Człowiek
Wiersz przypisany P. z N. S., siostrze
Oto zrodzonyś, malenka dziecino,
I w dni niewielkie taki jesteś luby,
Skoro cię z długich osłonięć wywiną,
Do wanny niosą, lub na dywan gruby –
Niby małego nad Nilem Mojzesza!
Tylko, co owdzie bolało, pociesza.
– Rodzicow miłość, jak trzecia istota,
Z dwoch serc ku niebu powstająca kwiatem,
Coś niby gwiazda, niby lilia złota,
Niby światłością, niby aromatem,
Powietrza proznię napełnia dokoła
W kolebkę roniąc Sakrament Kościoła.
– Matki-Dziewicy obraz patrzy na cię,
Ze swoją ręką na niebieskiej szacie –
Ten i ow dziadek z ram starych wyziera,
Jak z okien domu, kędy gość się zbliza –
Mamka za ciebie bierze znamię k r z y z a:
Snowa się pasmo, ktore nie umiera,
– O! Mamko Polko, tyś istota święta.
Ktorą bym rownał corce Faraona,
Przyciskającej sierotę do łona –
Tyle nie o swym dziecięciu pamięta
Matczyność twoja, b y n a j m n i e j w r o d z o n a!
– Ty nieraz, gdy juz rokow wiele minie,
A dziecię ssące męzem lub kobietą:
Zapamiętana w oddalonym gminie,
Kłonisz się głową fartuchem okrytą
Do nog, co stopki będąc malenkiemi
Pytały ciebie, jak dotykać ziemi?
– Ty, skoro syn twoj (nie twoj), twoja cora
(Nie twoja) – blade z łoza niosą skronie
Ku krewnym swoim, patrzysz w twarz doktora
I w malowaną twarz w cierniow koronie –
Wspołcierpiąc, krzepisz jak siła cudowna,
A wspołbolejąc, nic nie bierzesz sobie,
Jako cherubin bezinteresowna,
Pastuszkom bliska przy Chrystusa złobie.
Więc oto człowiek, takie jeszcze ziarno,
Spotkał juz miłość c z y s t ą i o f i a r n ą,
Ktora mu stopki dziecięce obmywa,
Z weselem słuzy, i o Bogu śpiewa.
Znać, ze P a n z p a n o w – słuzbą uprzedzony,
Skinieniem rządzi, świeci bez korony.
Znać, ze i K a p ł a n, bo ilez to razy
Domowe swary godzi bez obrazy! –
Znać, ze i W ł a d c a, bo zwierz mu domowy
Pod ciosy piąstki nachyla rad głowy;
Pies, straszny innym, kły podawa białe
Jako zabawkę paluszkom rozowym,
Ruszenia kłamie senne i niedbałe,
W powinnym hołdzie prawom nad-zmysłowym.
A d z i e c i ę-c z ł o w i e k najmniej się nie dziwi,
Jakby do domu Pan wrocił z podrozy;
Uśmiechem samym darzy i szczęśliwi,
Samym rumienca pobladnięciem trwozy.
– I jeśli nawet obejściem takowem
Zaciąga długi, to jako wielmozny,
W potrzebach swoich słusznie nieostrozny,
Ufny, ze jedynym nagrodzi je słowem –
I jakze! – taką widząc cię istotą,
Będęz się ciebie zapytywał dziecię:
Czy idziesz posiąść na tym starym świecie
Boleść i nędzę? – czy bisior i złoto?
Czy idziesz wrzucić na ramiona młode
Sokole skrzydła poezji wiosennej
I hardo począć wielką zycia Odę,
Przy grzmocie letnim, przy lirze promiennej? –
– Czy gdzie z n i e k r e w n y c h n a j b l i z s z e c i ł o n o
Jaśminie pąki otrząśnie na ciebie,
I będzie tobie wspołniedoścignioną
Bliznięcą gwiazdą na pogodnym niebie?
– Czy gdzie goścince zawezwą cię mleczne
Na bohaterow stepy historyczne,
A Sława, w zbrojnych zawierusze prawic,
Poda ci szpadę z laurem, wśrod błyskawic?!
– Czy będziesz, jako mędrzec, wodz, generał,
Bogacz, lub szczęsny patrycjusz, umierał?
– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
O nie! – nie o te spytam cię l i t e r y
S ł o w – ciebie, ziarno Chrześcijanskiej Ery!
Ani zapomnę, z dziewiętnastym wiekiem,
Że jesteś w większym postawiony prawie,
Że cię egipskie przyniosły zurawie –
Że Boga jesteś sąsiadem – c z ł o w i e ki e m.
II
Więc bądz ty sobie dla tej wielkiej sprawy,
W zastępy ktorej wszedłeś na planetę,
Choć po lewicy, a wszelako p r a w y –
I szczęścia inne mniej, chociazby nie te,
Co tyle dają radości i sławy.
I pogardz więcej niz swym powodzeniem,
Bo pogardz miłych ci o szczęściu marą,
Przyjacioł twoich o celu marzeniem
I oficjalną twej epoki wiarą.
– Wyzej, bo nizej, stanąwszy tej rzeszy,
“W ś r o d n i e p r z y j a c i o ł s w y c h p a n u j w i e l m o z n i e”
Acz będzie chwila, ze cię nie pocieszy
Nikt, i nikt z tobą nie pocznie ostroznie –
I stu przyjacioł stanie przeciw tobie,
Zmiennikiem łowiąc, iz są nieruchomi!
Poczujesz swary pod nogami – w grobie
Usłyszysz jak cię szarpią niewidomi –
Śmiać się nauczysz, płakać będziesz lepiej,
Ziemia-ć przemieni się, Niebo przesklepi.
III
Świat, radujący się rozą miesięczną,
Lub zamykanym co wieczor powojem,
Dolę ci twoją obwoła niewdzięczną –
Jałowym trudy twe obwoła znojem.
Dziewice piękne i bardzo rzewliwe,
Z ktorych nie była zadna na Golgocie,
Wymowki będą ci posyłać tkliwe,
Kabalistyczne rzucać w twarz stokrocie.
Nogi ci włosem obetrze – k t o? – strumien!
Kto ci obetrze pot z bladego czoła?
Jeśli nie P r a w d a, Weronika sumien,
Stojąca z chustą swą w progach kościoła?! –
Sakrament, poznasz, ze jest jeden stały –
I samą wzgardą pogardzisz na świecie,
Piękny jak świezo narodzone dziecię,
Ten sam, co dawniej, niby Mojzesz mały,
Nilowej lilii trzymający kwiecie.
IV
I to ja ciebie, zrodzonego k’temu,
Mamze zawodną łudzić pomyślnością?
Byś nieświadomość swą zwał cudzą złością,
Targał się owdzie, gdzie klaskać masz w dłonie,
A gdzie masz piorun cisnąć, skłaniał skronie? –
– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
Nie! – ty bądz raczej nie bardzo szczęśliwy –
Pierwszym nie będziesz, ni ostatnim, przeto
Bądz niezwodzonym! – umarły czy zywy? –
Cykutą karmion czy miodem i mlekiem? –
Bądz: niemowlęciem, męzczyzną, kobietą –
Ale przed wszystkim bądz: Bozym Człowiekiem.