, i wciąz cię zachwyca
twa własność niepodzielna, zaprzedana stopom
i nie wiesz, jak w tej chwili nad ziemią ci obcą
krzyknęły usta armat, człowiek dłon połozył,
a inny człowiek upadł; pod światłem księzyca
zalśniły w drzewach bronie, zahuczały wozy,
nad miastem ogien zawisł jak kometa długa
i niebem rzucał gęstym na gwałtownych łukach.

I trwozy cię dzwięk ostry i tulisz powietrze
w powiekach, aby obraz zatrzymać na zawsze,
gdy szedłeś obok matki tym znajomym miastem
i pięści małe niosłeś juz wtedy bezbronne,
i lękasz się, gdy mowią, ze gorzka jest przestrzen,
po ktorej dzisiaj stąpasz, a myślisz wciąz: promien.

I jeszcze nie dostrzegasz, kiedy brzegiem krązysz,
jak trudna jest ta ziemia wysoka do łokci
smugami cięzkich kłosow wezbranych jak nurt.
Po czole spada światło słoneczne i w pocie
wypręza zgrzebny człowiek swe mięśnie jak orzech
nakryty posągami falujących chmur.

Więc trwozysz się daremnie, powracasz nieustannie
przez głos krzywdzonych rzeczy i przez człowieka krzyk
do miejsca wiecznej ciszy, co w tobie ma posłanie
i nigdzie więcej nie ma. Uderza w twardy brzeg
raniona w piersi woda odbiciem twojej ziemi,
o ktorej myślisz: promien, nie krew i głaz, i pot –
znow słuchasz: skrzypi fala i ciągnie nad ciemnymi
drzewami długim sznurem gwiazdzisty zwarty lot.

1 Star2 Stars3 Stars4 Stars5 Stars (2 votes, average: 3,50 out of 5)

Czas - TADEUSZ GAJCY