Pan Tadeusz – Księga siodma: Rada
Zbawienne rady Bartka zwanego Prusak.
Głos zołnierski Maćka Chrzciciela.
Głos polityczny pana Buchmana.
Jankiel radzi ku zgodzie, ktorą Scyzoryk rozcina.
Rzecz Gerwazego, z ktorej okazują się wielkie skutki wymowy sejmowej.
Protestacja starego Maćka.
Nagłe przybycie posiłkow wojennych zrywa naradę.
Hejze na Soplice!
Z kolei Bartek poseł rzecz swą wyprowadzał;
Ten, ze często na strugach do Krolewca chadzał,
Nazwany był Prusakiem od swych społrodakow
Przez zart, bo nienawidził okropnie Prusakow,
Choć lubił o nich gadać; człek podeszły w lata,
W podrozach swych dalekich wiele zwiedził świata;
Gazet pilny czytelnik, polityki świadom,
W niebytność Maćka zwykle przewodził obradom.
Ten tak rzecz konczył:
“Nie jest to, Panie Macieju,
Bracie moj, a nas wszystkich Ojcze Dobrodzieju,
Nie jest to marna pomoc. Ja bym na Francuzow
Spuścił się w czasie wojny jak na czterech tuzow:
Lud bitny, a od czasow pana Tadeusza
Kościuszki – świat takiego nie miał genijusza
Wojennego, jak wielki Cesarz Bonaparte.
Pamiętam, kiedy przeszli Francuzi przez Wartę,
Bawiłem za granicą wtenczas, w roku Panskim
Tysiącznym osimsetnym szostym; właśnie z Gdanskiem
Handlowałem, a krewnych mam wielu w Poznanskiem.
Jezdziłem ich odwiedzić; więc z panem Jozefem
Grabowskim, ktory teraz jest rejmentu szefem,
A podowczas zył na wsi blisko Obiezierza,
Polowaliśmy sobie na małego zwierza.
Był pokoj w Wielkopolszcze, jak teraz na Litwie;
Wtem nagle rozeszła się wieść o strasznej bitwie;
Przybiegł do nas posłaniec od pana Towdena,
Grabowski list przeczytał, krzyknął: “Jena! Jena!
Zbito Prusakow na łeb, na szyję, wygrana!”
Ja, z konia zsiadłszy, zaraz padłem na kolana
Dziękując Panu Bogu. – Do miasta jedziemy,
Niby dla interesu, niby nic nie wiemy;
Az tu widzimy: wszystkie landraty, hofraty,
Komisarze i wszystkie podobne psubraty
Kłaniają się nam nisko; kazdy drzy, blednieje,
Jako owad prusaczy, gdy wrzątkiem kto zleje.
My śmiejąc się, trąc ręce, prosim unizenie
O nowinki? pytamy, co słychać o Jenie?
Tu ich strach zdjął, dziwią się, ze o klęsce owej
Juz wiemy; krzyczą Niemcy: “Achary Got! o wej!”
Spuściwszy nos, do domow, z domow dalej w nogi –
O, to był rwetes! Wszystkie wielkopolskie drogi
Pełne uciekających; niemczyska jak mrowie
Pełzną, ciągną pojazdy, ktore lud tam zowie
Wageny i fornalki; męzczyzni, kobiety,
Z fajkami, z imbryczkami, wleką pudła, bety;
Drapią, jak mogą; a my milczkiem wchodzim w radę:
Hajze na kon, pomieszać Niemcom rejteradę;
Nuz landratom tłuc w karki, z hofratow drzeć schaby,
A herow oficyrow łowić za harcaby –
A jenerał Dąbrowski wpada do Poznania
I cesarski przynosi rozkaz: do powstania!
W tydzien jeden, tak lud nasz Prusakow wychłostał
I wygnał, na lekarstwo Niemca byś nie dostał!
Gdyby się tak obrocić i gracko, i raznie,
I u nas w Litwie sprawić Moskwie taką łaznię?
He? co myślisz, Macieju? Jeśli z Bonapartem
Moskwa drze koty, to on wojuje nie zartem:
Bohater pierwszy w świecie, a wojsk ma bez liku!
He, coz myślisz, Macieju, nasz ojcze Kroliku?”
Skonczył. Czekają wszyscy Macieja wyroku.
Maciej głowy nie ruszył ani podniosł wzroku,
Tylko ręką kilkakroć uderzył po boku,
Jak gdyby szabli szukał (od zaboru kraju
Szabli nie nosił; przeciez z dawnego zwyczaju
Na wspomnienie Moskala zawsze rękę zwracał
Na lewy bok; zapewne rozeczki swej macał,
I stąd był nazywany powszechnie Zabokiem).
Juz wzniosł głowę, słuchają w milczeniu głębokiem.
Maciej oczekiwanie powszechne omylił,
Nachmurzył brwi i znowu głowę na pierś schylił.
Na koniec odezwał się, z wolna kazde słowo
Wymawiając z przyciskiem, a w takt kiwał głową:
“Cicho! skądze ta cała nowina pochodzi?
Jak daleko Francuzi? kto nimi dowodzi?
Czy juz wojnę zaczęli z Moskwą? gdzie i o co?
Ktorędy mają ciągnąć? z jaką idą mocą?
Wiele piechoty, jazdy? Kto wie, niechaj gada!”
Milczała patrząc na się kolejno gromada.
“Radziłbym, rzecze Prusak, czekać bernardyna
Robaka, bo od niego pochodzi nowina;
Tymczasem posłać pewnych szpiegow nad granicę
I po cichu uzbrajać całą okolicę;
A tymczasem ostroznie całą rzecz prowadzić,
Aby Moskalom naszych zamiarow nie zdradzić”.
“He! czekać? szczekać? zwlekać?” przerwał Maciej drugi,
Ochrzczony Kropicielem od wielkiej maczugi,
Ktorą zwał kropidełkiem; miał ją dziś przy sobie.
Stanął za nią, na gałce zwiesił ręce obie,
Na ręku oparł brodę krzycząc: “Czekać! zwlekać!
Sejmikować! Hem, trem, brem, a potem uciekać.
Ja w Prusach nie bywałem; rozum krolewiecki
Dobry dla Prus, a u mnie jest rozum szlachecki.
To wiem, ze kto chce bić się, niech kropidło chwyta,
Kto umierać, ten księdza niech woła, i kwita!
Ja chcę zyć, bić! Bernardyn po co? czy my zaki?
Co mi tam Robak, otoz my będziem robaki,
I dalej Moskwę toczyć! trem, brem, szpiegi, wzwiady;
Wiecie wy, co to znaczy? – Oto, ze wy dziady,
Niedołęgi! He, Bracia! to wyzla rzecz tropić,
Bernardynska kwestować, a moja rzecz: kropić,
Kropić, kropić i kwita!” – Tu maczugę głasnął,
Za nim cały tłum szlachty: “Kropić, kropić!” wrzasnął.
Poparł stronę Chrzciciela Bartek, zwan Brzytewka
Od szabli cienkiej, tudziez Maciej, zwan Konewka
Od sztućca, ktory naszał, z gardłem tak szerokiem,
Że zen, jak z konwi, tuzin kulek lał potokiem;
Oba krzyczeli: “Wiwat Chrzciciel z Kropidełkiem”.
Prusak chciał mowić, ale zgłuszono go zgiełkiem
I śmiechem: “Precz, wołano, precz Prusaki tchorze,
Kto tchorz, niech w bernardynskim chowa się kapturze”.
Wtem znowu głowę z wolna podniosł Maciej stary
I zaczęły cokolwiek uciszać się gwary.
“Nie drwijcie, rzekł, z Robaka; znam go, to ćwik klecha,
Ten robaczek większego od was zgryzł orzecha;
Raz go tylko widziałem, ledwiem okiem rzucił,
Poznałem, co za ptaszek; ksiądz oczy odwrocił
Lękając się, zebym go nie zaczął spowiadać;
Ale to, rzecz nie moja, wiele o tym gadać!
On tu nie przyjdzie, prozno wzywać Bernardyna;
Jeśli od niego wyszła ta cała nowina,
To kto wie, w jakim celu: bo to bies księzyna!
Jeśli procz tej nowiny nic więcej nie wiecie,
Więc po coście tu przyszli? i czego wy chcecie?”
“Wojny!” krzyknęli. – “Jakiej?” spytał. – Zawołali:
“Wojny z Moskalem! bić się! Hajze na Moskali!”
Prusak wciąz wołał, a głos coraz wyzej wznosił,
Az posłuchanie częścią ukłonem wyprosił,
Częścią zdobył swą mową krzykliwą i cienką.
“I ja chcę bić się, wołał tłukąc się w pierś ręką;
Choć kropidła nie noszę, drągiem od wiciny
Sprawiłem raz Prusakom czterem dobre chrzciny,
Ktorzy mię po pjanemu chcieli w Preglu topić”.
“Toś zuch, Bartku, rzekł Chrzciciel, dobrze! kropić kropić!”
“Alez najsłodszy Jezu! trzeba pierwej wiedzieć,
Z kim wojna? o co? trzeba to światu powiedzieć,
Wołał Prusak, bo jakze lud ruszy za nami?
Gdzie pojdzie, kiedy gdzie iść, my nie wiemy sami?
Bracia Szlachta! Panowie! potrzeba rozsądku!
Dobrodzieje! potrzeba ładu i porządku!
Chcecie wojny, więc zrobmy konfederacyją,
Obmyślmy, gdzie zawiązać i pod laską czyją?
Tak było w Wielkopolszcze; – widzim rejteradę
Niemiecką, coz my robim? wchodzim tajnie w radę,
Uzbrajamy i szlachtę, i włościan gromadę,
Gotowi, Dąbrowskiego czekamy rozkazu,
Na koniec, hajze na kon! powstajem od razu!”
“Proszę o głos!” zawołał pan komisarz z Klecka,
Człowiek młody, przystojny, ubrany z niemiecka;
Zwał się Buchman, lecz Polak był, w Polszcze się rodził;
Nie wiedzieć pewnie, czyli ze szlachty pochodził,
Lecz o to nie pytano; i wszyscy Buchmana
Szacowali, iz słuzył u wielkiego pana,
Był dobry patryjota i pełen nauki,
Z ksiąg obcych wyuczył się gospodarstwa sztuki
I dobr administracją prowadził porządnie;
O polityce takze wnioskował rozsądnie,
Pięknie pisać i gładko umiał się wysławiać,
Zatem umilkli wszyscy, kiedy jął rozprawiać.
“Proszę o głos!” powtorzył, po dwakroć odchrząknął,
Ukłonił się i usty dzwięcznymi tak brząknął:
“Preopinanci moi w swych głosach wymownych
Dotknęli wszystkich punktow stanowczych i głownych,
Dyskusyją na wyzsze wznieśli stanowisko;
Mnie tylko pozostaje w jedno zjąć ognisko
Rzucone trafne myśli i rozumowania:
Mam nadzieję w ten sposob sprzeczne zgodzić zdania.
Dwie części dyskusyi całej uwazałem,
Podział juz jest zrobiony, idę tym podziałem.
Naprzod: dlaczego mamy przedsiębrać powstanie?
W jakim duchu? to pierwsze zywotne pytanie;
Drugie rewolucyjnej władzy się dotycze;
Podział jest trafny, tylko przewrocić go zyczę.
Naprzod zacząć od władzy; skoro pojmiem władzę,
Z niej powstania istotę, duch, cel wyprowadzę.
Co do władzy więc – kiedy oczyma przebiegam
Dzieje całej ludzkości, i coz w nich spostrzegam?
Oto rod ludzki dziki, w lasach rozpierzchniony,
Skupia się, zbiera, łączy dla wspolnej obrony,
Obmyśla ją; i to jest najpierwsza obrada.
Potem kazdy wolności własnej cząstkę składa
Dla dobra powszechnego: to pierwsza ustawa,
Z ktorej jako ze zrodła płyną wszystkie prawa.
Widzimy tedy, ze rząd umową się tworzy,
Nie pochodząc, jak mylnie sądzą, z woli Bozej.
Owoz rząd na kontrakcie oparłszy społecznym,
Podział władzy juz tylko jest skutkiem koniecznym…”
“Otoz są i kontrakty! kijowskie czy minskie?
Rzekł stary Maciej, owoz i rządy babinskie!
Panie Buchman, czy Bog nam chciał cara narzucić,
Czy diabeł, ja z Waszecią nie będę się kłocić;
Panie Buchman, gadaj Waść, jakby cara zrucić”.
“Tu sęk, krzyknął Kropiciel; gdybym mogł podskoczyć
Do tronu i kropidłem, plusk, raz cara zmoczyć,
To juz by on nie wrocił, ni kijowskim traktem,
Ni minskim, ni za zadnym Buchmana kontraktem;
Aniby go wskrzesili z mocy bozej popi,
Ni z mocy Belzebuba – ten mi zuch, kto kropi.
Panie Buchman, Waścina rzecz bardzo wymowna,
Ale wymowa szum, drum; kropić! to rzecz głowna”.
“To, to, to!” pisnął, ręce trąc, Bartek Brzytewka,
Od Chrzciciela do Maćka biegając, jak cewka
Od jednej strony krosien przerzucana w drugą:
“Tylko ty, Maćku z rozgą, ty, Maćku z maczugą,
Tylko zgodzcie się, dalbog, pobijem na druzgi
Moskala; Brzytew idzie pod komendę Rozgi!”.
“Komenda, przerwał Chrzciciel, dobra ku paradzie;
U nas była komenda w kowienskiej brygadzie
Krotka a węzłowata: Strasz, sam się nie strachaj,-
Bij, nie daj się, – postępuj często, gęsto machaj:
Szach, mach!” – “To, pisnął Brzytwa, to mi regulament!
Po co tu pisać akta, po co psuć atrament?
Konfederacji trzeba? o to cała sprzeczka?
Jest marszałek nasz Maciej, a laska rozeczka”.
“Niech zyje, krzyknął Chrzciciel, Kurek na kościele!”
Szlachta odpowiedziała: “Wiwant Kropiciele!”
Ale w kątach szmer powstał, choć w środku tłumiony;
Widać, ze się rozdziela rada na dwie strony.
Buchman krzyknął: “Ja zgody nigdy nie pochwalam!
To moj system!” – Ktoś drugi wrzasnął: “Nie pozwalam!”
Inni z kątow wtorują. Nareszcie głos gruby
Ozwał się, przybyłego szlachcica Skołuby:
“Coz to, Panstwo Dobrzynscy! a to co się święci?
A my, czy to będziemy spod prawa wyjęci?
Kiedy nas zapraszano z naszego zaścianku,
A zapraszał nas klucznik Rębajło Mopanku,
Mowiono nam, ze wielkie rzeczy dziać się miały,
Że tu nie o Dobrzynskich, lecz o powiat cały,
O całą szlachtę idzie; toz i Robak bąkał,
Choć nigdy nie dokonczył i zawsze się jąkał,
I ciemno się tłumaczył; – wreszcie, koniec koncow,
My zjechali, sąsiadow wezwali przez goncow.
Nie sami tu Panowie Dobrzynscy jesteście,
Z roznych innych zaściankow jest tu nas ze dwieście;
Wszyscy więc radzmy. Jeśli potrzeba marszałka,
Głosujmy wszyscy, rowna u kazdego gałka.
Niech zyje rowność!” Zatem dwaj Terajewicze
I czterej Stypułkowscy, i trzej Mickiewicze
Krzyknęli: “Wiwat rowność!” – stojąc za Skołubą.
Tymczasem Buchman wołał: “Zgoda będzie zgubą!”
Kropiciel krzyczał: “Bez was obejdziem się sami;
Niech zyje nasz marszałek, Maciek nad Maćkami!
Hej, do laski!” – Dobrzynscy krzyczą: “Zapraszamy!”
A obca szlachta woła w głos: “Nie pozwalamy!”
Rozstrycha się tłum na dwie kupy rozdzielony,
I kiwając głowami w dwie przeciwne strony,
Tamci: “Nie pozwalamy!” – ci krzyczą: “Prosiemy!”
Maciek stary w pośrodku jeden siedział niemy,
I jedna głowa jego była nieruchoma.
Przeciw niemu stał Chrzciciel, zwieszony rękoma
Na maczudze, a głową na koncu maczugi
Wspartą kręcił, jak tykwą wbitą na kij długi,
I na przemiany to w tył, to się naprzod kiwał,
I ustawicznie: “Kropić, kropić!” wykrzykiwał.
Wzdłuz izby zaś przebiegał Brzytewka ruchawy
Ciągle od Kropiciela do Macieja ławy.
Konewka zaś powoli wszerz izbę przechodził
Od Dobrzynskich do szlachty, niby to ich godził;
Jeden wciąz wołał “Golić!” – a drugi “Zalewać!”
Maciek milczał, lecz widno, ze się zaczął gniewać.
Ćwierć godziny wrzał hałas, gdy nad tłum wrzeszczący,
Ze środka głow, wyskoczył w gorę słup błyszczący:
Był to rapier sąznistej długości, szeroki
Na całą piędz, a sieczny na obadwa boki.
Widocznie miecz teutonski, z norymberskiej stali
Ukuty; wszyscy milcząc na bron poglądali.
(Była wieść, ze od przodka Dobrzynskich ta klinga
Wydarta pod Grunwaldem z rąk mistrza Junginga).
Kto ją podniosł? nie widać, lecz zaraz zgadniono:
“To Scyzoryk! niech zyje Scyzoryk! krzykniono,
Wiwat Scyzoryk, klejnot Rębajłow zaścianku!
Wiwat Rębajło, Szczerbiec, Połkozic, Mopanku!”
Wnet Gerwazy (to on był) przez tłum się przecisnął
Na środek izby, wkoło Scyzorykiem błysnął,
Potem, w doł chyląc ostrze na znak powitania
Przed Maćkiem, rzekł: “Rozeczce Scyzoryk się kłania
Bracia szlachta Dobrzynscy! Ja nie będę radził
Nic a nic, powiem tylko, po com was zgromadził,
A co robić, jak robić, decydujcie sami.
Wiecie, słuch dawno chodzi między zaściankami,
Że się na wielkie rzeczy zanosi na świecie;
Ksiądz Robak o tym gadał, wszakze wszyscy wiecie?”
“Wiemy!” krzyknęli. – “Dobrze. Owoz mądrej głowie,
Ciągnął mowca spojrzawszy bystro, dość dwie słowie,
Nieprawdaz?” – “Prawda!” rzekli. – “Gdy cesarz francuski,
Rzekł Klucznik, stąd przyciąga, a stamtąd car ruski,
Więc wojna, car z cesarzem, krolowie z krolami
Pojdą za łby, jak zwykle między monarchami;
A nam czy siedzieć cicho? Gdy wielki wielkiego
Będzie dusić, my duśmy mniejszych, kazdy swego.
Z gory i z dołu, wielcy wielkich, małych mali,
Jak zaczniem ciąć, tak całe szelmostwo się zwali
I tak zakwitnie szczęście i Rzeczpospolita.
Nieprawdaz?” – “Prawda! rzekli, jakby z ksiązki czyta”.
“Prawda! powtorzył Chrzciciel, krop a krop i kwita”.
“Ja zawsze gotow golić” ozwał się Brzytewka;
“Tylko zgodzcie się, prosił uprzejmie Konewka,
Chrzcicielu i Macieju, pod czyją iść wodzą”.
Ale mu przerwał Buchman: “Niech się głupi godzą,
Dyskusyje publicznej sprawie nie zaszkodzą.
Proszę milczeć, słuchamy, sprawa na tym zyska,
Pan Klucznik ją z nowego zwaza stanowiska”.
“Owszem, zawołał Klucznik, u mnie po staremu,
O wielkich rzeczach myśleć nalezy wielkiemu;
Jest na to cesarz, będzie krol, senat, posłowie.
Takie rzeczy, Mopanku, robią się w Krakowie
Lub w Warszawie, nie u nas, w zaścianku, w Dobrzynie;
Aktow konfederackich nie piszą w kominie
Kredą, nie na wicinie, lecz na pergaminie:
Nie nam to pisać akta, ma Polska pisarzy
Koronnych i litewskich, tak robili starzy;
Moja rzecz Scyzorykiem wyrzynać”. – “Kropidłem
Pluskać” dodał Kropiciel. – “I wykalać Szydłem”
Krzyknął Bartek Szydełko dobywszy swej szpadki.
“Wszystkich was, konczył Klucznik, biorę tu na świadki,
Czy Robak nie powiadał, ze wprzod nim przyjmiecie
W dom wasz Napoleona, trzeba wymieść śmiecie?
Słyszeliście to wszyscy, a czy rozumiecie?
Ktoz jest śmieciem powiatu? kto zdradziecko zabił
Najlepszego z Polakow, kto go okradł, zgrabił?
I jeszcze chce ostatki wydrzeć z rąk dziedzica?
Ktoz to? mamze wam gadać?” – “A juzci Soplica,
Przerwał Konewka; to łotr!” – “Oj, to ciemięzyciel!”
Pisnął Brzytewka. – “Więc go kropić!” dodał Chrzciciel.
“Jeśli zdrajca, rzekł Buchman, więc na szubienicę!”
“Hajze! krzyknęli wszyscy, hajze na Soplicę!”
Lecz Prusak śmiał podjąć się Sędziego obrony
I wołał z wzniesionymi ku szlachcie ramiony:
“Panowie Bracia! aj! aj! a na boskie rany!
Co znowu? Panie Klucznik, czy Waść opętany?
Czy o tym była mowa? Że ktoś miał wariata,
Banitę bratem, to co? karać go za brata!
To mi po chrześcijansku! Są tu w tym konszachty
Hrabiego. – Żeby Sędzia był cięzki dla szlachty,
Nieprawda! dalibogze! to wy tylko sami
Pozywacie go, a on zgody szuka z wami,
Ustępuje ze swego, jeszcze grzywny płaci.
Ma proces z Hrabią, coz stąd? obadwa bogaci;
Niechaj pan drze się z panem, coz to do nas braci?
Pan Sędzia ciemięzyciel! On pierwszy zabraniał,
Azeby się chłop przed nim do ziemi nie kłaniał,
Mowiąc, ze to grzech. Nieraz u niego gromada
Chłopska, ja sam widziałem, do stołu z nim siada;
Płacił za włość podatki, a nie tak jest w Klecku,
Choć tam Waść, Panie Buchman, rządzisz po niemiecku.
Sędzia zdrajca! My się z nim od infimy znamy:
Poczciwe było dziecko i dziś taki samy;
Polskę kocha nad wszystko, polskie obyczaje
Chowa, modom moskiewskim przystępu nie daje.
Ilekroć z Prus powracam, chcąc zmyć się z niemczyzny,
Wpadam do Soplicowa jak w centrum polszczyzny:
Tam się człowiek napije, nadysze Ojczyzny!
Dalbog, Dobrzynscy! ja wasz brat, ale Sędziego
Nie pozwolę pokrzywdzić, nie będzie nic z tego.
Nie tak, Panowie Bracia, w Wielkopolszcze było:
Co za duch! co za zgoda! az przypomnieć miło!
Nikt tam podobną fraszką nie śmiał rady mieszać”.
“To nie fraszka, zawołał Klucznik, łotrow wieszać!”
Szmer wzmagał się; wtem Jankiel posłuchania prosił,
Na ławę wskoczył, stanął i nad głowy wznosił
Brodę jak wiechę, co mu az do pasa wisi;
Prawą ręką zdjął z wolna z głowy kołpak lisi,
Lewą ręką jarmułkę zruszoną poprawił,
Potem lewicę za pas zatknął i tak prawił,
Kołpakiem lisim w kolej kłaniając się nisko:
“Nu, Panowie Dobrzynscy, ja sobie zydzisko;
Mnie Sędzia ni brat, ni swat; szanuję Soplicow
Jak panow bardzo dobrych i moich dziedzicow;
Szanuję tez Dobrzynskich Bartkow i Maciejow
Jako dobrych sąsiadow, panow dobrodziejow;
A mowię tak: jezeli Panstwo chcą gwałt zrobić
Sędziemu, to bardzo zle, mozecie się pobić,
Zabić – a asesory? a sprawnik? a turma?
Bo w wiosce u Soplicy jest zołnierzy hurma,
Wszystko jegry! Asesor w domu; tylko świśnie,
Tak wraz przymaszerują, stoją jak umyślnie.
A co będzie? A jeśli czekacie Francuza,
To Francuz jest daleko jeszcze, droga duza.
Ja Żyd, o wojnach nie wiem, a byłem w Bielicy
I widziałem tam zydkow od samej granicy;
Słychać, ze Francuz stoi nad rzeką Łososną,
A wojna jeśli będzie, to chyba az wiosną.
Nu, mowię tak: czekajcie; wszak dwor Soplicowa
Nie budka kramna, co się rozbierze, w woz schowa
I pojedzie: dwor, jak stał, do wiosny stać będzie;
A pan Sędzia to nie jest zydek na arendzie,
Nie uciecze, to jego mozna znalezć wiosną;
A teraz rozejdzcie się, a nie gadać głośno
O tym, co było, bo to gadać, to daremno!
A czyja łaska Panow Szlachty, proszę ze mną.
Moja Siora powiła małego Jankielka,
Ja dziś traktuję wszystkich, a muzyka wielka!
Kazę przynieść kozice, basetlę, dwie skrzypiec,
A pan Maciek Dobrodziej lubi stary lipiec
I nowego mazurka; mam nowe mazurki,
A wyuczyłem śpiewać fein moje bachurki”.
Wymowa lubianego powszechnie Jankiela
Trafiała do serc; powstał krzyk, oklask wesela,
Szmer przyzwolenia nawet za domem się szerzył,
Gdy Gerwazy w Jankiela Scyzorykiem zmierzył.
Żyd skoczył, wpadł w tłum; Klucznik wołał: “Precz stąd, Żydzie!
Nie tkaj palcow między drzwi, nie o ciebie idzie!
Panie Prusak! ze Waszeć sędziowską handlujesz
Parą wicin mizernych, to juz zan gardłujesz?
Zapomniałeś, Mopanku, ze ojciec Waszecin
Spławiał do Prus dwadzieście Horeszkowskich wicin?
Stąd się zbogacił i on, i jego rodzina;
Ba, nawet wszyscy, ilu was tu jest z Dobrzyna.
Bo pamiętacie starzy, słyszeliście młodzi,
Że Stolnik był was wszystkich ojciec i dobrodziej:
Kogoz on komisarzem słał do swych dobr pinskich?
Dobrzynskiego! Rachmistrzow kogo miał? Dobrzynskich!
Marszałkostwa, kredensu nie zwierzał nikomu,
Tylko Dobrzynskim: pełno Dobrzynskich miał w domu!
On forytował wasze w trybunałach sprawy,
On wyrabiał u krola dla was chleb łaskawy,
Dzieci wasze kopami pomieszczał w konwikcie
Pijarskim, na swym koszcie, odziezy i wikcie;
Dorosłych promowował takze swym nakładem.
A dlaczego to robił? ze wam był sąsiadem!
Dziś Soplica kopcami tyka waszych granic,
Coz kiedy wam dobrego zrobił on?”
“Nic a nic!
Przerwał Konewka; bo to wyrosło z szlachciury,
A jak dmie się, phu, phu, phu, jak nos drze do gory!
Pamiętacie, prosiłem na corki wesele;
Poję, nie chce pić, mowi: “Nie piję tak wiele
Jak wy szlachta; wy szlachta ciągniecie jak bąki”.
Ot magnat! delikacik z marymonckiej mąki!
Nie pił, leliśmy w gardło, krzyczał: “Gwałt się dzieje!”
Czekaj no, niech no ja mu z Konewki naleję”.
“Filut, zawołał Chrzciciel, oj, i ja go kropnę
Za swoje. Moj syn było to dziecko roztropne;
Teraz tak zgłupiał, ze go nazywają Sakiem,
A z przyczyny Sędziego został głupcem takim.
Mowiłem: “Po co tobie lezć do Soplicowa?
Jezeli cię tam złowię, niech cię Bog uchowa!”
On znowu smyk do Zosi, dybie przez konopie,
Złowiłem go, a zatem za uszy i kropię;
A on beczy i beczy jak malenkie chłopię:
“Ojcze, choć zabij, muszę tam iść”, a wciąz szlocha –
Co tobie? a on mowi, ze tę Zosię kocha!
Chciałby popatrzeć na nią! Żal mi nieboraka,
Mowię Sędziemu: “Sędzio, daj Zosię dla Saka!”
On mowi: “Jeszcze mała, czekaj ze trzy lata,
Jak sama zechce”. Łotr! łze, juz ją komuś swata
Słyszałem; juz ja się tam na wesele wkręcę,
Ja im łoze małzenskie kropidłem poświęcę”.
“I taki łotr, zawołał Klucznik, ma panować?
I dawnych panow, lepszych od siebie, rujnować?
A Horeszkow i pamięć, i imię zaginie!
Gdziez jest wdzięczność na świecie? – nie ma jej w Dobrzynie.
Bracia! chcecie boj z ruskim wieść imperatorem,
A boicie się wojny z Soplicowskim dworem?
Strach wam turmy! czyz to ja wzywam na rozboje?
Bron Boze! Szlachta Bracia! ja przy prawie stoję.
Wszak Hrabia wygrał, zyskał dekretow niemało;
Tylko je egzekwować! tak dawniej bywało:
Trybunał pisał dekret, szlachta wypełniała,
A szczegolniej Dobrzynscy, i stąd wasza chwała
Urosła w Litwie! Wszakze to Dobrzynscy sami
Bili się na zajezdzie ryskim z Moskalami,
Ktorych przywiodł jenerał ruski Wojniłowicz
I łotr, przyjaciel jego, pan Wołk z Ługomowicz;
Pamiętacie, jak Wołka wzięliśmy w niewolę,
Jak chcieliśmy go wieszać na belce w stodole,
Iz był tyran dla chłopstwa a sługa Moskali;
Ale się chłopi głupi nad nim zlitowali!
(Upiec go muszę kiedyś na tym Scyzoryku).
Nie wspomnę innych wielkich zajazdow bez liku,
Z ktorych wyszliśmy zawsze, jak szlachcie przystało,
I z zyskiem, i aplauzem powszechnym, i z chwałą!
Po coz o tym wspominać! dziś darmo pan Hrabia,
Sąsiad wasz, sprawę toczy, dekrety wyrabia,
Juz nikt z was pomoc nie chce biednemu sierocie!
Dziedzic Stolnika tego, ktory zywił krocie,
Dziś nie ma przyjaciela, oprocz mnie, Klucznika,
I ot, tego wiernego mego Scyzoryka!”
“I Kropidła, rzekł Chrzciciel, gdzie ty, Gerwazenku,
Tam i ja; poki ręka, poki plusk plask w ręku.
Co dwaj, to dwaj! Dalibog, moj Gerwazy! ty miecz,
Ja mam Kropidło; dalbog! ja kropię, a ty siecz,
I tak szach mach, plusk i plask; oni niech gawędzą!”
“Toć i Bartka, rzekł Brzytwa, bracia nie odpędzą;
Juz co wy namydlicie, to ja wszystko zgolę”.
“I ja, przydał Konewka, z wami ruszyć wolę,
Gdy ich nie mozna zgodzić na obior marszałka;
Co mi tam głosy, gałki, u mnie insza gałka
(Tu wydobył z kieszeni garść kul, dzwonił nimi):
Ot gałki! krzyknął, w Sędzię gałkami wszystkimi!”
“Do was, wołał Skołuba, do was się łączymy!”
“Gdzie wy, krzyknęła szlachta, gdzie wy, to tam i my!
Niech zyją Horeszkowie! wiwant Połkozice!
Wiwat Klucznik Rębajło! Hajze na Soplicę!”
I tak wszystkich pociągnął wymowny Gerwazy:
Bo wszyscy ku Sędziemu mieli swe urazy,
Jak zwyczajnie w sąsiedztwie, to o szkodę skargi,
To o wyręby, to o granice zatargi:
Jednych gniew, drugich tylko podburzała zawiść
Bogactw Sędziego – wszystkich zgodziła nienawiść.
Cisną się do Klucznika, podnoszą do gory
Szable, pałki.
– Az Maciek, dotychczas ponury,
Nieruchomy, wstał z ławy i wolnymi kroki
Wyszedł na środek izby, i podparł się w boki;
I spojrzawszy przed siebie, i kiwając głową,
Zabrał głos, wymawiając z wolna kazde słowo,
Z przestankiem i przyciskiem: “A głupi! a głupi!
A głupi wy! na kim się mleło, na was skrupi.
To poki o wskrzeszeniu Polski była rada,
O dobru pospolitym, głupi, u was zwada?
Nie mozna było, głupi, ani się rozmowić,
Głupi, ani porządku, ani postanowić
Wodza nad wami, głupi! a niech no kto podda
Osobiste urazy, głupi, u was zgoda!
Precz stąd! bo jakem Maciek, was, do milijonow
Kroćset kroci tysięcy fur beczek furgonow
Diabłow!!!!.
” Ucichli wszyscy jak razeni gromem!
Ale razem straszliwy powstał krzyk za domem:
“Wiwat Hrabia!” On wjezdzał na folwark Maciejow,
Sam zbrojny, za nim zbrojnych dziesięciu dzokejow.
Hrabia siedział na dzielnym koniu, w czarnym stroju;
Na sukni orzechowy płaszcz włoskiego kroju,
Szeroki, bez rękawow, jak wielka opona,
Spięty klamrą u szyi, spadał przez ramiona;
Kapelusz miał okrągły z piorem, w ręku szpadę,
Okręcił się i szpadą powitał gromadę.
“Wiwat Hrabia! krzyknęli, z nim zyć i umierać!”
Szlachta zaczęła z chaty przez okna wyzierać
I za Klucznikiem coraz ku drzwiom się napierać;
Klucznik wyszedł, a za nim tłum przeze drzwi runął,
Maciek resztę wypędził, drzwi zamknął, zasunął
I przez okno wyjrzawszy, raz jeszcze rzekł: “Głupi!”
A tymczasem się szlachta do Hrabiego kupi;
Idą w karczmę, Gerwazy wspomniał dawne czasy,
Kazał sobie trzy podać od kontuszow pasy,
Na nich ze sklepu karczmy beczki wydobywa
Trzy: jedną miodu, drugą wodki, trzecią piwa.
Wyjął gozdzie, wnet z szumem trysnęły trzy strugi,
Jeden biały jak srebro, krwawnikowy drugi,
Trzeci zołty; troistą grają w gorze tęczą,
A spadając w sto kubkow, we sto szklanek brzęczą.
Wre szlachta, tamci piją, ci Hrabiemu zyczą
Lat setnych, wszyscy: “Hajze na Soplicę!” krzyczą.
Jankiel wymknął się milczkiem, oklep; Prusak rownie,
Nie słuchany, choć jeszcze rozprawiał wymownie,
Chciał zmykać, szlachta w pogon, wołając, ze zdradził.
Mickiewicz stał z daleka, ni krzyczał, ni radził,
Ale z miny poznano, ze coś złego knuje,
Więc do kordow, i hajze! On się rejteruje
Odcina się, juz ranny, przyparty do płotow,
Gdy mu skoczył na odsiecz Zan i trzech Czeczotow.
Za czym rozjęto szlachtę, ale w tym rozruchu
Dwoch było ciętych w ręce, ktoś dostał po uchu.
Reszta wsiadała na kon.
– Hrabia i Gerwazy
Porządkują, rozdają oręze, rozkazy.
W koncu wszyscy przez długą zaścianku ulicę
Puścili się w cwał krzycząc: “Hajze na Soplicę!”