WIZERUNK WŁASNY ŻYWOTA CZŁOWIEKA POCZCIWEGO. Rozdział szosty – Teofrastus
Ten rozdział szosty zową TEOFRASTUS,
bo w nim będzie rozprawa o wolnym a o zabawionym dworskim
zywocie, o roznych staniech i o ich obyczajoch i to co sie miedzy
nimi na świecie rozmaicie toczy. Bo ten filozof i na dworzech bywa
Będąc tak zatrwozonym młodzieniec teskliwy,
Widząc, ze sie tak miesza marny świat pletliwy,
Uda sie na wschod słonca, gdzie go niosły oczy,
Tusząc sobie, iz sie gdzie co k myśli przytoczy.
Uzrzał zamek na gorze osobnej piękności,
Że sie jako kwiat błyszczał z onej wysokości.
Ony ganki foremne, ony piękne wieze
Misternie rozsadzone, jedna drugiej strzeze.
Na gałkach pozłocistych skrzypią powietrzniki,
By więc, wierę, miał słuchać osobnej muzyki.
Trębacze na nich grają głosy rozlicznemi,
Puzany, szałamaje huczą miedzy nimi.
Uzrzał huffce pod gorą: ony sie mieszają,
Sokoły rozpuszczają, na konich igrają.
Psi brytanscy za nimi we dzwonki biegają,
W pozłocistych obrozach rozliczne brząkają.
Pierze, jako na strusiech, a łancuchow pełno,
Hatłasow, aksamitow. Na stronę precz, wełno!
Rzędy srebne na konioch, na giermkoch szyszaki,
By tez więc mieli ubrać na puery zaki.
A między nimi jezdzi ksiąze jakieś blade;
Oczy mu podsiniały i lice ma smlade.
Tu miedzy nimi jezdząc, rozprawuje sobie,
Co na stronę odstąpi, to sie w głowę skrobie.
Nie śmie dalej młodzieniec i za drzewem stanie.
Rad by wiedział, co to jest, patrząc sobie na nie.
Bo młodemu człowieku, gdy co foremnego
Widzi, pograwa mu więc serdeczko do tego.
Alić idzie człowieczek poczciwie ubrany,
Tez z daleka obmija ony bujne pany,
Co jako pawi jezdzą, a ni ocz niedbają,
Jeszcze czasem uderzą, gdy im przekazają.
Rad mu barzo młodzieniec, iz z tej strony idzie.
Owa mu jako ta rzecz na jaśnią wynidzie.
A gdy przyszedł do niego, wnet sie przywitali
A sobie sie wespołek barzo radowali.
Bo gdy uzrzał on człowiek młodzienca onego,
Wnet zrozumiał z postawy, ze jest coć skromnego.
Bo więc zawzdy tak bywa, iz z rownym rownemu
Przypada towarzystwo wdzięczniejsze kazdemu.
Spytał go wnet młodzieniec, gdzieby sie obrocił,
A izby sie z nim na zad sam barzo rad wrocił:
“Bo ja widzę, bych tam szedł dalej k tej gawiedzi,
Ale pewnie i święty tam sie nie wysiedzi”.
Powiedział mu on człowiek: “Mnieć tu barzo blisko.
Jeśli widzisz on domek tu pod gorą nisko,
To jest moje mieszkanie, a proszę cie, panie,
Oglądaj, nie dalekoć tez moje mieszkanie.”
Rzekł młodzieniec: “Barzo rad! Wolę niz ty zamki,
Chociaj widzę z daleka na nich dziwne ganki.
Bo to jako śklenica tak do czasu stoi,
By sie nie obaliła, gdy sie wiatru boi.
Gdyz na świecie nie masz nic nigdy tak twardego,
Co by marnie nie zeszło w omylnościach jego”.
Takze poszli pospołu cicho rozmawiając,
Swe przygody społecznie sobie wspominając.
Przyszli potym do domku. Ano ogrodzono
Onym nadobnym płotem, drzewki osadzono:
Kasztany, więc figami, więc pomaranczami,
Rozlicznymi śliwkami społu z broskwiniami.
Więc rozyczki nadobne miedzy nimi stoją
I białe, i czyrwone na poły sie dwoją.
Ogoreczki, malony, i dziwne jagodki,
Że wszędzie pięknie pozrzeć na ony ogrodki.
A w pośrzodku kryniczka nadobnie płynąca,
Trawka wszędy w koło niej pięknie zieleniąca.
Bazantowie po drzewkach nadobni latają,
A kurczątka by mrowki pod nimi gmerają.
Więc oni kroliczkowie, więc tez zajączkowie
Wszędy w onym ogrodku poskakują sobie.
Więc rzeka pięknie płynie tuz pod samym płotem,
Ona wdzięczna, kamienna, błyszczy sie by złotem.
Rybki po niej biegają, łapając robaczki,
Az prawie na zielone wyskakują krzaczki.
Weszli potym do domku, alić pełno wszego.
A gdzie pozrzysz, nie masz nic nigdziej plugawego.
Łozko stoi chędogie a kołderka na nim,
Lilijum konwalijum w głowach stoi za nim.
Ksiązki lezą na stole, zegarek tez stoi,
A przyszedszy młodzieniec więc ji znowu stroi.
I rzecze mu on człowiek: “Tu mi sie podoba,
Bochwa na to powinna społu pomnieć oba,
Iz jako tu godzinka namniejsza uderzy,
To sie z kosą marna śmierć na szyję zamierzy.
A płyniemy do tego, by w tej rzece woda.
A iz czasy tracimy marnie, silna szkoda,
Kiedy sie rozmyślemy na cochmy stworzeni.
Ale sie ta powinność marnie zawzdy mieni.
Jestechmy by ogarzy, gdy na zwirz wprawiają,
Kiedy miasto zająca świnie pokąsają.
Ach niestotyz, toć często gonimy ty świnie,
Tak sie z nimi walając i lecie, i zimie.
O mizerna obłudo! O zywocie zdradny!
Toć na twoję powinność nie pamięta zadny!
Wolałaby, by mogła, kania być sokołem,
Takiez ciele jeleniem, aniz prostym wołem.
A ten ślachetny sokoł narodu ludzkiego
Mogąc bujać wysoko, wlecze sie kaniego
Tuz nad ziemią niziuczko, a co znajdzie, dłubie.
Prawie jako pustułka, jedno myszy skubie..
O szalony rozumie! O złe przyrodzenie!
I naczze to przywodzisz ślachetne stworzenie?
Iz mogąc sie zacnością zrownać i z anjołem,
Ledwe sie więc porowna i z rogatym wołem.
A to wszytko swawola marna nam sprawuje,
Ktora dziwne przysmaki wszędzie nam cukruje.
Ale wierz mi, być baczył, potrawać z piołynem
A na wirzch potrzęsiona gryszpanem z hałunem”.
Potym wziąwszy wędeczkę on święty człowieczek
Poszedł sobie pomału tam do onych rzeczek.
Wnet za nim szedł młodzieniec tez do onej wody,
Gdyz na wdzięcznych przechadzkach cieszą się przygody.
Skoro wrzucił wędeczkę, wnet ułowił pstrąga,
Co owo przezen bywa, jako złota, prąga.
Rzecze ku młodziencowi: “To ten złoto jada,
A wzdy widzisz nie zawzdy tam, kędy chce, siada.
A tego ja, kiedy chcę, zawzdy miewam dosyć.
Nie trzeba mi nikogo nigdy o to prosić.”
Idą potym do domu: kurczątka śpiewają,
Wnet sie jedny rozbiezą, drugich nałapają.
Zaszumiało coś wzgorę, alić jastrząb z drzewa
Pochwycił wnet bazanta w nogi, jako trzeba
I leciał z nim do lasa, nie wiedzieć gdzie zginął;
Ale pewny kłopot go iście nie minął.
Potym nakładszy ogien, ony kurki warzą,
Rybki pieką z kasztany, a jabłuszka smazą.
A potym za stolikiem obadwa usiedli,
Jako z nawiętszej kuchniej, barzo smaczno jedli.
Spytał potym młodzieniec: “Powiedz mi moj bracie,
Co to za fantazyja, taka przyszła na cię,
Iz tak mieszkasz osobno to od ludzi sobie.
Ja sie wierę dziwuję, jako wytrwasz, tobie.
A rad bych wiedział, ktoś jest, a jako cie zową,
Bo widzę, iześ człowiek a nie z prostą głową”.
Rzecze człowiek: “Wierz ty mnie, i jać sie dziwuję,
Kiedy ony szarwarki na świecie widuję,
Kiedy sie tam nędznicy jako pczoły roją,
A w rozlicznych trudnościach ustawicznie broją.
Że ty mozesz tam wytrwać z burdami takiemi.
Źle by snadz i wilkowi siedzieć miedzy nimi.
Bo jak piwo warzył w plugawym browarze,
Tak tam marnie trzpiatacie, by szpacy na wsparze.
Mnieć tak zową Liberas w łacinskim języku,
Gdyz sobie wolno zywę w świętym pokoiku.
A mam tez tu sąsiady niedaleko siebie,
Mieszkam z nimi w rozkoszy, jedno lepiej w niebie.
Tak sie z sobą wespołek nadobnie zgadzamy
A rzadki dzien, gdy z sobą wszyscy nie bywamy.
Mamy takie rozkoszy, takie krotochwile,
Żebyś i sam rad patrzył, wierz mi, na to mile.
Ony wdzieczne rozmowy i ony biesiady,
Z ktorych sie i rozumy zamnazają rady.
Nie najdziesz u nas kreglow, opilstwa, ni dudy,
Ani onej rozmowy, uderzmy na trudy.
Tak nadobnie siadamy, by w niebie anjeli,
A snadz lepiej, niz waszy, bywamy weseli,
Co sie u was po światu tam z konwiami gonią.
Alić jednego leczą a drugiemu dzwonią.
Coz owo za biesiada, kiedy jedni chrapią,
A drudzy sie pod ławą jako świnie drapią.
Rad by mowił, nie moze, bo gardło zalepił
Drozdzami, bo z wieczora barzo na schyłku pił.
A toz wasza biesiada, a toz krotochwila.
Jedno takiej uzywa ogolony wiła,
Co by rad, kiedy by mogł, dobrowolnie szalał,
Takzeć i ow, co wolno rozum sobie zalał.
Albo owo wesele, kiedy sie po kąciech
Tłuczecie, wyskakując by szkapy w chomąciech.
Nazajutrz chłop narzeka, co go bolą boki.
Namierzły mu podobno onegdajsze skoki.
Bo jako pan ma być zdrow, a w nim piwo kisa?
I od tegoć więc drzy łeb i szupryna łysa.
Nogi, oczy, i ręce i brzuch chłopu puchnie,
A z gęby, gdzie zaleci, by z wychodu cuchnie.
Goleni sobie potłukł, więc łopianu szuka.
Druga tez jako wirzba na wiosnę sie puka.
Bo jako sie nie pukać? Ano pełno zawzdy,
Jako ina bestyja, gdy sie ozrze kazdy.
Juz zapomni i Boga, juz nie zna i ludzi,
Bo napoły by zdechły, gdy go nie obudzi.
A my gdy sie zejdziemy, siedzimy pomiernie,
Jemy to, co Pan Bog dał, jeden z drugim wiernie.
Ona sie miłość mnozy, w ktorej sie Bog kocha,
Bo jej nam nie przekazi zła biesiada płocha,
Co wo miedzy wami tam leda z przyczyny,
Jako dzicy wieprzowie najezą szupryny.
Są tez drudzy, co pięknie na lutenkach grają,
Drudzy tez, co piosneczki poczciwie śpiewają,
Albo jakie wierszyki, albo jakie dzieje.
Wszak onego słuchając, az sie serce śmieje.
Ale wierz mi, nie ony w sercu we mdłości,
Albo w onej waszej tam marnej miłości,
Jedno o tym, skąd wdzięczne ćwiczenie więc roście.
A przedsię i weselszy bywają nam goście,
Nizli tam w onym huku, kiedy wrzeszczą wszyscy,
A drudzy marnie wyją jako w lesie wilcy.
A kozi rog za uchem jako świnia wrzeszczy,
W bęben tłuką, by w pudło, az więc we łbie trzeszczy.
Stoł uleją i ławy, siedzą jako w łazni,
A sami poszaleją, jako ini błazni.
Więc kreglow nastawiają w koło podle ściany.
Dybie jako kot na mysz, z gałką chłop pijany.
Puknie w ścianę, a drudzy: – Zyskał, zyskał! – krzyczą,
A drudzy, płacąc piwo, jako krowy ryczą.
A więc to krotochwila, a więc to biesiada!
Oszaleje więc z takiej głowa barzo rada.
Juz ja na tej przestanę, co my tu miewamy
A niechaj wam tej waszej tam nie przekazamy”.
Rzecze potym młodzieniec: “Prozno dobre ganić,
a coz tez zle, to tez więc trudno bywa chwalić.
Jedno bych to rad wiedział, co masz za sąsiady,
Z ktorymi tej uzywasz tak dobrej biesiady?”
Powiedział mu Libertas: “Azaz ich tu mało,
Kiedy by sie nas więcej pospołu zebrało?
A co zasię postronnych tu do nas przychodzi?
Bo wierz mi, ta biesiada zadnemu nie szkodzi.
Jest tu pan Pacifikus wnet jedno przez gorkę,
A ma Pacyjencyją tez nadobną corkę.
Podle niego pan Dyszkret jedno o płot siedzi.
Wierz mi, iz to obadwa wyborni sąsiedzi.
Żonę ma Justycyją, tez ślachetna pani.
I ta złej nie uczyni myśli miedzy nami.
Więc Prudens, więc Modestus tez do nas przychodzą
A dobrze sie nam w naszę biesiadę przygodzą.
Więc pan Manswet i z panią tez z nami bywają.
Zową ją Konkordyja, ktorej mało znają
Przy tym dworze, coś widział, bowiem sie jej wstydzą,
Kiedy co szalonego miedzy sobą widzą.
Bo to tak rzecz ślachetna, a za jej sprawami
Z rownych stanow bywają czasem drudzy pany.
Więc i pani Minerwa tez z nami zostawa,
A ma syna Racyjo, co na lutni grawa,
Ony piękne wierszyki przy niej przyśpiewając,
A kazdemu załosną myśl rozweselając.
Coz rozumiesz, jeśli to jest złe towarzystwo?
A barzo miło z nami zawzdy bywa wszytko”.
Rzecze potym młodzieniec: “Jeślić to ta była,
Minerwa i Racyjo, co mie raz uczyła,
Wierz mi, zebych sie ja z tą tak nie stesknił wiecznie,
A teraz co wspomionę, na sercu mi wdzięcznie.
Bo mi dała lekcyją a długo pamiętną,
A dziwnie mi cieszyła moją duszę smętną,
Gdy mie był Epikurus przywiodł w omylności,
Żem sie mało nie udał od cnoty we złości”.
Rzecze potym Libertas: “On to Epikurus,
Słychałem ja tez o nim, iz był latro purus.
Mało dzierzał o cnocie i o tym zywocie,
Ktory nam po tym marnym ma przypaść kłopocie.
Jedno radził kazdemu, by w rozkoszy świata
Tak uzywał, by bydlę, po swe wszytki lata.
Ano to marna rada, bo to wszytkim szkodzi,
A na wszytki upadki kazdego przywodzi,
Kto na wolnym wędzidle swą wolą rozpuści,
A ciału po swej myśli harcować dopuści.
Rozumiem, iz Minerwa gdy z tobą mowiła,
Żeć to szyrzej, nizli ja, w ten czas rozwodziła.
A iz to wzdy pamiętasz, to jest napilniejsza –
Acz to czasem u drugich bywa rzecz namniejsza –
Kiedy co potrzebnego w rozmowach słychamy,
Iz to przy swej pamięci długo zachowamy.
A potym rozwazając, iz sie tym ćwiczymy,
Czas przeszły i przygody na palcoch liczymy.
Bo ow o swym ćwiczeniu nie tak sobie tuszy,
Gdy owo: jednemu z ust, jemu mimo uszy.
A to wszytko sprawuje ono zabawienie,
Gdy kto sobie zaplecie wolne rozmyślenie,
Iz sie i tym i owym ona myśl pomiesza:
My tu o tym mowimy, a tam w sercu insza.
By więc ćwieczki przybijał do rozumu słowa,
Tedy snadnie odpadną, gdy szaleje głowa.
Ale pewnie, zeć to ta Minerwa, coś wiedział,
Bo wierz mi, zebyś zawzdy rad z nią rozmowy miał.
Bowiem ta jest z kim mowić, a to jej chłopiątko,
Wierz mi, zeć doda rzeczy, choć młode dzieciątko”.
Rzekł młodzieniec: “Świadomciem juz tego chłopięcia.
I nie taki tam rozum, jako u dziecięcia.
Boć mi dawał łacinę, az mi sie łeb kurzył
Na ty foszki, co mi był Epikurus zburzył.
I widzę ja, moj panie, ze z tej krotochwile
Zawzdy wam czas po myśli schodzi barzo mile.
Ach gdziez bych ja tez mogł być niedaleko tego!
Wierę bych nie zamieszkał tu ześcia zadnego.
Bo to prawa biesiada, gdzie sie rozum mnozy,
Niz gdy sie w owym huku, by szalony, trwozy.
Podobnoć tez i owi, co w polu biegali,
Przyjechawszy do domu, tez takiez działali.
Abowiem to było znać tam po ich rozmowie
I z postawy, ize tam jest dobra myśl w głowie”.
Rzecze potym Libertas: “Ach moj miły bracie,
Az mi, wierę słuchając barzo gniewno na cie.
Mnimasz, by rozum siadał jako kogut w pierzu?
Miewać z nim dobry pokoj, są zawzdy w przymierzy?
Mnimasz tez, aby co pstro, wszytko rozkosz było?
Wierz mi, ze sie drugiemu barzo to sprzykrzyło.
Pstryć tez dzięcioł i dudek, a wzdy śmierdzi zawzdy.
Takzeć i w tych pstrocinach nie pachnieć tez kazdy.
Grzebą temu za uchem cyrografy, długi.
Ano nie masz k wieczoru czym nakarmić sługi,
Bochmy rano na pstruszki wszytko wysypali,
A na stare zydkowie barzo mało dali.
Bo ten nie barzo wazy na piorka, na bramy,
Woli sie zawzdy zbierać na zelazne kramy.
Barzo mu to smaczny głos, co na stole brząka.
To na to poglądając, jako kiernoz krząka.
Byś ty wiedział o owych, co sie im tez dzieje!
A nalepiej ich słuchać, gdy sie jeden śmieje
Z drugiego, bo w tych śmieszkoch wszytko wypowiedzą,
Co jeden na drugiego i od roku wiedzą.
Uzrzysz owdzie drugiego, co mu sie kłaniają
Jako inemu panu, ktorzy go nie znają.
Ano wszytka osadłość, co na sobie miewa,
I na tym dozywocia pewnie sie nadziewa.
Lecz czasem, nie czekając i egzekucyjej,
Wybije go więc zydek z onej possessyjej.
Bo tam jako jaskołki, kiedy muchy gonią,
Takzeć ci niebozęta tez sie z szczęściem łomią.
Jeden wzdy utraciwszy i zostanie panem,
A drugi musi mnichem, albo gdzie plebanem.
Albo jezdzi po wioskach, jako po kolędzie,
Pytając sie o mnichow o jakiej arendzie.
Dopiro by na cudzym chciał sie uczyć rządow,
Ano było lepiej strzec onych swoich błędow.
Widziałeś owo ksiązę, jezdząc z nimi blado.
Wierz mi, zebyć im czasem dało barzo rado.
Ale gdzie tak wiele wziąć, jako pyszne trzeba?
Wierę by ji wysypał, by miał trzos, do nieba.
Widziałeś ony ganki; a co to kosztuje?!
Wszak o tym czasem myśląc, az sie głowa psuje.
Abyś tam wewnątrz wezrzał; co tam tej gawiedzi!
Nie wiem, jako i rozum z pełna w głowie siedzi,
Myśląc o tym; a zawzdy wszytko mieć na pieczy,
Aby nigdy nie zelzyć ni na czym swej rzeczy!
Ano jeden fraucymer! A na ich bryzyki
Musi zawzdy pomylić barzo w skrzynce szyki.
Bo tam wszytko musi być, by sie zewsząd pstrzyło,
Gdzie wziąć, tu wziąć, a przedsię zawzdy aby było.
Słyszałeś tez muzyki, słyszałeś trębacze.
I na ten głos, choć wdzięczny, nie jeden zapłacze.
Bo gdy ty głosy huczą, juz sie wszędy leje,
Ale on nieboraczek barzo złej nadzieje.
Kiedy ow głos słyszy: “Dawajcie podatki”,
To sie juz wierę ciągni, by zastawić dziatki.
A coś widział tę ordę, co sie to broiła,
A mnimasz, i ta darmo aby sie stroiła?
Chociaj swego przykłada, ale przedsię łupi.
Kazdy by nierad stracił nigdy na swej kupi.
Nuz gdy sie nieprzyjaciel jaki trefi z strony,
Iz będzie trzeba jakiej niemałej obrony,
To sie ciągni jako lis, byś miał ogon stracić,
Bo wzdy lepiej, nizli sie z niewolą pobracić.
To juz działa zataczaj, to juz szykuj hufy:
“Jedzmyz w imiono Boze na ty złe paduchy”.
To juz skrzynie wytrząsaj, zastawiaj klenoty.
Azać więc mało wyjdzie na takie kłopoty?
Juz konie, zbroje skupuj, juz szukaj hetmanow,
Posły wszędzie rozsyłaj do postronnych panow.
Juz gdzie nabyć, tu nabyć, a niech dosyć będzie.
To pieniędzy szukając, rozbiezą sie wszędzie.
A tez więc owy ślepcy, co twardo chowają,
A łakomo pieniądze w pokoju zbierają
Z dawnych czasow, nieszczęścia więc tego czekają.
To tez więc swe sokoły teraz rozpuszczają,
Kiedy sie do nich cisną, wioski zastawiając,
By i duszę zastawić, cięzko nabywając.
Bo i on sam pan starszy do nich czasem musi,
Kiedy sie on nieszczęście juz jakie pokusi.
Bo owi podszczuwacze znajdą wnet przyczynę,
Że nieboraczek musi zmiąć szuprynę,
Powiedając: “Źle by to, abyś to miał cirpieć,
Abowiem ten nikczemnik nie moze-ć sie oprzeć.
Nie daj sobie, jeśliś pan, czynić takiej krzywdy,
Twoi tego przodkowie nie cirpieli nigdy.
Bowiem to, jeśli sobie będziesz lekko wazyć,
Leda kto sie na potym moze nas nadłazić”.
O, okrutny narodzie! Zaz nie lepszy pokoj?
O cnej sprawiedliwości zawzdy radszej rokuj.
Zaz nie widzisz w tej mierze, jaka sprawiedliwość,
Kiedy ludzie zawiedzie taka marna chciwość?
Juz on nieboząteczko, co spokojem siedzi,
Chociaj więc gościom nie rad, kazdy go nawiedzi.
By miał z dziećmi pozdychać, tedy go wyłupią,
A jako na baryczy nigdy nic nie kupią.
Młocą, dym w niebo leci, a gonią sie z kury,
A drugi do komory patrza z tyłu dziury.
A drugi po szelinie szuka jałowice,
Ubogiego potomka krowy nieboszczyce.
A jeśli jako rychło nie potrafi na nię,
Tedy sie panu ojcu pewnie w rog dostanie.
Nuz zasię niewinnej krwie, co sie w tym wylewa,
Kilka set ich więc płacze ledwe jeden śpiewa.
Bo kiedy sie zuchwalcom otworzy to zniwo,
Juz prawie, jako miod, biezy tam co zywo.
A prawie, co tam biezy, to zuchwałe bydło,
Iz to właśnie na świecie jest panskie plewidło.
Bo kiedy sie narody ludzkie zaplugawią,
Ize sie w nich pokrzywy i z kąkolem zjawią,
Nie moze nigdy snadniej Pan wypleć pszenice,
Jedno społu zebrawszy łotry, pijanice,
Wysłać je na to zniwo, gdzie we grzbiet pukają.
A coz, gdy go tu doma nigdy nie słuchają?!
A kogo mu nie trzeba, tego tam zostawi
A wiernemu w nawiętszej burdzie pokoj zjawi.
Bo nie dba nic zuchwalec, kiedy ma pozytek,
Choćby jutro po uszy juz był w piekle wszytek.
Juz i ciało, i duszę zaprzeda w niewolą.
Tak więc diabeł misternie osadza tę rolą.
Bo Pan Bog owych strzeze, ktorzy z poczciwością
Jadą tam rozzaleni braterską miłością,
A pomiernie wszytkiego z cnotą uzywają.
Ci odpłatę i sławę zawzdy z tego mają.
Ale owo swowolne a wszeteczne bydło,
Wierz mi, iz rzadko ktory co minie na skrzydło.
Abowiem ty wszeteczne, marne lichotarze,
Zawzdy Pan Bog i doma, i na stronie karze.
Bo woi tym łakomcom, czego zle nabyli,
Jedno gwałtem pobrali, drugie wyłupili.
A owy tez pobito albo pochromiono.
Dawnoć tę na to piwo wiechę wystawiono?
Abowiem kto uzywa tu swej wolej smacznie,
To pewna, bez pochyby kazdy zginie znacznie.
A tak moj miły bracie, wierz mi, owy zamki
Omierzłyby drugiemu i z owemi ganki.
Gdyby wszytko wyliczyć, co sie więc z tym dzieje,
Wszak czasem o tym myśląc i serce omdleje.
Ale iz tak musi być az do ześcia świata,
A juz sie nie odmienią ty mizerne lata.
Powiedali o jednym, a on sie dziwował,
Kiedy widział, iz sie krol o co zafrasował,
Powiedając: “O, wierę, bych ja krolem został,
Nie byłaby zadna rzecz, ocz bych sie zatroskał”.
Powiedziano krolowi i kazał przyprawić
Stołek wzgorę na piętrze nad dziurą postawić
A na słabych drewienkoch tak błaho zawiesić,
Aby jedno onego pana wzdy naśmieszyć.
Miecz nad stołkiem na nici uwięzać kazano
A ze czteremi około stołka aby stano.
Kazał go krol na stołek posadzić nadobnie,
A czcić go na wszem hojnie i barzo swobodnie.
Trębacze i piszczkowie pięknie mu piskali,
A na nim od wesela az włosy powstały.
Siedzi, zwiesiwszy głowę, by na wiosnę gąska,
Gdy ją owo podskubą, nie wesoł ni kąska.
Pytają go: “Przecz by tak, wszakeś więc powiedał,
Żebyś sie, byś był krolem, nigdy nie zatroskał”.
Powiedział: “Jakoz ja mam sobie dobrze tuszyć,
A ja drzę jako ryba, a nie śmiem sie ruszyć.
A wieręć, około mnie nadobne wesele.
Ale bodaj takiego nie bywało wiele!”.
Przyszedł potym po chwili i sam krol do niego,
Pytając sie o zdrowiu wielmozności jego
A mowiąc mu: “Przeczze wzdy, miły panie bracie,
Tak nieochotnie siedzisz na mym majestacie?”
Rzekł: “Prze Bog, odpuść krolu, nie śmiem ci sie ruszyć,
I ten dzien obiecałem az do śmierci suszyć,
By mie jedno rychlej Pan Bog stąd wybawił,
Z tego stołka strasznego, coś mi ji postawił”.
Powiedział mu potym krol: “A widzisz nędzniku,
Iz ja tak zawzdy siadam na takim stołczyku.
Srogie piekło pode mną, panski sąd nade mną,
Ani sie sam obaczę, gdy mi włosy zemną.
A barzo to na cienkiej zawzdy wisi nici.
Wierz mi, nie czekają z tym nigdy trzecich wici.
Zewsząd mię okroczyli i nieprzyjaciele,
Że ani jeść, ani spać nigdy nie śmiem śmiele.
Bo na taką osobę zewsząd patrzą wszyscy.
Jedni z łaski, a drudzy prawie jako wilcy.
A tak sie juz nie pytaj, przecz sie krol frasuje.
Zwłaszcza ten, co przed sobą przyszłe rzeczy czuje”.
On nieborak powstawszy, odrzekł sie na wieki,
Aby nigdy o krolu nie miewał opieki.
Ledwe iz k sobie przyszedł od wielkiego strachu.
Otoz tobie majestat, miły panie brachu!
A tak, moj miły bracie, nie dziwuj się temu.
Gdybyś ty w serce wezrzał człeku obfitemu,
Dziwnie sie tam, by w kotle, musi mieszać zawzdy,
A mnie dziw, iz zarazem nie szaleje kazdy.
Barzo to nędzny zywot, gdy do gruntu prawie
Przypatrzy sie kto pilno takiej dziwnej sprawie.
Juz prawie jako jelen, gdy podniozszy rogi,
Chodzi bujno a nie wie nędzniczek ubogi,
Iz strzelcy ustawicznie ze wszech stron nan godzą
A wilcy tez gromadą śladem za nim chodzą.
Ale gdyby pomiernie ten podskarbi Bozy
Uzywał swoich stanow, siła ten rozmnozy
Pociechy Panu swemu, a z jego owczarnie
Siła sie ich do wyszszej, do nieba pogarnie.
Gdyby w świętym pokoju a w sprawiedliwości,
Wiodąc stan swoj poczciwie, beze wszej chciwości
Rządził to stado panskie, ktoz by dobrowolnie
Nie dał mu sie ze wszytkim na wszytko powolnie.
A cudzemu dał pokoj, a bronił tez swego,
Zwłaszcza gdy to jest wola krola głowniejszego,
Twarde miejsca opatrzał, osadzał pustynie;
Takiego więc daleko zawzdy sława słynie.
Bo patrz tez owych drugich, co tez z nim bujają.
Wierz mi, i ci nie zawzdy tez rozkoszy mają.
Dziwnych owdzie frasunkow a dziwnych kłopotow
A dziw, iz nie szaleje łeb u owych chłopow.
Zaz tam kiedy wolna myśl, zaz wolne wyspanie?
Ano nade łbem huk-puk, a zawzdy wołanie:
Nie tedy wstan, kiedy chcesz, ale kiedy musisz,
A czynić po swej myśli prozno sie ocz kusisz.
Jeden tam chce, a drugi hajw za rękaw wlecze,
A dziw wielki, ta orda jako sie nie wściecze.
Bo tam juz ani Boga, ni zadnej wolności;
Wszytko sie dziwno miesza w onej omylności.
A choć drugi nic nie krzyw, w łeb mu sie dostanie
Czasem przy towarzyszu, a czasem przy panie..
Bo tam snadnie kazdemu wnet dostanie myśli,
Kiedychmy z sobą wszyscy tu pospołu przysli.
Ale, kiedy sam idzie, włozy w miecz piszczeli,
Bochmy byli w nadzieję owych poszaleli.
Więc by miał pod skorą, tedy musi dobyć,
A przedsię niedostatek przy drugich ozdobić.
A potym kiedy nie masz, nędzę przydzie klepać,
Na febrę postękawszy, suchych dni doczekać.
A jeśli je nam jako zawieszą do czasu,
Pan przedsię na pokoju a uzywa wczasu.
Zegna sie poziewając: “Pozycz kopy bracie,
Bo wierem teraz przyszedł k niemałej utracie”.
Więc wnet szkapie suchoty, więc mu ząbrze zdziera,
A masztalerza tłucze, iz go nie wyciera.
“A to widzisz, ze w nim proch, gdzie go jedno ruszy:
Azaz nie wiesz, plugawość barzo konia suszy?”
A on więc prawie suszy, bo juz nie jadł trzy dni.
Obudwu i z pachołkiem dawno tłuką złe dni.
Więc potym chłop lezie precz, alić sam pan cudzi.
Z perfumy rękawiczki czasem sobie zbrudzi.
A co inych trudności! Ktoby je wyliczył,
By sie więc miedzy nimi i nawięcej ćwiczył.
Bo kiedy przydą trwogi, toś juz słyszał o tym,
Jakie sie przytrefują tam trudności potym:
Ano kapie za szyję, woz stoi we błocie.
Azaz więc nędzna głowa tam w jednym kłopocie?
Przyjechawszy jadłby co, ano nie masz ognia.
Podobno tak o głodzie dolezymy do dnia.
Szkapie tez nie masz co dać; biegaj w picowanie.
I ten tez snadz niedobre będziesz miał wyspanie,
Bo po kostki we błocie, a na grzbiecie sadno,
A tez go potym za płot będzie wywlec snadno.
Bo ow harnasz i konia i pana więc gniecie.
Azaz nas jedna nędza gryzie na tym świecie?
A tak jakom ci mowił, nie wszytkoć to rozkosz,
Chociaj drugi krokorze chodząc, by pstra kokosz.
Ale kiedy być wezrzał tam do głowy jego,
Więcej być snadz brudnego nalazł, nizli pstrego.
A prawie owo własne znaki swoje mają,
Gdy sokoły puszczają a charci biegają.
Obroz na nim nadobna, alić on po chwili,
Juz stoi na łancuchu, głowkę nisko chyli.
Sokoł dla kęsa mięsa, wysoko bujając,
Zwabi sie niebozątko, na wszem wolność mając.
Rad, iz mu w będen tłuką, mnima aby wygrał.
Ano ociec nieboszczyk namniej o to nie dbał.
Patrzze, jaki trudności tam w ludzkim narodzie,
A zaden nic nie myśli o przyszłej przygodzie.
Piękny tez owo pstrązek, coś go owo widział,
A tez snadz powiedają, by przy złocie bywał.
A widzisz, nieborak iz był wnet na wszędzie.
Tak ci nas to łakomstwo marnie łowi wszędzie.
By ci tez owo bazant nadobnie upstrzony.
A patrz, jako mu jastrząb pomiechrał ogony.
A co takich jastrząbow około nas lata!
Prawie wszytki nieszczęście tuz za rękaw chwata.
Jestechmy by kurczęta, cochmy je dziś piekli.
Takze ludzie na świecie tez chodzą by wściekli.
Choć jedny barzo skubą, drugie szpetnie łupią,
A wzdy sie do tej ordy wszyscy marnie kupią.
Rozkosznyć to jest zywot, kiedy by tak zyli,
Jako my to pomiernie; kłopotow by zbyli,
Zdrowie by było lepsze; lepsze dobre mienie,
Bezpieczniejsze sumnienie, piękniejsze ćwiczenie.
Azazby tam nie było wdzięczne towarzystwo?
Bo co jedno pomyślisz, najdziesz tam wnet wszytko.
Najdziesz i uczonego, najdziesz i rycerza,
Więc muzyka, doktora, lutnistę, szyrmirza.
Owa co byś jedno chciał umieć poczciwego,
Najdziesz tam piękny warstat rzemięsła kazdego.
A to jeszcze przed tymi, co na stronie mają,
Iz jakiej chcą biesiady, takiej uzywają.
Kiedy by to pomiernie a w skromności było,
A komuz by sie w tamtej ordzie uprzykrzyło.
Lecz w onej wszeteczności, by tez w piekle siedział,
Bo pewnie tam o niebie nic nie będziesz wiedział.
Bo ow co doma siedzi, niewolnik napoły.
Nagoniwszy sie ze psy, z jastrząby, z sokoły,
Przejechawszy do domu, nie masz z kim posiedzieć;
Wierę, musi podobno sąsiada nawiedzieć:
Kłuszze sie juz, nasz panie, przez pola, przez gory,
Na onę beczkę piwa a na chude kury!
A jeśli sie do domu przytrafi kto z strony,
To juz z nim trwaj, choć głupi a czasem szalony.
Toć o zelaznym wilku jedno łeb nabaje
A czasem odjezdzając i panu nałaje.
A pacholcy u słuzby i chłopca ubiją,
A marszcz sie ty jako chcesz, i z flaszki wypiją.
Ale nie dziw, iz im tak ty przykrości stroją,
Bo są drudzy, co je więc, by nie chcieli, poją.
Leje mu w gardło dzbanem: “To za zdrowie twego –
Kto by mu go nie zyczył – pana łaskawego”.
Potym chłop, z szkapy spadszy, pośrzod pola lezy.
A szkapa stłukszy siodło więc do domu biezy.
Pan tez dawno w wąwozie pospołu z rydwanem,
Oblicza sie maczugą z swoim panem Janem,
Co uwiodł lecowego z wąwozu na pole,
A tego nic nie baczył, iz miał pan być w dole.
Azać sie więc nadobnie sami nie wściągają?
Az kiedy sie juz zmierzknie, toz sie rozjezdzają.
A pan juz więc nie wściąga, wie, iz nie ma owsa:
“Ba, wierę, raczcie jechać, byście chcieli, do psa”.
Azać tam więc jednemu ufolgować musi?
Bo tam gdzie kto co potka, o wszytko sie kusi.
Ten kura jastrząbowi, ten chartowi chleba,
Ten snopki wlecze z gumna: i koniowi-ć trzeba.
A tak oni panowie gdy sie rozjezdzają,
Z onych wielkich radości społu sobie łają.
Owa doma konwie zbiera, uzdy mu pobrali:
“Alboć mi takie goście diabli byli dali!”
Ow drugi krzywi szyją z onego wąwoza,
Co mu kielnia przyległa, kiedy wypadł z woza:
“Bodaj mie tak zabit czcił i chłopa mi poił.
A widzisz miła pani, jakoć mie przystroił!”
Chłop tez łaje za piecem, czyrowną maść pije,
Bo mu gędli z wieczora na trzy głosy w kije.
A tak owi u dwora to nad tymi mają,
Iz jakiej chcą biesiady, takiej uzywają,
I jakie chce, takie ma zawzdy towarzystwo.
A po myśli mu sie zda, jako raczy, wszytko,
Gdyby tego, jakom rzekł, miernie uzywali,
Wie Bog, jakie rozkoszy zawzdy by miewali.
A tak moj miły bracie, gdy wszytko obaczysz,
I mego mi staniku poganić nie raczysz,
Ktory mi tu nadobnie umysł moj spokoi;
A co mnie tam do złego, niech świat co chce broi.
Nie myślę nic ni o czym, na rownym przestanę,
Dziękując Panu Bogu, jako skoro wstanę,
Że mie tak w tym pokoju a w cnej poczciwości
Raczył wiernie zachować beze wszej trudności.
Wszędzieć by dobrze było, gdyby sie baczyło,
Co by z cnotą w mierności przystojnego było.
Ale wierz mi, ze wszędy wszytko tam skazimy,
Gdzie z mierności a z cnoty namniej wykroczymy”.
Rzecze potym młodzieniec: “O, świętyz to zywot,
Ktoryś tak sobie obrał, opuściwszy kłopot.
I z tym, coś mi mianował, z towarzystwem wdzięcznym
Uzywiesz tych rozkoszy juz tak z czasem wiecznym.
Ale, miły Libertas, wywiedz mie wzdy z tego,
Cochmy owo widzieli za pana zacnego”.
Powiedział mu Libertas: “Ach, moj bracie miły,
Wszytkiego sie dowiedzieć chcesz a w krotkiej chwili!
Tak owo zacne ksiązę Zelatorem zową,
A wierz mi, zeć dosyć ma czynić z swoją głową.
A nie darmoć tak wybladł wszytko o tym myśląc,
Aby stanu nie zelzyć w głowie sobie kryśląc.
Bo wierz mi, gdy sie z myślą kto wzgorę wyciągnie,
Juz sie więc silny kłopot tam w głowie zalągnie.
A zamek ow na gorze zową ji Tumultus,
Bo wierz mi, iz tam bywa w nim nie jeden stultus.
Bo gdzie sie więc swawola rozbuja patronom,
Wnet będzie i z kościoła spelunka latronum.
Co dwa jadą przed pocztem to jeden Invidus
A to tez podle niego jedzie pan Kupidus.
A wierz mi, ze to zacni w tym grodzie dworzanie.
Co zywo iście tam ma wielką pieczą na nie.
Owo po prawej ręce pan Avarus jechał.
Wierz mi, ze ten w popiele gruszki nie zaniechał.
Bo kiedy być ty uzrzał tam dostatki jego,
Byś tez miał do domu przyć ksiązęcia zacnego.
Lecz tego nie uzywa, tak to leząc gnije,
Podobno az kto inszy toz na tym utyje.
Owo po drugiej ręce jechał Simulator.
Wierz mi, ze tez i owo silny Prokurator.
A owo Adulator przy nim z drugiej strony,
Jego powinowaty ciotczony rodzony.
A niemało dochod mają z swych urzędow.
Ale przedsię świadomi wszyscy tych ich błędow.
Owo, co laskę niesie, to pan Superbija,
Co owo poglądając na wszytki, omija.
A jako on ich nie zna, tez go tam nie znają,
A palcem ukazując, za błazna ji mają.
Bo to zawzdy hardemu jest rzecz przyrodzona,
Gdy siedzi jako głucha na świecie opona.
Owo pan Prywat za nim, to pirwszy pan w radzie.
A wierz mi, iz niemało i ten ma w pokładzie.
Bo ten nie dba o wszytki, gdyby dozrzał swego.
By mieli razem zginąć, nic jemu do tego.
Acz to jego postawa, iz rzkomo o wszytki
Stara sie, ale więcej o swoje pozytki.
Wszyscy to jawnie baczą, a coz gdy nie śmieją
Prawej prawdy dokładać, tak wszyscy szaleją.
Ow co tu stroną jechał, tego zową Ryksa.
To jest tak chłop zuchwały, przekąsałby i psa.
A tez widzisz, jako mu nakrzywiono gęby.
I nie wiem, by tam dawno z pełna były zęby.
Bo ten i bez przyczyny naigra kazdego,
Aby sztuki okazał przyrodzenia swego.
A to za nim Kozera powodny kon wiedzie.
Wierz mi, i to tam wdzięczny na kazdej biesiedzie.
A czasem tez odniesie często na łbie guzy,
Nie pomogą trzy krole, ni, wierę, trzy tuzy.
A to Nugas przed pocztem, co na bębniech bije.
Wierz mi, ze na biesiadach i ten sie nie kryje.
Pewnie jako namędrszy, iz sie ten pozywi,
A gdy wierzą dudkowie – a co zechmy krzywi.
A jest iście zacnego narodu młodzieniec,
Pana Symulatorow rodzony siostrzeniec.
A na zamku starostę Sobiegarnem zową,
Rozumiejze, iz to chłop iście z chytrą głową.
Bo wierz mi, iz ten sobie zawzdy ręce tłuści.
Ba, nic ten na swe skrzydło nigdy nie opuści.
Abowiem ten sądzi, tenze wszytko rządzi
A często tam nie jeden z workiem więc zabłądzi.
Bo on o to nic nie dba, aby sprawiedliwie,
Kiloby sie dostało, czasem i fałszywie.
Tych inych urzędnikow jest jeszcze nimało.
Azaz sie tam nie dziwnie wszytko pomieszało.
Ba, kazdy tam do siebie co potka, to garnie,
A na trzos sie wnet zwabi, by jastrząb po skwarnie.
Abowiem tam łakomstwo w silnej wadze zawzdy,
A więcej go, niz pana, bywa pilen kazdy.
Bo wierz mi, ze tam trzeba czasem i przez nogę:
Gdyby nasze szło gorą, ba, jako cie mogę.
Ale na nasze szczęście Teofrastus jedzie,
To ten częściej tam bywał na takiej biesiedzie,
Bo sie schował na dworzech a w dziwnych zwyczaioch,
Ktore sobie przeglądał w rozmaitych kraioch.
Ale mu jako i mnie świeckie krotochwile
Omierzły, tez spokojem siedzi sobie mile”.
Alić wnet Teofrastus idzie do nich proście:
“Zdarz Pan Bog, bądzcie radzi, owo macie goście.
Bog wie, zem tu umyślnie prawie do was jechał,
I inych-em swych potrzeb tak prawie zaniechał.
Ale tu u was widzę kogoś nowotnego,
A pewnie to musi być nie z kraju naszego.”
Rzecze potym młodzieniec: “Nie z waszego, panie,
Bo to jest napilniejsze w tym moje staranie,
Bych sie tego nauczył, co jest poczciwego,
A pomiernie uzywał zywota swojego.
Otoz mie tu Bog przygnał prawie ku mej myśli,
A jeszcze k temu zdarzył, zeście do nas przyszli.
Mowilichmy tu sobie o owym zywocie,
Co sie zawzdy kołace na świeckim kłopocie.
Bom widział jedno ksiąze tu pod zamkiem w polu.
Ano sie za nim włoczy dziwnego kąkolu.
Podobno ci, co sie to tak włoczą za dworem,
Co wszytko orłem gonią a drugie tez worem.
I nadobnie mi to pan Libertas wyłozył,
A gdym to tak zrozumiał, prawiem teraz ozył.
Bo ona przyrodzona swawola potwora
Zawzdy mię tez ciągnęła tam do tego dwora.
Widziałem tez jego stan nadobny, poczciwy,
A takiego by uzyć miał kazdy cnotliwy
Poboznego, skromnego, na wszem spokojnego,
Gdyz nam nie długo bujać w nędzy świata tego.
Wierę mi sie na wszytkim lepiej ten podoba,
A podobno pospołu zgodziwa sie oba.
Lecz sie przedsię dziwuję, miły święty panie,
Iz nędznicy nie przydą w słuszne rozeznanie,
A tego nic nie baczą, co im barzej szkodzi,
A iz tuz śmierć za kazdym za piętami chodzi,
A jeśli kto w złej sławie marnie z świata zginie,
I pamięć zła zostanie i niebo precz minie.
A jeślić sie precz puści hajw na lewo k sobie,
Pewnieć sie tym gościncem nie raz w łeb zaskrobie.
Bo wierz mi, ze w tej łazni tam bez ługu myją.
Ale uzrzysz, zeć barwiesz przykro kręci szyją”.
Rzecze mu Teofrastus: “Moj młodziencze miły,
Rozumiem, zeście o tym tu sobie mowili,
Co jest za krotochwila w spokojnym zywocie,
A co zasię za frasunk w tym świeckim kłopocie.
I przecz sie na nim ludzie tak dziwnie mieszają,
Świętą cnotę i sławę zacną opuszczają.
A co dalej i prawie nie boją sie Boga,
Wiedząc pewnie, jaka jest w piekle na złe trwoga”.
Rzekł młodzieniec: “Miałcibych pewnie wiedzieć o tym,
I drugiemu, co nie wie, powiedzieć na potym.
Bo sie dawno rozlicznym ludziom przypatruję,
Co to jest za niedbałość, pilnie upatruję.
Zda mi się, przyrodzenie to wszytko sprawuje,
A potym złe ćwiczenie jeszcze ocukruje”.
rzekł filozof: “Nie patrz ty jedno na postawy,
Jedno prawie doglądaj do serdecznej sprawy.
Boć to łacno rozeznać, czarno albo biało,
Kto nie baczy zwyczajow, jeszczeć na tym mało.
Łacnoć więc bywa poznać z Murzynem Cygana,
Ale trudniej obaczyć, co wewnątrz u pana.
Bo postawka obłudna siła ludzi zwiedzie,
Nie wszytkiego obaczysz, z czym kto na plac jedzie.
Będąć słowka cukrowne a postawka cudna;
Pozrzysz jedno kęs dalej, alić myśl obłudna.
Ale pozrzysz, jako świat rozno rozdzielony,
Na cztery części prawie właśnie wystawiony:
Wschod, zachod, a połnocy, a potym południe.
Rozdzielił ten mądry Pan wszytko na wszem cudnie.
Takzeć tez na nim ludzie na czworo sie dzielą.
A wszyscy sie, chociaj zle, z swoich spraw weselą.
Acz drudzy z świętą cnotą zawzdy idą zgodą,
A na zadną sie nigdy złą rzecz nie przywiodą.
A ty na jednę stronę połoz święte stany,
Ktorych zacność i cnoty jawnie wszyscy znamy.
Acz ich mało, aleć wzdy tez czasem bywają,
Ktorzy tej powinności wiernie uzywają,
Ktorzy wzgardzają niskość świata omylnego,
Przypatrując sie sprawam Boga niebieskiego,
Jako wszytko moznością bostwa swego rządzi,
A jako sprawiedliwie wszytki stany sądzi.
Co cnota, co poczciwość, rozeznać umieją
A swe sprawy powinne właśnie rozumieją.
Nie dadzą sie unosić wszetecznej chciwości,
Jedno sobie tak zywą w cnej sprawiedliwości,
Nikomu czci, nie sławy, nic nie uwłaczając,
Kazdemu, co nalezy, właśnie przywłaszczając,
Bojazn Panską na pieczy zawzdy pilnie mając,
A od niej sie by namniej nic nie unaszając.
Gdyz ni pycha nadęta, ani zadna zazdrość
Nie zwiedzie ich cnej myśli nigdy na zadną złość.
Pompy, marne tytuły nic im nie smakują,
Pomierny a wolny stan ten sobie miarkują.
Gdy widzą, co sie dzieje na kazdym urzędzie,
W kazdym pełno omyłki a złej sprawy wszędzie.
Cić zawzdy dobrej myśli, cić zawzdy weseli,
Nie inaczej tu zywą, by w niebie anjeli.
O, Panie, dajze zawzdy nam z takiemu bywać
A poczciwych zywotow tych z nimi uzywać.
I coz by sie juz lepiej nam przytrefić mogło,
A siła by sie złego przed nami wybodło!
Jest drugi stan tez mało mniejszy od pirwszego,
Ale wzdy jednak patrzy przedsię kazdy swego,
Ktorzy acz w swych zacnościach nadobnie sie ćwiczą,
Lecz przedsię więcej sobie, nizli inym, zyczą.
O poczciwe urzędy tedy sie starają,
Acz i sprawiedliwie na nich uzywają.
Nie mierzą ich tez pompy, nie mierzą tytuły,
Nie zarzuci starostwa zadny, ni infuły,
Takze inych urzędow, co światem władają,
A nic ich to nie mierzi, gdy sie im kłaniają.
Tez i kładą do kąta, gdzie co skąd przypadnie.
Aby wziął, gdy co dadzą, namowi go snadnie.
A wszakoz poczciwości na wszytkim patrzają,
Świętą cnotę i zacność na baczności mają.
A prawie złote wieki za takich bywają,
Gdy swe mając na pieczy, cudze opatrzają,
Aby kazdy zostawał przy sprawiedliwości,
A skromiąc w ludzioch marne wszeteczne chciwości.
A juz by dobrodziejstwa nie trzeba inego,
Aby mi to przywłaszczył, co jest właśnie mego,
A k temu mie obronił krzywdy złościwego,
Juzbych nie chciał do śmierci więcej łaski jego.
A wszakoz jednak i to na baczności mają,
Ktore przychylne znają i ty wspomagają.
I to jest stan nie gorszy a bodaj sie mnozył,
Jeszcze, by gad na wiosnę, nędzniczek wzdy ozył.
Jest trzeci stan tez dziwnie na świat wystawiony,
Rozumem i chytrością zewsząd ogarniony,
Co jako sojka w klatce szczebietliwym będzie,
Rozkryśla świat chytrością a językiem wszędzie.
Na podstawie baranek, ale lis na myśli,
Co wszytki ludzkie sprawy cicho we łbie skryśli.
Barnadynska postawa, ale wilcze serce,
Zagryznąwszy barana, goni drugie jeszcze.
Takzeć ten wilk chowany z jednym nie zostanie,
Z cicha patrzy ponuro, gdzie drugich dostanie.
Ci juz więc nie dla cnoty, jedno dla pozytku,
Wazą sie barzo snadnie juz kazdego zbytku.
Żadny z tych nic nie myśli o przyszłym zywocie,
Ni o sławie poczciwej, ni o zadnej cnocie.
Tak mu sie zda, iz wszytko za pieniądze znajdzie,
Sławę i cnotę kupić, co nie bywa w prawdzie.
A tez kupna nie dobra, lepsza przyrodzona,
Bo więc ta kramna bywa fałszem przesadzona.
Więc owym zabiegają, ktorzy światem rządzą,
A za nich pomocami skazują y sądzą.
A posuły im lecą od kazdego kraju:
“Wierę, naszy wygrali, ledwe lepiej w raju”.
Więc onę sprawiedliwość świętą zagłuszają,
Jako mgły, kiedy pięknie słonce zasłaniają.
Bo nie ujdzie na skrzydło juz im zadny zbytek,
Aby jedno mogło przypaść skąd jaki pozytek.
Bo gdzie chytrość nie sprosta, to sie o moc kuszą,
By więc tego przypłacić i ciałem i duszą.
Bo pochlebstwo z nieprawdą tuz za nimi chodzą,
A świętą sprawiedliwość marnie zewsząd gładzą.
A stąd na zacne miejsca przychodzą z tych błędow,
I dostawają potym poczciwych urzędow.
Aleć nędzna owieczko, gdzieć ten pasterz rządzi,
Ostrzegaj sie i sama, choć z nim stado błądzi.
Bo ządnego narodu nie masz szkodliwego,
Jedno, co tak ponuro chodzi jako psiego,
Co sie nadobnie łasi, a z tyłu ułapi,
A potym sie do kąta uchwyciwszy kwapi.
A zadna w ludzioch nie jest szkodliwsza przygoda,
Jedno gdzie ta plugawa rozpłynie sie woda.
A bych je miał mianować, wiem ze sie domyślisz,
A podobno juz o nich we łbie sobie kryślisz.
Racz, Panie Boze, zniszczyć to marne nasienie,
Bo to kąkol szkodliwy na ludzkie stworzenie.
A barzej ten pszenicę głuszy, niz pokrzywy.
I nie wiem, przecz to cirpi Pan Bog sprawiedliwy.
Ale iz on tak dobry a długo rad czeka:
Bo więc i pies umilknie, kiedy sie wyszczeka.
Takiez tego złośnika czeka, co świat myli,
A snadz sie obaczywszy, przestanie po chwili.
Lecz uzrzysz, stara wygo, jeśli nie przestaniesz,
Wierz mi, iz na łancuchu u drzwi w piekle staniesz.
Ale więc trudno z wilka uczynić barana,
Tak tez więc dobrego z tego złego pana.
Abowiem jakim smrodem to z dawna nawrzało,
Podobno juz tak wiecznie tym będzie śmierdziało.
Czwarty rodzaj juz tez są oni wszetecznicy,
Co chodzą, by szalenie, ubodzy nędznicy,
Co ich ono szalenstwo jawnie wszyscy znają,
A wzdy, gdzie jako mogą, takie pokrywają.
Marnie to płodne ziele a leda gdzie roście,
A gęści to po wszytkim zawzdy świecie goście.
Bo snadniej przyrodzeniu zawzdy o takiego,
Nizli o cnotliwego a prawie dobrego.
A patrzaj więc na wiosnę, kiedy zioła wschodzą,
Wnet pokrzywy z łopianem napirwej wychodzą
A kopać pilno trzeba na insze nasienie.
Takzeć tez właśnie wschodzi ludzkie pokolenie.
Prawie to trzecich stanow są własni wsparowie,
Bo im więc lecą ptacy, gdy siędą w obłowie.
Bo co więc ci szaleni z wieczora narządzą,
To owi korzyści mają, kiedy rano sądzą.
Barzo sie w tych podiezdzkoch oni więc kochają,
Kiedy by na podwodach ochotnie biegają.
Pewna więc wojna będzie, choć nie wyjdą wici,
Chociaj drudzy nie krzywi, przedsię będą bici.
Abowiem szalonemu snadnie dodać rady,
Kiedy sama myśl ciągnie do burdy, do zwady.
Nie trzeba tam: “la la la” barzo długo wołać,
Jedno patrzaj herapu, kiedy odejmować.
I nie trzeba zajuszać, będzieć przedsię gonił,
Choćbyś i u odprawy czasem kij łomił.
Acz ci więc ta recepta wiele odiąć moze,
Ale wierę drugiemu i mało pomoze.
O, wierz mi, izeć ten chwast wszędy gęsto roście.
Będzie kloza a taras miała częste goście.
A na to nie wymyśli lepszego plewidła,
Jedno tego napędzić tam błędnego bydła.
Bo ci zasię zacniejszy dosyć klozy mają,
Kiedy je w tym szalenstwie wszyscy ludzie znają.
A czasem więc tę rozkosz i wioskami płacą,
Społu rozum i sławę, i majętność tracą.
Aby juz tak w tym dosyć, ale jeszcze mało,
Bo juz zdrowiu i duszy społu sie dostało.
A tak moj miły bracie, tuć trzeba pracować,
Jako tę marną rolą z przodku wyprawować.
Bo jeśli jej nie zradlisz a dobrze nie zwleczesz,
Wierz mi, ze przed tym chwastem dobrze sie nie wścieczesz.
A czym ze ją sprawować? Wierz mi, zeć nie pługiem,
Lecz ślachetnym rozumem a ćwiczeniem długim.
A pleć ją z tego chwastu, aby nie zarosła,
A izby ku czci Panu co nawyszszej rosła.
Bowiem ciału w chorobie snadniej moze pomoc,
Ale gdy sie swowolna dusze imie niemoc,
Juz jej ani wymaze pewnie, ni wykurzy,
A co dalej, jako moszcz, to sie barziej burzy.
Zabiegajze, moj bracie, ty wczas tej niemocy,
Poki jeszcze za młodu nie zawezmie mocy.
Bo gdy sie sam opatrzysz, zleczysz i drugiego,
Kiedy mu dasz skosztować receptu swojego.
Czynze sobie syropek z roztropnej mądrości,
A nie daj sie uwodzić nikczemnej chciwości.
Wiesz, zeć kazde lekarstwo gorzkości w sobie miewa,
Ktorą więc kazda niemoc rada wybolewa.
Tegoz ty agaryku przekładaj na duszę,
Abowiem ci nieboze prawdę mowić muszę.
Jeśli ze jej nie ujmiesz swej wolej za młodu,
Wierz mi, zeć potym zdechnie bez cnoty od głodu.
Gdyz cnota z poczciwością to są jej potrawy,
Boć ona nie barzo dba o kramne przyprawy.
Boć pewnie marne ciało będzie tego chciało,
Aby z nią po tej młodości po światu bujało.
Ale ją cirpliwością trzy jako piołunem,
Potym powściągliwością posyp, by hałunem.
Cnotą miasto chłodnego okładaj ją wszędy,
By sie nie zapaliła w ony pirwsze błędy.
Poczciwością zawięzuj, abyć nie zaciekła,
Bo, byś jej dał swą wolą, pewnieć by sie wściekła,
Za tym szalonym ciałem swowolnie biegając,
Nie inaczej na wiosnę jako marca zając.
Tez wiesz, w kazdej niemocy li potrzeba miary,
Bo to i bez doktorow bywał zwyczaj stary.
A tak ja wierz mi, pilnie radzę na to tobie,
Byś chował co nalepiej miarę w tej chorobie.
Bowiem jako zołądek swą wolą zapsujesz,
Potym co to za niemoc, wierz mi, pokosztujesz,
Bo więc to trudno leczyć, gdy juz sie rozniesie.
Bywają i z recepty czasem drudzy w lesie.
A nie trzeba juz w ten czas wiele psować groszy,
Jedno co rychlej łapać gdzie czarnej kokoszy.
A tu pulsy na skroniach nadobnie obłozyć.
Lecz tak rozum zbolały trudno juz ma ozyć.
Ktory dawno boleje tak jeszcze i z młodu.
Snadnie mu przydzie szaleć czasem i po chłodu.
Ach, nieszczęsna rozpusto, swawolo wszeteczna!
Chytraz to samołowka na nas prawie wieczna.
Choć ją wszyscy widzimy, a wzdy w nię wpadamy
Jeszcze dobrze za świata, bo o niej nie dbamy.
Owa to prozno dzielić, jedno dwa są stany:
Tak i miedzy świeckiemi, tak miedzy kapłany
Jedni dobrzy, drudzy zli. Z dawnać sie tak dzielą,
A diabeł to spisuje przed kazdą niedzielą.
Dobrzy w jego rejestra ci nigdy nie wchodzą,
Chociaj tu w jednym stadku społu z złemi chodzą.
Bowiem to mało wadzi, widamy to sami,
Kiedy chodzą pospołu kozy i z owcami.
A no więc rozej wadzi, choć w pokrzywach stoi.
Kazdy sie do niej ciśnie, choć sie sparzyć boi.
Ale tez więc dobry kij na pokrzywy bywa.
Nie tak patrzy tłuczona, choć jej nie wyrywa.
Acz jednak przedsię z czasem wyroście z korzenia,
Ale sie wzdy przytłucze w niej złego nasienia,
Że sie wzdy tak szyroko rozrastać nie moze.
Takze tez ty złego tłucz, gdzie mozesz, nieboze,
Namawiając, aby złym zwyczajem nie parzył,
A tego złego piwa po światu nie warzył.
Potym tej nędznej duszy trzeba tych receptow,
Aby z poczciwych nauk dostała konfektow.
Nie z owych, co owo w nich jedno baśni bają,
A co potrzebniejszego, co to mało dbają.
Snadzby to potrzebniejsza, co rozumu uczy,
A niewinną duszyczkę świętą cnotą tuczy.
Boć jest daleka rozność mądrość od nauki,
Bo kazda z tych z osobna miewa swoje sztuki.
Bowiem gdy do mądrości nauka przypadnie,
Ślachetne przyrodzenie wiele rzeczy zgadnie.
Tać jedno ukazuje drogę do ćwiczenia,
Ale ty sam przestrzegaj pilno przyrodzenia.
Baw sie więcej mądrością, nizli naukami;
Stłuczesz diabła, by szermierz, prostemi sztukami.
Boć nauka jest by kwiat, co na drzewie roście,
Ale mądrość za owoc zstanie wszytkimi proście.
Patrzze, co są za sztuki szyrmierskie w mądrości:
Pirwszy parat uczynisz z zacnej poczciwości.
A potym z świętej cnoty, gdy uczynisz ganek,
Pewnieć wnet dadzą za zysk, ba, i poślą wianek.
A kiedy statecznością uczynisz obronę,
Juz sie więc nie oglądaj ni na zadną stronę.
Potym sztukę ukazesz; juz wychodząc z domu,
Panu Bogu sie porucz, inemu nikomu.
Temu wierz, temu dufaj, nic sie nie omylisz,
Snadnie i bez obrony złego wnet nachylisz.
Żeć nie będzie nigdy mogł ni na czym zaszkodzić,
A zawzdy go tą sztuką juz mozesz pochodzić.
A Pana miej na pieczy, abyś go nie draznił,
Bobyś tym, wierz mi, wszytko na koniec pobłaznił.
Wiesz, kiedy kto wykracza z świętej wolej jego,
Umie ten snadną sztukę iście na kazdego.
A nawiętszego mistrza i na szkole zbije,
A pewnie, jeśli nie w łeb, nie chybi wzdy w szyje.
A tak, moj miły bracie, ucz sie tej mądrości,
Ktora by cię przywiodła ku sławnej zacności.
A onego pirwszego cechu dzierz sie ludzi.
Wierz mi, zeć nic na tobie diabeł nie wyłudzi.
Bo ciało i marny świat w tamtym cechu mdleje,
A duszyczka niewinna z radości sie śmieje.
Bo gdzie cnota, tam sie jej zawzdy piosnka gędzie.
W tym uliku, by pczołka, narychlej usiędzie.
A jako się jej tez zaczerwi niecnoty,
To ona i śrzod lata przestanie roboty.
Juześ tez wszytko widział, jako sie świat kręci.
Wiem, coć mowił Libertas, masz wszytko w pamięci.
Widziałeś juz rozności na wszem dziwne jego.
Obierajze, gdy juz wiesz, co przystojniejszego!
Juz tez dobrze rozumiesz, co spokojni czynią,
Nie bawiąc sie tym światem, jako marna świnią,
Jako zacnej wolności na wszem uzywają,
A jakie tez rozkoszy więc z tego miewają.
A na świecie nie byłoby juz sprosniejszego,
By nie znał miedzy dwojgiem, co z ktorych lepszego.
A zwłaszcza gdy on idzie, zawzdy co lepszego
I nagłupszy obierze, mienie co gorszego.
Wielka to Panska łaska, komu to tak dadzą,
Iz go na własną sprawę samegoz wysadzą,
Izeby ją rozsądził, a sobie rozeznał,
A co mu sie podoba, aby przy tym został.
Lecz wszyscy mądrzy ludzie, co sie na tym znali,
Zawzdy w kazdej roznicy na śrzodek patrzali.
Takze i ty udziałaj, moj namilszy bracie,
Kiedy to obieranie juz tak przyszło na cie.
Obieraj jako pczołka w kazdym ziołku smaku,
A przy tym ktory lepszy, zostawaj przysmaku.
A jako ta grunt czyni i z wosku, i z miodu,
Takze tez ty nie buduj sie na słabym lodu.
Postanowiwszy domem, jako czyni pczołka,
Niesiz k niemu przysmaki z rozlicznego ziołka.
Nie bądzze jako kartuz w owej omylności,
Co rzkomo pogardziwszy świeckie obłudności,
A gdzie sie wyrwie z kąta, takiez jako iny.
Tez usłyszysz o panu niecudne nowiny.
Obierz zywot spokojny, poczciwy a mierny,
Nikomu nie szkodliwy, cnotliwy a wierny.
Żywze sobie w zakonie, jako w Panskim stadzie,
Nie myśląc o fałszu, ni o ządnej zdradzie.
Żywności swej poczciwie a wiernie nabywaj,
A ony słowa Panskie na baczności miewaj,
Iz on rzekł, nie opuści-ć ni na czym wiernego,
A hojnie chce rozmnazać kazde dobro jego.
Uzywajze tez funtu, jeślize-ć co pan dał,
Abyś tez i blizniemu, gdzie byś mogł pomagał.
Takze jeślibyś godzien Rzeczypospolitej,
I tu byś, wierz mi, uzył zapłaty obfitej.
Uczyn gwałt przyrodzeniu, widzisz, zeć wojuje,
A rozlicznie z tym światem tak z nami kugluje.
Nie daj sie uwodzić w zadne marne sprawy,
Żyw sobie tak poczciwie, jako człowiek prawy”.