Widzenie
Dzwięk mię uderzył – nagle moje ciało,
Jak ow kwiat polny, otoczony puchem,
Prysło, zerwane anioła podmuchem,
I ziarno duszy nagie pozostało.
I zdało mi się, zem się nagle zbudził
Ze snu strasznego, co mię długo trudził.
I jak zbudzony ociera pot z czoła,
Tak ocierałem moje przeszłe czyny,
Ktore wisiały przy mnie, jak łupiny
Wokoło świezo rozkwitłego zioła.
Ziemię i cały świat, co mię otaczał,
Gdzie dawniej dla mnie tyle było ciemnic,
Tyle zagadek i tyle tajemnic,
I nad ktorymi jam dawniej rozpaczał, –
Teraz widziałem jako w wodzie na dnie,
Gdy na nią ciemną promien słonca padnie.
Teraz widziałem całe wielkie morze,
Płynące z środka, jak ze zrodła, z Boga,
A w nim rozlana była światłość błoga.
I mogłem latać po całym przestworze,
Biegać, jak promien, przy boskim promieniu
Mądrości bozej; i w dziwnym widzeniu
I światłem byłem, i zrenicą razem.
I w pierwszym, jednym, rozlałem się błysku
Nad przyrodzenia całego obrazem;
W kazdy punkt moje rzuciłem promienie,
A w środku siebie, jakoby w ognisku,
Czułem od razu całe przyrodzenie.
Stałem się osią w nieskonczonym kole,
Sam nieruchomy, czułem jego ruchy;
Byłem w pierwotnym zywiołow zywiole,
W miejscu, skąd wszystkie rozchodzą się duchy,
Świat ruszające, same nieruchome:
Jako promienie, co ze środka słonca
Leją potoki blasku i gorąca,
A słonce w środku stoi niewidome.
I byłem razem na okręgu koła,
Ktore się wiecznie rozszerza bez konca
I nigdy bostwa ogarnąć nie zdoła.
I dusza moja, krąg napełniająca,
Czułem, ze wiecznie będzie się rozzarzać,
I wiecznie będzie ognia jej przybywać;
Będzie się wiecznie rozwijać, rozpływać,
Rosnąć, rozjaśniać, rozlewać się – stwarzać,
I coraz mocniej kochać swe stworzenie,
I tym powiększać coraz swe zbawienie.
Przeszedłem ludzkie ciała, jak przebiega
Promien przez wodę, ale nie przylega
Do zadnej kropli: wszystkie na wskroś zmaca,
I wiecznie czysty przybywa i wraca,
I uczy wodę, skąd się światło leje.
I słoncu mowi, co się w wodzie dzieje.
Stały otworem ludzkich serc podwoje,
Patrzyłem w czaszki, jak alchymik w słoje.
Widziałem. jakie człek ządze zapalał,
Jakiej i kiedy myśli sobie nalał,
Jakie lekarstwa. jakie trucizn wary
Gotował skrycie. A dokoła stali
Duchowie czarni, aniołowie biali,
Skrzydłami studząc albo niecąc zary,
Nieprzyjaciele i obroncy duszni,
Śmiejąc się, płacząc – a zawsze posłuszni
Temu, ktorego trzymali w objęciu,
Jak jest posłuszna piastunka dziecięciu
Ktore jej ojciec, pan wielki, poruczy,
Choć ta na dobre, a ta na złe uczy.