Українська та зарубіжна поезія

Вірші на українській мові






Wizja Getta

Dokądze mnie prowadzisz, tragiczny poeto,
Wzdłuz murow, ktorych nie znam, chociaz miasto znane,
Dokądze mi otwierasz drzwi zakratowane
I w jakie wiedziesz światy? Cicho. Oto getto.

Duszny upał nas owiał, noc gęsta dotyka,
Jakiś krzyk przerazenia zabrzmiał w dali piekłem,
Idę przez sen za tobą i ciemność przenikam,
By ujrzeć kształt cierpienia, przed ktorym uciekłem.

Nic ma tu drzew i liści, tylko mur i kamien,
Nie ma wiatru i wody, tylko studnia czarna,
Skąd głod wychodzi boso, przystaje przy bramie
I rozsypuje smutnie tyfusowe ziarna.

Idę, nie wierząc jeszcze hanbie feudalnej,
Ktorą przywiezli tutaj okrutni siepacze,
Wznosząc w naszej Warszawie, starej, liberalnej,
Na wieczną załość rzeczy – drugą ścianę płaczu.

Cicho. Słyszysz, ktoś płacze… Jakieś dziecko płacze.
To tam, w tej suterynie. Chodzmy. Niech zobaczę.
Na rozpalonym łozku, gdzie upał nie stygnie,
Dwoje dzieci majaczy w czerwonej malignie.

Nad nimi stoi matka i bezradnie słucha,
A za nią jakieś krewne i babki w perukach,
O wyblakłych spojrzeniach i cerze woskowej,
Gdzie odbija się trwoznie szept lampki naftowej.

Chłopiec otwiera oczy i łzy w nich zabłysły,
Spieczone od gorączki, od popiołu bledsze:
– Mamo! – woła – juz, lato… juz widać brzeg Wisły,
I wodę, co przepływa, i nad nią powietrze.

Jakieś wspomnienie szczęścia muska go po twarzy
I niesie pocałunek kraju dalekiego,
A dziewczynka uśmiecha się sennie i marzy:
– Chciałabym mieć gałązkę z Ogrodu Saskiego.

Chciałaby mieć gałązkę z Ogrodu Saskiego,
Wyciąga do niej ręce, jak moze, jak umie,
Krewne kiwają tylko głową: Coś takiego…
Skąd ona moze wiedzieć, ona nie rozumie.
Lecz matka się zerwała. Wiatr porwał się z ziemi.
Wybiegła na ulicę. Wiatr biegnie wśrod cieni.

Dobiegła gdzieś do muru pod opaską nieba
I w umowionym miejscu przez szczelinę wąską,
Nie o cukru kawałek, nie o skorkę chleba,
Ale o zielen błaga, o jedną gałązkę.

Jakieś zielone drzewa zaszumiały z lekka,
Ktoś rzucił jej gałązkę i szepnął: “Uciekaj”…

…………………………………………………………..

Przez ulice upalne, gdzie nic nie dojrzewa,
Przez zaułki i ścieki, w ktorych tyfus ziewa,
Przez czarne rzędy okien, bez dzwięku i ruchu,
Skąd płynie świst oddechow, stłoczonych w zaduchu,
Przez okrucienstwo ludzkie i przez ponizenie,
Ktore poniza słabych, a wywyzsza mocnych,
– Biegnie matka widmowa środkiem godzin nocnych,
A noc zamienia echo jej krokow w kamienie.

Biegnie przez całe getto, przez zycie i przez sen,
Tak samo kochająca, tak samo bolesna,
Biegnie naprzeciw krzywdzie, w poprzek nienawiści,
I niesie swoim dzieciom pęk zielonych liści,
Ktore w ostatniej chwili, jak tchnienie łaskawsze,
Połozy im na oczach, na ustach, na zawsze.

…………………………………………………………..

I te liście zielone juz nigdy nie zginą,
Wiele rzeczy przeminie, lecz one nie miną,
Kiedy mury pogardy jak proch się rozpadną,
A wolny wiatr zawieje nad rozbitym głazem,
Zakwitną znowu wiosną i cicho opadną,
Liście – w ktorych się splotą śmierć i miłość razem.

1 Star2 Stars3 Stars4 Stars5 Stars (2 votes, average: 4,00 out of 5)

Wizja Getta - STANISłAW BALInSKI