Księgi wtore – Pieśn XVIII
Ucieszna lutni, w ktorej słodkie strony
Bijąc Amfijon kamien rozproszony
Zwabił na kupę, a z chętnej opoki
Wstał mur szeroki.
Niemowna przedtym ani ulubiona,
Dziś na wszytek świat wielce zalecona,
Zaspiewaj, co by trudnej Bogumiły
Uszy lubiły,
Ktora jakoby zrzobek niełapany
Ani pasterską ręką ugłaskany
Ucieka w pole, a pędem człowieka
Mija z daleka.
Ty umiesz tygry, umiesz lasy wodzić
I bieg pochopnym strumieniom zagrodzić;
Tobie ustąpił stroz nieokrocony
Piekielnej brony,
Cerber, chocia mu wściekły łeb nakrywa
Sto srogich węzow, a para smrodliwa
I sprosna piana ciecze miedzy zęby
Z trojakiej gęby.
Biedny Iksyjon, Tityjus, zmiękczony,
Rozśmiał się nie chcąc. I dzban osuszony
Stał chwilę, za czym cieszył twoj rym drogi
Dziewki-niebogi.
Niech Bogumiła srogość jadowitą
Złych panien słyszy i wody niesytą
Banię bezdenną, i pomstę nieskorą,
Ktorą zli biorą
Na drugim świecie. Bo co, prze zywego
Boga, juz mogły uczynić gorszego?
Pomordowały jędze niecnotliwe
Męze właściwe.
Jedna z nich, wierna łozu małzenskiemu,
Przeciwko ojcu krzywoprzysięznemu
Zacnie skłamała: panna czci bez konca
Pod kręgiem słonca.
Ktora: “Wstan – rzekła – wstan, męzu, by wieczny
Sen na cię nie padł, skądeś ty bezpieczny;
Schron się przed ojcem i przed bezecnymi
Siostrami złymi,
Ktore jak lwice z głodu nieznośnego
Wpadwszy na stado, kazda morzy swego;
Ja, litościwsza, ani cię chcę tykać,
Ani zamykać.
Mnie niechaj ojciec trzyma w pęcie srogim,
Żem lutość miała nad męzem ubogim;
Mnie niechaj zaśle w poganskie narody
Przez morskie wody!
Idz, gdzie cię nogi i wiatry powiodą,
Za tą zyczliwej ćmy nocnej pogodą;
Idz zdrow, a skargę na mogiłę smętną
Włoz więc pamiętną!”