Ucieczka
On wojuje – rok upłynął,
On nie wraca – moze zginął.
Panno, szkoda młodych lat,
Od Ksiązęcia jedzie swat.
Ksiązę ucztujc we dworze,
A Panna płacze w komorze.
Jej zrenice, błyskawice,
Dziś jak dwie mętne krynice;
Jej lica, pełnia księzyca,
Dziś nikną, jak księzyc w nowiu;
Biada wdziękom, biada zdrowiu!
Matka troszczy się i biedzi,
Ksiązę dał na zapowiedzi.
Swadzba jedzie szumnie, tłumnie.
Nie powiozą do ołtarza,
Powiozą mię do smętarza,
A pościelą chyba w trumnie.
Ja umrę, gdy on nie zyje,
Ciebie, matko, zal zabije.
Ksiądz w konfesjonale siedzi,
Czas, o corko, do spowiedzi.
Przyszła kuma, widma stara:
Wypędz księdza, wypędz klechę,
Bog i wiara, sen i mara,
Kuma w biedzie ma pociechę,
Kuma stara umie wiele,
Ma kwiat paproć i car ziele,
A ty masz kochanka dary:
Przyszłam zrobić mozne czary.
“Włosy jego w węza splącz,
Dwie obrączki razem złącz,
Z lewej ręki krwi usącz;
A na węza będziem kląć,
W dwie obrączki będziem dąć;
Musi przyjść i ciebie wziąć”.
Panna grzeszy – jezdziec śpieszy,
Klęto ducha – klątwy słucha;
Juz odemknął zimny gmach:
Panno, Panno, czy nie strach?
Ucichł, usnął dwor zamkowy.
Panna czuwa. – Na zegarze
Bije połnoc, – milczą straze,
Panna słyszy – dzwięk podkowy,
Brytan, jakby głosu nie miał,
Zawył z cicha i oniemiał.
Skrzypnęły dolne podwoje,
Stąpa ktoś w przysionkach długich,
I otwiera się drzwi troje,
Troje drzwi jedne po drugich.
Wchodzi jezdziec cały w bieli
I usiada na pościeli.
Słodko, prędko czas ucieka.
Wtem kon zarzał, jękła sowa,
Zegar wybił. – “Bywaj zdrowa!
Kon moj zarzał. kon moj czeka;
Albo wstawaj, na kon siądz
I na wieki moją bądz”.
Miesiąc świeci – jezdziec leci
Po zaroślach i po krzach:
Panno, Panno, czy nie strach?
Rumak polem jak wiatr niesie,
Niesie lasem, – głucho w lesie;
Tu i owdzie wystraszona
W suchej jodle kracze wrona.
Po łozach wilcze zrenice
Migają się jako świece.
“W cwał, moj koniu, koniu, w cwał!
Miesiąc na doł schodzi z chmur,
A nim zejdzie miesiąc z chmur,
Mamy sadzić dziesięć skał,
Dziesięć rzek i dziewięć gor;
Za godzinę pieje kur”.
“Gdzie mnie wieziesz?” – “Gdzie? do domu.
Dom moj na gorze Mendoga,
W dzien otwarta wszystkim droga,
W nocy jezdzim po kryjomu.
“Czy masz zamek?” – “Tak jest, zamek,
I zamczysty, choć bez klamek”.
“Moj kochanku, konia wstrzymaj,
Ledwie dosiedzę na łęku”.
“Moja luba, siodła imaj
Prawą ręką – co masz w ręku?
Czy to worek do roboty?”
“Nie, to jest Ołtarzyk Złoty”.
“Nie czas wstrzymać, pogon biezy,
Słyszysz pogon, tętnią błonia;
Juz przed koniem przepaść lezy,
Rzucaj ksiązkę, puszczam konia”.
Kon, jak gdyby zbył cięzaru,
Przemknął dziesięć sązni jaru.
Lecą bagnem przez manowiec,
Pusto wkoło. Błędny ognik
Tuz przed nimi, jak przewodnik,
Od grobowca na grobowiec
Przelatuje; gdzie przeleci,
Ślad błękitny za nim świeci,
A tym śladem jezdziec leci.
“Moj kochanku, co za droga?
Tu nie znać śladu człowieka”.
“Dobra droga, kiedy trwoga;
Krzywo jedzie, kto ucieka.
Śladow nie masz do mych włości,
Bo nie wpuszczam pieszych gości:
Bogatego wiozą cugi,
Ubogiego niosą sługi.
W cwał, moj koniu, koniu, w cwał!
Błyska zorza z wschodnich stron,
Za godzinę bije dzwon.
Nim uderzy ranny dzwon,
Mamy sadzić parę skał,
Parę rzek i parę gor:
Za godzinę drugi kur”.
“Moj kochanku, wstrzymaj wodze!
Kon się lęka, bokiem sadzi,
Pełno skał i drzew na drodze,
Kon o drzewo mię zawadzi”.
“Moja luba, jakie sznurki,
Jakie wiszą tam kieszonki?”
“Moj kochanku, to paciorki,
To szkaplerze i koronki”.
“Sznur przeklęty! sznur znienacka
Rumakowi miga w oczy,
Patrz, jak zadrzał, bokiem skoczy.
Moja luba, rzuć te cacka!”
Kon, jak gdyby pozbył trwogi,
Ubiegł prosto pięć mil drogi.
“Co to za smętarz? moj miły?”
“To mur, co mych zamkow strzeze”.
“A te krzyze, te mogiły?”
“To nie krzyze, to są wieze.
Mur przeskoczym, przejdziem progi,
Tu na wieki koniec drogi.
Stoj, moj koniu, koniu, stoj!
Przebyłeś, nim zapiał kur,
Tyle rzek, i skał, i gor,
A tuś zadrzał, koniu moj?
Wiem ja, koniu, czego drzysz:
Mnie i tobie boli krzyz”.
“Czegoś stanął, moj kochanku?
Zimna rosa mię spłukała,
Zimno wieje wiatr poranku,
Okryj płaszczem, bo drzę cała”.
“Moja luba, przytul skronie!
Na twych piersiach głowę złozę.
Głowa moja ogniem płonie
I kamienie ogrzać moze.
Jaki masz tam ćwiek ze stali?”
“To krzyzyk, co matka dała”.
“Ten krzyzyk ostry, jak strzała,
Twarz mi rani, skronie pali.
Precz mi z tym ćwiekiem ze stali!”
Krzyz na ziemię padł i zniknął,
Jezdziec Pannę wpoły ścisnął,
Z oczu i z ust ogniem błysnął,
Rumak ludzkim śmiechem ryknął.
Przeskoczyli cwałem mury,
Biją dzwony, pieją kury.
Nim ksiądz przyszedł na mszę ranną,
Zniknął kon z jezdzcem i Panną.
Na smentarzu cisza była,
Stoją krzyze, głazy lezą:
Jedna bez krzyza mogiła
I ziemia ruszona świezo.
Ksiądz nad grobem długo stał
I mszę za dwie dusze miał.