Українська та зарубіжна поезія

Вірші на українській мові






Do przyjacioł lekarzy

Do Was się zwracam z przyjacioł, Lekarze,
Specjalnie do WAS, nie do innych właśnie,
Za pewne rzeczy niech Was nikt nie karze,
Zaraz ten problem mozliwie przejaśnię.

Wszyscy to mowią, zeście truli zdradnie
Mnie dla rysunkow mych az tak bajecznych,
Że było świnstwem, a nawet nieładnie,
Dawanie jadow mi tak niebezpiecznych.

Biednemu właśnie pseudo ach artyście,
Co w trans popadłszy rysował bez liku,
Do tego prędko, zle, lecz zamaszyście
Az do rannego prawie kukuryku.

Wszystko to kłamstwo! Wiedzieliście dobrze,
Żem tytan prawie, ach az nad tytany.
Dlatego właśnie dawaliście szczodrze
Mnie to, co lubią wszystkie narkomany.

Eukodal, Eter, Heminę i Haszysz,
I Meskal z Koko, nie licząc juz wody,
I Peyotl straszny (precz, o wizje! A kysz!)
Papier i pastel gotowiąc juz wprzody.

Właśnie ceniłem w Was to zaufanie,
Do mnie, ktorego zawsze byłem godny,
Mnieście wierzyli, nie byliście dranie,
Bom nigdy nie był narkotyku głodny.

Jako takiego, powtarzam z uporem!
Dla “Sztuki” tylko wciągałem te jady,
Kazdym ach ciała mego wręcz otworem,
A cel tych szpryngli nie miał nic ze zdrady.

Wartość tych kresek, tak dziś pogardzanych,
Oceni kiedyś jakiś przyszły znawca,
Nic w nich, ach, nie ma modern udawanych,
Dyletantyzmow szewca albo krawca.

Sam nie umiałem tak robić na trzezwo,
Nieraz sam siebie podziwiałem skrycie,
Choć po seansie nie czułem się rzezwo,
Strasznie się wtedy przedstawiało zycie.

Tak więc te kreski, lecz chwalić nie będę
Ja siebie więcej, bo samochwał śmierdzi,
Na przyzbie sobie staruszek zasiędę,
Taki dobrutki – nikogo nie sierdzi.

Ma śmierć powolna, co przyjść ach nierada,
Zaraz tu po mnie, tak dziś, albo jutro.
Żegnaj mi, zgrajo lekarzy – nie zbada
Nikt mnie z Was nigdy, zdjąwszy drogie futro.

Żeście mi dali rysować tak byczo,
Wyjąc ze szczęścia, dzięki Wam, doktory!
Niechaj tam inni z wyrzutow skowyczą,
Jam ani nie był, ani jestem chory.

Tej Polsce biednej niech te kreski słuzą
I niech Jej chwałę niosą az w Słowację*
I niech, gdy patrzą na nie, się nie dłuzą
Chwile tych wszystkich, co miewali rację.

Tylko mi order jaki ach przypnijcie
Choć najnędzniejszy, zaraz-by po śmierci
Na mą trumienkę i jadem rzygnijcie,
Gdy ja odkrzyknę Wam “a revederci”.

A gdy to nawet będzie niemozliwe,
Z ostatniej biedy, niech złoty laur PAL-a
Wyjmą z mej szafy dłonie niezyczliwe
(Nikt się ach przy tym przecie nie zawala).

Niech na mej własnej złozą go poduszce,
Ktorą poniesie za mą skromną trumną
Jakieś dziewczątko o dość zgrabnej nozce,
Z twarzyczką nawet względnie dość rozumną.

1 Star2 Stars3 Stars4 Stars5 Stars (2 votes, average: 4,00 out of 5)

Do przyjacioł lekarzy - STANISłAW IGNACY WITKIEWICZ