Sum
Mieszkał w Wiśle sum wąsaty,
Znakomity matematyk.
Krzyczał więc na całe skrzele:
“Do mnie, młodzi przyjaciele!
W dni powszednie i w niedziele
Na zyczenie mnozę, dzielę,
Odejmuję i dodaję
I pomyłek nie uznję!”
Kazdy mogł więc przyjść do suma
I zapytać: jaka suma?
A sum jeden w całej Wiśle
Odpowiadał na to ściśle.
Znała suma cała rzeka,
Więc raz przybył lin z daleka
I powiada: “Drogi panie,
Ja dla pana mam zadanie,
Jeśli pan tak liczyć umie,
Niech pan powie, panie sumie,
Czy pan zdoła w swym pojęciu,
Odjąć zero do dziesięciu?”
Sum uśmiechnął się z przekąsem,
Liczy, liczy coś pod wąsem,
Wąs sumiasty jak u suma,
A sum duma, duma, duma.
“To dopiero mam z tym biedę –
Moze dziesięć? Moze jeden?”
Upłynęły dwie godziny,
Sum z wysiłku jest juz siny.
Myśli, myśli: “To dopiero!
Od dziesięciu odjąć zero?
Żebym miał przynajmniej kredę!
Zaraz, zaraz… Wiem juz… Jeden!
Nie! Nie jeden. Dziesięć chyba…
Ach, ten lin! To wstrętna ryba!”
A lin szydzi: “Panie sumie,
W sumie pan niewiele umie!”
Sum ze wstydu schnie i chudnie,
Juz mu liczyć coraz trudniej,
A tu minął wieczor cały,
Wszystkie ryby się pospały
I nastało znow południe,
A sum chudnie, chudnie, chudnie…
I nim dni minęło kilka,
Stał się chudy niczym kilka.
Więc opuścił wody słodkie
I za zonę pojął szprotkę.