Dusza Poety
Scena estradowa
Sala przyćmiona. Scenka oświetlona seledynowym światłem. Na kanapie lezy poeta i chrapie, odczasu do czasu mu się odbija. Na podłodze stoi miednica. Akompaniament gra bardzo delikatnie ustęp z “Karn
Usnął. Usypia. Jeszcze chwila jedna,
A juz polecę, na krotko, niestety!
Ulecę W przestrzen, ja, skazanka biedna,
Dusza poety…
Ha! Jakaz dola! Potęgą nieznaną
Na wiek wtrącona w to leniwe cielsko,
Więzić w nim muszę mą niepokalaną
Glorię anielską…
Jedno wytchnienie to, gdy sen go zmorzy
Lub gdy z opilstwa legnie jak trup blady,
A mnie porywa wowczas wicher bozy
Hen, w gwiazd miady…
Kto nas sprzągł razem? Po co? W jakim celu?
Za czyje winy? Na pokutę czyją?
Kaząc śnić zycie jednemu wśrod wielu,
Co tylko zyją?…
Po co i na co tłuc mi się daremnie
W tej biednej piersi, ach, nazbyt człowieczej,
Tchnąc w nią niepokoj tej, co mieszka we mnie,
Ogromnej rzeczy?…
Za co mi cierpieć, jak w godzinie męki,
Ktorą śmie nazwać godziną tworzenia?
Plami dotknięciem swej kosmatej ręki
Moj świat marzenia…
Za co mi patrzeć, jak pomiędzy gminem
W moj blask się stroi, mą boskością puszy,
Jak się bezecnym staje kabotynem
Swej własnej duszy?…
A znowu, kiedy nan się wzajem patrzę,
Jak go szalenstwo mych skrzydeł urzekło,
By go przez wzruszen sensacje najrzadsze
Gnać w zwątpien piekło;
Gdy widzę, jaką kaznię wprzęga srogą,
Aby się czepić by za kraj mej szaty,
Żal mi nędzarza, co płaci tak drogo
Bilet w zaświaty…
Jam winna temu, ze w odmęcie grzechu
Melodii szuka dla swej biednej pieśni,
Klnąc los swoj, iz mej harmonii oddechu
Nie ucieleśni…
Poeta wydaje dzwięk przeciągły a podejrzany.
Jam winna temu, ze to, co zamarło
W człowieczej piersi z odwiecznych zrozumien,
Probuje wskrzesić lejąc w spiekłe gardło
Żytniowki strumien…
Poecie haniebnie się odbija.
Ja go w sromotne Pędzę lupanary,
Rwąc się ku piękna wiecznego świątyni,
I patrzeć muszę, na domiar mej kary,
Co on tam czyni…
Poeta oblizuje się przez sen.
I jedno tylko pragnienie tajemne,
I jedno tylko przyświeca mi hasło:
Rozzarzać tchem mym to płomię nikczemne,
By rychlej zgasło…
I czekam, marzen nić snując leciuchną,
I pytam z drzeniem co chwilę, azaliz
Nie przyjdzie moment wreszcie, ze to prochno
Zmiecie paraliz?..
Wowczas skrzydłami zatrzepocę i nad
Ziemskie padoły zapieję radością,
Że juz się skonczył śmieszny konkubinat
Prochu z wiecznością!…
Poeta chrapie przeciqgle i przewraca się na drugi bok, wypinając się ku publiczności gestem mimo woli i niewinnie prowokacyjnym.