Księzyc
1
Wstąpiłeś juz, księzycu, na niebieskie szczyty
I niepewnymi śniegi powlokłeś błękity,
A twoj promien niepewny, blady i srebrzysty,
Odbija się o kryształ lodu przezroczysty,
Lub na gałęzie giętkiej i wzniosłej topoli,
Z ktorą szumny Akwilon lub Zefir swawoli
I opadłymi z liści gałęziami chwieje,
Twoj promien to się skryje, to znow zajaśnieje.
2
Gwiazd tysiące, na nieba jaśniejąc błękicie,
Zdają się przyrodzeniu nowe wlewać zycie;
Gdzieniegdzie pośrebrzone mijają się chmury;
Ty panem się wydajesz uśpionej natury.
Lecz czemuz twoje drzące i blade promienie
Nie rozpędzą zupełnie czarne nocy cienie?
Ty obrazem nadziei w smutnej jesteś duszy:
Otrze ona łez kilka, całkiem nie osuszy.
3
Ale oto juz widać nadchodzącą chmurę,
Ta w wkrotce w cieniu całą pogrązy naturę.
Nadeszła; juz nie widać pięknego księzyca;
Lecz wiatr zawiał, znow niebo się rozjaśnia;
Wiatr burzliwy gwałtowny przedarł obłok mglisty
I znowu w dawnym blasku błysnął księzyc czysty,
Jak cnota i poczciwość, czernione potwarzą,
Prędzej czy pozniej zawsze w blasku się okazą.
4
O ty, imaginacją obdarzona zywą,
Ktora duszę posiadasz tak czułą i tkliwą,
Na ktorej czarnych oczach i ustach z koralu
Maluje się twa dusza w radości lub w zalu, –
Ty, co tak często w wiejskiej samotna ustroni,
Wsparłszy głowę na białej jak alabastr dłoni
I wpoł okryta ciemnym swych włosow pierścieniem,
Przeglądałaś sklepienie nieba z zachwyceniem,
Nie ścierając łzy czystej, nie tłumiąc westchnienia,
Księzycowi zwierzałaś swoje zasmucenia –
Ty doznałaś, ty pojmiesz, jak nasza myśl tkliwa
Mimowolnie się z więzow ciała wydobywa
I gdy pomiędzy światy urojone wzleci,
Tysiące miłych myśli w naszym sercu wznieci,
Wtenczas drząca, jak w wodzie drzy promien księzyca,
Długo nie znana w duszy nadzieja zaświeca.
Lecz jak po tych marzeniach straszne jest ocknienie!
Znow dusza w czarne smutku pogrąza się cienie,
Rownie straszna, jak tego nieszczęsnego człeka,
Ktoremu gdy się zamknie zdjęta snem powieka,
W lubym śnie ukochane ogląda osoby:
Przebudza się – coz widzi? niestety, ich groby.
5
Płyn, płyn gwiazdo, spokojnie przez nieba obłoki!
A poki ty przebiegniesz horyzont wysoki,
Lub nim znikniesz, gdy zorzy nadejdą promienie,
Moją lirę tymczasem zajmie przypomnienie
Chwil, na ktore ty patrząc z nieba wysokości,
Widziałaś mnie w rozkoszy, smutku lub radości.
6
Siostry, na tę wspomnijcie!… przy szerokim stawie
Siedliśmy przy księzycu na pięknej murawie;
Pod nogami wod czystych spokojne przestrzenie;
W nich tysiąc gwiazd wzruszało jedno wiatru tknienie;
Kościołek opuszczony na jednym stał brzegu,
Na nim porosł mech biały, podobny do śniegu,
Czyli tak się wydawał przy świetle księzyca?
W nim prochy dawniejszego lezały dziedzica.
Lecz jakiez jeszcze psalmow słychać w nim śpiewanie?
To miejsce smutny starzec obrał za mieszkanie;
Licząc lat dziewięćdziesiąt, upadłszy na sile,
Jedną nogą ziemi, a drugą w mogile,
Przy prochach tego, dawniej ktoremu on słuzył,
Prosi, by jego dzieciom Bog przedłuzył.
Dalej chatki wieśniacze, w kazdej ogien błyskał,
Wieśniak wracając z pola swoje dzieci ściskał,
A dla dziewcząt przywoził rwane w polu wianki:
Niezabudki, bławatki, lilije, tymianki.
Szum wody, co z wysokiej spadała gory,
Odległe psow szczekanie, szum wiatru ponury,
Co w swoim bystrym locie zatrzymany lasem,
Giął sosnowe konary z okropnym hałasem –
Z tym połączone głosow melodyjne brzmienie
Wprawiało duszę, serce w jakieś zachwycenie.
7
Lecz jakimz światłami gmachy Wilna tleją?
Tysiącznymi lampami ulice jaśnieją,
Ogniami oświecony szczyt gory wysoki,
Niosąc zamek na barkach, wznosił się w obłoki
I jakby na powietrzu zawieszony sztuką,
Czarnoksięską się zdawał być stawian nauką.
Bulwary jak arabskie świetniały ogrody,
Oświecone w fontanny wytryskały wody –
I ty wtenczas, księzycu, wzniesion z miną hardą,
Na pałające światła patrzałeś z pogardą;
A gdy tylko się wzniosłeś na nieba lazurze,
Kazden przyznał, ze sztuka nie zrowna naturze.
8
I tę mi, o księzycu, przypomniałeś chwilę,
Gdy to po raz ostatni bawiłem się mile,
Gdy przy twoim srebrzystym i bladym promieniu
Pod gruszą na darniowym spocząłem siedzeniu.
Wilia się wydawała jako srebrne błonie,
Zefir przyjemny kwiatow niosł w powietrzu wonie,
Rybacy w łodce czyste przepływali wody
I z radością ryb pełne ciągnęli niewody.
Ich głos echa bliskości w ciągłe wprawiał grzmienie,
Nad wodą tu [i] owdzie błyskały płomienie
Ogniow, ktore po dziennej chcąc odpocząć pracy
Zapalili od Niemna płynący wieśniacy:
Jak ten wieczor był piękny! lecz losie okrutny:
Byłem wesoł – nazajutrz nieszczęśliwy, smutny.
9
Lecz coz to? jakiez słychać płacze i kwilenia?
Jakiez łzy, jakiez smutne spostrzegam odzienia?
To człowieka w wieczności prowadzą ustronie,
Co uwielbian za zycia, opłakan po zgonie,
Co był sierot, ubogich [i] przyjacioł wsparciem,
Co nie mogł ścisnąć dzieci przed powiek zawarciem.
Tłumy ludu się snuły w milczeniu głębokiem;
Kazden z wlepionym w trumnę, zalanym łzami okiem
Chce choć raz jeszcze miłe odebrać spojrzenie,
Co osładzało troski i nędzy cierpienie.
I ty wtenczas, księzycu, przyjemnie jak zorza
Zabłysnąłeś wśrod nieba pysznego przestworza:
Chmury się rozstąpiły na twoje skinienie,
Zdawało się, ze nieba otwarłeś sklepienie,
A oświeciwszy trumnę śrebrzystym promieniem,
Zdałeś się w niebo wznosić jego duszę z drzeniem.
10
Lecz księzyc zaszedł, struna zerwała się z brzękiem,
Ostatnim konającym zegnając mnie jękiem