Jesien w Warszawie
W alejach białe obserwując pieski,
Oglądam spadające chrupliwe kasztany,
Ktorymi się zachwycał gdzieś tam Miłaszewski.
Gdybyz park na błękitno był pomalowany!
Ultramaryny dreszcze na szarym asfalcie!
Szaro się podesłała pod stopy ulica.
Ćmy złotych liści, tylko się nie spalcie:
Stolica!
Mgliste aleje i miękkie futerka,
Niskie obłoki, smak węgierki chłodnej.
Chodniki: dziwna dymow, serc rozterka.
O jakiz jestem głodny!
Pomiędzy juz nadpsute zabłąkane dalie
Rzymianka-warszawianka, jak z chaty Ewandra,
Syn zołnierza wita, przeginając talię
Na posiniałym placu szaro – Aleksandra.
Za chwilę znowu jesien i Nowy Świat w mgłach,
Wąska, wąska, tasiemna ulica.
Kameralne koncerta grywać będzie Bach.
Stolica – ha, stolica.
Gdziez tu zasadzić wszystkie swoje kwiaty
Między Ziemianską, Kruczą a belferką,
Zaczarowane uciekając lato
Zaklęło w przedmiot marzen przelotną kasjerkę.
Cozem Ci, o Warszawo, ty Wiedenski Dworcze,
Uczynił szarobury, ześ wskazał godzinę,
Gdy wszystkie moje myśli bujne i dozorcze
Spłynęły i samotną odkryły głębinę.
“Maj” się moj gdzieś w Kijowie między Oktostychy
Płonący wydał – zasię śmieszył w Picadorze.
Nowogrodzkiej ulicy row sinawo-cichy
Czasami tylko w głębi daje zołte zorze.
Rozstąpcie się, o domy, rozjedzcie, tramwaje,
Przez trzeciomostu wiadukt przejrzysty i miodny.
Zejdz mi z oczu, widoku siwy i łagodny.
Dązącemu przez dziwnie pojmowane kraje.
Coz wy mi poradzicie, na pomnikach wieszcze?
O dziewczynki, marzące o srebrnej epolet!
Za mną wrota, przede mną nieskonczone wrota
Otworzą się na błękit, na siność, na fiolet!!!..
Niech się raz przecie śmiga z pajęczyn odmota,
Niech palmy złotowonne, niech obudzi strusie,
Rozowy zagiel wznieci na morza obrusie,
Precz mi wszystko, co męstwo tamuje i gnębi!
Precz, przyjazni: ja w krwi chcę przepaścistą głąb
Izochimenow zamknąć tęczowe widoki!
O morza, morza, morza ziąb –
I czarna piano gorącej posoki!