Hymn do Miłości
Tyś jest najwyzszą z sił, wszystko ulega tobie,
miłości!
Życie jest ządzą, a tyś z ządz największą,
procz samej ządzy zycia; duszą duszy
i sercem serca zycia tyś jest,
miłości!
Jeśli największym szczęściem zapomnienie,
bezwiedza i niepamięć własnego istnienia;
toś ty jest szczęściem szczęścia, ty, co dajesz
omdlenie duszy i omdlenie zmysłom
i myśli kładziesz kres upajający,
miłości!
Jeśli złudzenia są jedynym dobrem,
toś ty największym dobrem, najsilniejsze
ze wszystkich złudzen ty, moc mocy,
pierwotna, dzika, nie znająca kiełzan,
święta potęgo,
miłości!
Jeśli pragnienia są jedyną ową
poręczą, ktora chroni
od upadnięcia w przepaść rozpaczy i wstrętu;
jeśli są jedynym
mostem, po ktorym mozna iść nad odmęt nudy;
jeśli jedynym są lekarstwem, ktore
broni od cierpien zwątpienia i zbrzydzen,
pogardy świata i od samowzgardy:
to ty, o matko pragnien, jesteś ową
poręczą, mostem i lekarstwem, jesteś
zbawczynią ludzi,
miłości!
Czas idzie i zmieniają się wiary,
bostwa w proch upadają jedne po drugich,
dziś czczone, jutro deptane,
przechodzą przed oczyma ludzkości,
by więcej nie powrocić:
ty trwasz wieczysta, jak strach, głod i zawiść,
pierwotna, tak jak one,
jak one tryumfalna,
nad wszystko wyniesiona, niepokonana
niczym i nigdy, tak jak one,
pierwotna, dzika potęgo
miłości!
Wdzięku, piękności natury,
kędyś jest wobec wdzięku i piękna miłości?
Jesteś jak rama
do obrazu, jak otęcz promieni
skrzącemu kręgowi słonca.
Kędyś jest, liściu rozy,
wobec ust ukochanej?
Kędyś, szafirze niebios, morza błękicie,
wobec ocz ukochanej?
Kędyś, szumie jaworow i śpiewie ptakow
w wiosenne rano,
wobec głosu ukochanej?
Kędyś, ciszo grot pośrod paproci
pod gęstymi zaplotami bluszczow,
wobec milczenia ukochanej?
Kędyś jest, śniegu, rozowiony blado
od blasku słonca,
wobec koloru ciała ukochanej?
Kędyście, linie cudowne
gor i skał, kędy łuk tęczy świetlisty,
kędy przepysznych wodospadow wstęgi,
smukłe narcyzy, palmy wybujałe,
kędy obłoki lotne i powiewne
wobec kształtow ciała ukochanej?
Kędyś, mchu miękki, liściu aksamitny,
wobec jej piersi dotknięcia i dłoni?
Kędyś, marmurze gładki, grzany słoncem,
wobec jej białych bioder, spływających
cudowną linią
w odurzający wzrok, dech wstrzymujący
kształt, ktory rękę przykuwa do siebie?
Kędyś jest, czarze nocy księzycowej,
czarze poranku, kiedy słonce wschodzi
zza gor dalekich;
uroku jezior, co się nagle jawią
pośrod skał senne,
i tej zieleni złocistej, ze szczytow
widzianej w dali:
wobec czaru ukochanej?
Kędyś jest, melancholio wieczorow jesiennych,
wobec jej smutku?
Kędyś, wesele letniego południa,
przy jej radości?
Kędy o sławie sny, sny o potędze,
zwycięstwach dumy, odpłaceniu krzywdy,
o nieznoszeniu niesprawiedliwości:
wobec snow o ukochanej?
Kędyś, pragnienie posiadania złota,
przy posiadania jej ciała pragnieniu?
Kędyś jest, ządzo poznania wszystkiego,
co jest poznanym albo nim być moze,
wobec pragnienia poznania wskroś duszy
ukochanej kobiety?
Tak, tyś największą z sił, tyś zyciem zycia,
miłości!
Najsłodszą rozkosz i najsrozszą boleść
ty sprawiasz; tyś jest, tak jak śmierć, krolową
wszechistnien ziemskich, pierwotna potęgo,
miłości!