Afisz “Wesela”
Patrzcie. Rok dziewięćsetny. Juz zyrandol gorze
Nad przepełnioną salą w Krakowie teatru.
Błyszczy czerwien foteli i złocone loze
I słychać podniesiony gwar amfiteatru.
Znany krytyk niedbale zasiadł w rzędzie pierwszym:
“Wyspianski! Co za nuda! Trzy godziny wierszy!”
Powoli światła gasną, scena się otwiera.
I zaczyna się wielka, tragiczna premiera.
Widzę chatę weselną, grozną, roztanczoną,
Rozpolitycznioną i niedopełnioną.
Widzę stoł porzucony w załobnej świec bieli
I czarne oko sadu, co wgląda do chaty.
I widzę, jak nadciąga długi szal Racheli,
Zaplątany w jabłonie, słomę, mrok i kwiaty.
I to wszystko wytwarza taki dreszcz wśrod gości,
Że dają się omotać godziną wielkości
I przechodzą, jak widma, w roztanczonym szumie
Z czarnej kulisy marzen na estradę sumien.
I widzę ten korowod na swojskim weselu,
Między nocą, a świtem w połmrokach niebieskich,
Widzę oczami ojca i przyjacioł wielu,
Kotarbinskich, Czajkowskich, Feldmanow, Walewskich,
ktorzy byli tej nocy na zamarłej sali
I potem całe zycie juz o tym gadali.
Pisując zyciorysy, wielu wśrod mieszczanskich
Krytykow – o poecie – mowili, ze jest blady.
Ale naprawdę blady z tej wielkiej gromady
Był Baudelaire, moze Poe, z Polakow – Wyspianski.
Jego oczy od innych były o ton bledsze,
Kiedy stał za kulisą w krakowskim teatrze
I przy dzwiękach widmowej muzyki bez mocy
Kazał snuć się tanczącym dookoła nocy,
Zamykając w tym kręgu księzycowej doli
Ku większej chwale ludzkiej – historię niewoli.