Українська та зарубіжна поезія

Вірші на українській мові






Lilije

Zbrodnia to niesłychana,
Pani zabija pana;
Zabiwszy grzebie w gaju,
Na łączce przy ruczaju,
Grob liliją zasiewa,
Zasiewając tak śpiewa:
“Rośnij kwiecie wysoko,
Jak pan lezy głęboko;
Jak pan lezy głęboko,
Tak ty rośnij wysoko.”

Potem cała skrwawiona,
Męza zbojczyni zona,
Biezy przez łąki, przez knieje,
I gorą, i dołem, i gorą;
Zmrok pada, wietrzyk wieje;
Ciemno, wietrzno, ponuro.
Wrona gdzieniegdzie kracze
I puchają puchacze.

Biezy w doł do strumyka,
Gdzie stary rośnie buk,
Do chatki pustelnika,
Stuk stuk, stuk stuk.

“Kto tam?” – spadła zapora,
Wychodzi starzec, świeci;
Pani na kształt upiora
Z krzykiem do chatki leci.

“Ha! ha!” zsiniałe usta,
Oczy przewraca w słup,
Drząca, zbladła jak chusta;
“Ha! mąz, ha! trup!”

“- Niewiasto, Pan Bog z tobą,
Co ciebie tutaj niesie,
Wieczorną słotną dobą,
Co robisz sama w lesie?”

“- Tu za lasem, za stawem,
Błyszczą mych zamkow ściany.
Mąz z krolem Bolesławem
Poszedł na Kijowiany.
Lato za latem biezy,
Nie masz go z bojowiska;
Ja młoda środ młodziezy,
A droga cnoty śliska!
Nie dochowałam wiary,
Ach! biada mojej głowie!
Krol srogie głosi kary;
Powrocili męzowie.

“Ha! ha! mąz się nie dowie!
Oto krew! oto noz!
Po nim juz, po nim juz!
Starcze, wyznałam szczerze.
Ty głoś świętymi usty,
Jakie mowić: pacierze,
Gdzie mam iść na odpusty.
Ach, pojdę az do piekła,
Zniosę bicze, pochodnie,
Byleby moję zbrodnię
Wieczysta noc powlekła.”

“- Niewiasto, – rzecze stary –
Więc ci nie zal rozboju,
Ale tylko strach kary?
Idzze sobie w pokoju,
Rzuć bojazn, rozjaśn lica,
Wieczna twa tajemnica.
Bo takie sądy boze,
Iz co ty zrobisz skrycie,
Mąz tylko wydać moze;
A mąz twoj stracił zycie.”

Pani z wyroku rada,
Jak wpadła, tak wypada;
Biezy nocą do domu
Nic nie mowiąc nikomu.
Stoją dzieci przed bramą,
“Mamo, – wołają – Mamo!
A gdzie został nasz tato?”
– “Nieboszczyk? co? wasz tato?” –
Nie wie, co mowić na to.
– “Został w lesie za dworem,
Powroci dziś wieczorem.”
Czekają wieczor dzieci;
Czekają drugi, trzeci,
Czekają tydzien cały;
Nareszcie zapomniały.

Pani zapomnieć trudno,
Nie wygnać z myśli grzechu.
Zawsze na sercu nudno,
Nigdy na ustach śmiechu,
Nigdy snu na zrenicy!
Bo często w nocnej porze
Coś stuka się na dworze,
Coś chodzi po świetlicy.
“Dzieci – woła – to ja to,
To ja, dzieci, wasz tato!”

Noc przeszła, zasnąć trudno.
Nie wygnać z myśli grzechu.
Zawsze na sercu nudno,
Nigdy na ustach śmiechu!

– “Idz, Hanko, przez dziedziniec.
Słyszę tętent na moście,
I kurzy się gościniec;
Czy nie jadą tu goście?
Idz na gościniec i w las,
Czy kto nie jedzie do nas?”

Jadą, jadą w tę stronę,
Tuman na drodze wielki,
Rzą, rzą koniki wrone,
Ostre błyszczą szabelki.
Jadą, jadą panowie,
Nieboszczyka bratowie!

– “A witajze, czy zdrowa?
Witajze nam, bratowa.
Gdzie brat?” – “Nieboszczyk brat,
Juz pozegnał ten świat.”
– “Kiedy?” – “Dawno, rok minął,
Umarł… na wojnie zginął.”
– “To kłamstwo, bądz spokojna!
Juz skonczyła się wojna;
Brat zdrowy i ochoczy,
Ujrzysz go na twe oczy.”

Pani ze strachu zbladła,
Zemdlała i upadła,
Oczy przewraca w słup,
Z trwogą dokoła rzuca.
– “Gdzie on? gdzie mąz? gdzie trup?”
Powoli się ocuca;
Mdlała niby z radości
I pytała u gości:
“Gdzie mąz, gdzie me kochanie,
Kiedy przede mną stanie?”

– “Powracał razem z nami,
Lecz przodem chciał pośpieszyć,
Nas przyjąć z rycerzami
I twoje łzy pocieszyć.
Dziś, jutro pewnie będzie,
Pewnie kędyś w obłędzie
Ubite minął szlaki.
Zaczekajmy dzien jaki,
Poszlemy szukać wszędzie,
Dziś, jutro pewnie będzie.”

Posłali wszędzie sługi,
Czekali dzien i drugi,
Gdy nic nie doczekali,
Z płaczem chcą jechać dalej.
Zachodzi drogę pani:
– “Bracia moi kochani,
Jesien zła do podrozy,
Wiatry, słoty i deszcze.
Wszak czekaliście dłuzej,
Czekajcie trochę jeszcze.”

Czekają. Przeszła zima,
Brata nie ma i nie ma.
Czekają; myślą sobie:
Moze powroci z wiosną?
A on juz lezy w grobie,
A nad nim kwiatki rosną,
A rosną tak wysoko,
Jak on lezy głęboko.
I wiosnę przeczekali,
I juz nie jadą dalej.

Do smaku im gospoda,
Bo gospodyni młoda;
Że chcą jechać, udają,
A tymczasem czekają;
Czekają az do lata,
Zapominają brata.
Do smaku im gospoda
I gospodyni młoda.
Jak dwaj u niej gościli,
Tak ją dwaj polubili.
Obu nadzieja łechce,
Obadwaj zjęci trwogą,
Żyć bez niej zaden nie chce,
Żyć z nią obaj nie mogą.
Wreszcie na jedno zdani,
Idą razem do pani.

– “Słuchaj, pani bratowo,
Przyjm dobrze nasze słowo.
My tu prozno siedzimy,
Brata nie zobaczymy.
Ty jeszcze jesteś młoda,
Młodości twojej szkoda.
Nie wiąz dla siebie świata,
Wybierz brata za brata”.

To rzekli i stanęli,
Gniew ich i zazdrość piecze,
Ten, to ow okiem strzeli,
Ten, to ow słowko rzecze;
Usta sine przycięli,
W ręku ściskają miecze.
Pani ich widzi w gniewie,
Co mowić, sama nie wie.
Prosi o chwilkę czasu,
Biezy zaraz do lasu.
Biezy w doł do strumyka,
Gdzie stary rośnie buk,
Do chatki pustelnika,
Stuk stuk, stuk stuk!
Całą mu rzecz wykłada,
Pyta się, co za rada?

– “Ach, jak pogodzić braci?
Chcą mojej ręki oba?
Ten i ten się podoba:
Lecz kto wezmie? kto straci?
Ja mam malenkie dziatki,
I wioski, i dostatki,
Dostatek się zmitręza,
Gdy zostałam bez męza.
Lecz, ach! nie dla mnie szczęście!
Nie dla mnie juz zamęście!
Boza nade mną kara,
Ściga mnie nocna mara,
Zaledwie przymknę oczy,
Traf, traf, klamka odskoczy;
Budzę się, widzę, słyszę,
Jak idzie i jak dysze,
Jak dysze i jak tupa,
Ach, widzę, słyszę trupa!
Skrzyp, skrzyp, i juz nad łozem
Skrwawionym sięga nozem,
I iskry z gęby sypie,
I ciągnie mię, i szczypie.
Ach, dosyć, dosyć strachu,
Nie siedzieć mnie w tym gmachu,
Nie dla mnie świat i szczęście,
Nie dla mnie juz zamęście!”

“Corko, – rzecze jej stary –
Nie masz zbrodni bez kary.
Lecz jeśli szczera skrucha,
Zbrodniarzow Pan Bog słucha.
Znam ja tajnie wyroku,
Miłą ci rzecz obwieszczę;
Choć mąz zginął od roku,
Ja go wskrzeszę dziś jeszcze.”

– “Co, co? jak, jak? moj ojcze!
Nie czas juz, ach, nie czas!
To zelazo zabojcze
Na wieki dzieli nas!
Ach, znam, zem warta kary,
I zniosę wszelkie kary,
Byle się pozbyć mary.
Zrzekę się mego zbioru
I pojdę do klasztoru,
I pojdę w ciemny las.
Nie, nie wskrzeszaj, moj ojcze!
Nie czas juz, ach, nie czas,
To zelazo zabojcze
Na wieki dzieli nas!”

Starzec westchnął głęboko
I łzami zalał oko,
Oblicze skrył w zasłonie,
Drzące załamał dłonie.
– “Idz za mąz, poki pora,
Nie lękaj się upiora.
Martwy się nie ocuci,
Twarda wieczności brama;
I mąz twoj nie powroci,
Chyba zawołasz sama.”

– “Lecz jak pogodzić braci?
Kto wezmie, a kto straci?” –
“Najlepsza będzie droga
Zdać się na los i Boga.
Niechajze z ranną rosą
Pojdą i kwiecie zniosą.
Niech kazdy wezmie kwiecie
I wianek tobie splecie,
I niechaj doda znaki,
Żeby poznać, czyj jaki,
I pojdzie w kościoł bozy,
I na ołtarzu złozy.
Czyj pierwszy wezmiesz wianek,
Ten mąz twoj, ten kochanek.”

Pani z przestrogi rada,
Juz do małzenstwa skora,
Nie boi się upiora;
Bo w myśli swej układa
Nigdy w zadnej potrzebie
Nie wołać go do siebie.
I z tych układow rada,
Jak wpadła, tak wypada.
Biezy prosto do domu
Nic nie mowiąc nikomu.
Biezy przez łąki, przez gaje,
I biezy. i staje,
I staje, i myśli, i słucha:
Zda się, ze ją ktoś goni
I ze coś szepce do niej,
Wokoło ciemność głucha;

– “To ja, twoj mąz, twoj mąz!”
I staje, i myśli, i słucha,
Słucha, zrywa się, biezy,
Włos się na głowie jezy,
W tył obejrzeć się lęka,
Coś wciąz po krzakach stęka,
Echo powtarza wciąz:
“To ja, twoj mąz, twoj mąz!”

Lecz zbliza się niedziela.
Zbliza się czas wesela.
Zaledwie słonce wschodzi,
Wybiegają dwaj młodzi.
Pani, środ dziewic grona
Do ślubu prowadzona,
Wystąpi środ kościoła
I bierze pierwszy wianek,
Obnosi go dokoła;
“Oto w wiencu lilije,
Ach, czyjez to są, czyje?
Kto moj mąz, kto kochanek?”

Wybiega starszy brat,
Radość na licach płonie,
Skacze i klaszcze w dłonie:
“Tyś moja. moj to kwiat!
Między liliji kręgi
Uplotłem wstązek zwoj,
To znak, to moje wstęgi!
To moj, to moj, to moj!

– “Kłamstwo! – drugi zawoła –
Wyjdzcie tylko z kościoła,
Miejsce widzieć mozecie,
Kędy rwałem to kwiecie.
Rwałem na łączce w gaju,
Na grobie przy ruczaju,
Okazę grob i zdroj,
To moj, to moj, to moj!”

Kłocą się zli młodzience;
Ten mowi, ten zaprzecza;
Dobyli z pochew miecza;
Wszczyna się srogi boj,
Szarpią do siebie wience:
“To moj, to moj, to moj!”

Wtem drzwi kościoła trzasły,
Wiatr zawiał, świece zgasły,
Wchodzi osoba w bieli.
Znany chod, znana zbroja,
Staje, wszyscy zadrzeli,
Staje, patrzy ukosem,
Podziemnym woła głosem:
“Moj wieniec i ty moja!
Kwiat na mym rwany grobie,
Mnie, księze, stułą wiąz;
Zła zono, biada tobie!
To ja. twoj mąz, twoj mąz!
Źli bracia, biada obu!
Z mego rwaliście grobu,
Zawieście krwawy boj.
To ja, twoj mąz, wasz brat,
Wy moi, wieniec moj,
Dalej na tamten świat!”

Wstrzęsła się cerkwi posada,
Z zrębu wysuwa się zrąb,
Sklep trzeszczy, głąb zapada,
Cerkiew zapada w głąb.
Ziemia ją z wierzchu kryje,
Na niej rosną lilije,
A rosną tak wysoko,
Jak pan lezał głęboko.

1 Star2 Stars3 Stars4 Stars5 Stars (2 votes, average: 4,50 out of 5)

Lilije - ADAM MICKIEWICZ