Między dwoma wiecznościami
Spustoszyłaś mnie na zawsze ogniem, wichrem i zarazą,
Serce zzarłaś i przezarłaś jak przezera rdza zelazo,
I odeszłaś, ukochana, roześmiana, rozśpiewana,
W urojone wniebowzięcia, w letnią noc świętego Jana.
Pod brzozami, pod lipami, pod wonnymi gałęziami,
W ciele twoim duch się zbudzi, nieobecny między nami,
Pod brzozami księzyc zgaśnie, ciało wrzaśnie, krew zamroczy
Uroczyste twoje usta, przezroczyste twoje oczy,
I przeminie oka mgnienie, oka mgnienie tysiącletnie,
I juz zaden pocałunek ust zamkniętych nie rozetnie.
Przyjdzie noc pachnąca nowiem, zwisająca nad wezgłowiem,
Wtedy zbudzisz się, zawołasz, ale ja ci nie odpowiem,
Wtedy okna pootwierasz w noc pachnącą, w połnoc ciemną
I zobaczysz, ze mnie nie ma i ze juz nie jesteś ze mną,
Staniesz w progu i struchlejesz, i upadniesz na kolana,
I upadniesz, ukochana, zapłakana, zapłakana,
Że skonczyło się juz wszystko, gdzieś za nami, gdzieś przed nami,
Że tak wiszę pod sufitem między dwoma wiecznościami.