Українська та зарубіжна поезія

Вірші на українській мові






WIZERUNK WŁASNY ŻYWOTA CZŁOWIEKA POCZCIWEGO. Rozdział jedenasty – Solon

Ten rozdział jedennasty zową SOLON,
bo w nim będzie rozprawa o piekle, o chytrościach diabelskich i o ich dziwnych zwodziech i w jakich sprawach ludzie sie w nich
bać nie mają i jako sie w swoich staniech zachowywać m

Po tym z onych frasunkow młodzieniec ubogi
Poszedł, głowę spuściwszy, i umylił drogi.
Udał sie iną ściezką po gęstej szelinie;
Straszno go; upatruje wszędy po krzewinie.
Uzrzał pod gorą bieząc dziwnego człowieka,
A takiego nie widał za swojego wieka.
Brudny, czarny by Murzyn, szpetny, okopciały,
Jedno mu sie zęby świecą, włosy na nim wstały.
Straszliwa twarz, postawa barzo k szalonemu
Podobna a sam tez pan ku wszytkiemu złemu.

Lęknąwszy sie, zawołał: “Postoj, miły bracie!
Bo znać, ze jakiś przestrach musiał przypaść na cie.
A tak daj z sobą mowić, iz sie rozumiemy,
A o spalonych przygodach swych sie rozmowiemy,
Abowiem to pociecha jest w kazdej przygodzie,
Gdy sie więc jeden dowie o drugiego szkodzie.
A potym sie przestrzega, by uchodził tego
A zową więc takiego, iście szczęśliwego”.

Rzekł on człowiek: “Uzrzałbyś, miły panie brachu,
Byś tam był, skąd ja idę, zebyś tez był w strachu.
Bo biezę prosto z piekła od krola swojego,
Ktoremu jest poruczon z dekretu Panskiego”.

Lękł sie barziej młodzieniec i rzecze do niego:
“Bodajbych ja do śmierci nie znał pana twego,
Jeślize tym dostatkiem swoje komorniki,
Co w poselstwiech rozsyła, tak tam chowa wszytki!
Ale, moj miły bracie, postoj za mną mało
A powiedz mi, co sie to tam nowego zstało?
I gdzie idziesz, albo pocz? Bo nie bez przyczyny
Nie zagłaskałeś sobie zjezonej szupryny.
A pewnie gdy tak idziesz z trwozliwą postawą,
Iście tez tak musi być, iz z niecudną sprawą.
Bo miejsce i panowie, co na nim mieszkają,
Zawzdy niecudne sprawy, słyszę, tak miewają”.

Rzekł brudny: “Wierz mi, byś ty tez tam nogę włozył,
Podobno byś sie więcej snadz, nizli ja, strwozył.
Bo wierz mi, iz tam nie masz krotochwile zadnej,
Wszytko pełno frasunku a nadzieje zdradnej.
Bo tam jako w browarze plugawym mieszkamy,
A Panskiego dekretu z załością czekamy,
Kiedy z ciała wstaniemy, cochmy zle wierzyli,
Abychmy juz tam w wiecznych zawzdy mękach byli”.

Rzekł młodzieniec: “Moj bracie, azaz jeszcze mało?
Bo widzę, izeć ciało marnie okopciało;
Rozumiem, ze bez męki to tam być nie moze
A barzoć bych rad pomogł, w czym bych mogł, nieboze”.

Rzekł czarny iz: “darmo sie, miły bracie, szydzisz;
Nie ciałoć to, tak jedno tu czarną mgłę widzisz.
Nie cirpiemyć my męki tam zadnej duchowie;
Jedno zawzdy załości smutnej dosyć w głowie,
Iz wiemy, zechmy Panskiej łaski odsądzeni,
A w ten czas cirpieć mamy, gdy z ciały wstaniemy.
Bo rozumiej, byś tez więc i nabarziej mierzył,
Tedy byś mgły, ni wiatru nigdy nie uderzył.
Takiez dusza jako mgła, ktora nie ma ciała,
A jakoz to moze być, aby co cirpiała.
Ale wszak wiesz, co cirpi, kiedy w ciele bywa,
Kiedy ktorej załości okrutnej uzywa,
Że jej to stoi za śmierć i za wszytki męki
A musi barzo boleć nędznica przez dzięki.

A co mi przypomnisz, izbyś mi chciał pomoc,
Wierz mi, ze nie zgojona to na ziemi niemoc.
Na niebie tylko szukać takiego doktora;
Ale wierz mi, dziś nie w czas, jeśliś zmieszkał wczora,
Kiedy ci juz pozwą w jakiej niewierności
Z tego świata na drugi a w upornej złości.
A tak sobie pomagaj, pokiś na tej ziemi
A nie rozmyślaj na czas, boć sie prędko mieni.
A marna śmierć nie zmieszka, bo ta na to godzi,
Tuz prawie za piętami za kazdym z was chodzi.
Bo jeśli sie dostaniesz do cechu naszego,
Wyjdziesz li, będę cie miał iście za mądrego”.

Rzekł młodzieniec: “Coz ma być, moj bracie jedyny?
Wszak bywają odpusty od męki, od winy.
I widałem ja u tych, co w Rzymie bywają,
Iz prawie by zelazne listy na to mają;
Nie mowię, by z zelaza, lecz tak je zowiemy;
Kiedy je tu miewamy, długow nie płacimy.
O tych tez wiem, ktorzy sie w czyścu polerują,
Tez o sobie nadzieję i ci niezłą czują.
Lecz powiedz mi, proszę cie, moj namilszy panie,
W ktorymeś za zywota był na świecie stanie?

Powiedział mu on czerniec: “Nie wiem, jeśliś słychał,
W on czas gdy jeszcze Mojzesz tu na świecie bywał,
Miał brata Aarona, kapłana zacnego,
Wedle dawnych zwyczajow cechu zydowskiego.
Byli tez nas dwa bracia z narodu jednego,
Synowie Elijaba, człeka poczciwego.
I zachciało sie nam tez takiez było tego,
Gdy natura pociąga ku temu kazdego,
Abychmy jako Mojzesz tez ludzi rządzili;
Alechmy barzo byli z kresu zabłądzili.
Nowe-chmy chwały Panu wynajdować chcieli,
Mowiąc, zechmy to lepiej niz Aaron umieli.
Pan, iz nigdy nie cirpi takiego zadnego,
Ktory sie chce sprzeciwić namniej woli jego,
Kiedychmy przystąpili juz z kadzidlnicami,
Ziemia sie rozstąpiła – ani wiemy sami –
Że nas jako kurczęta tak zywo pozarła,
Az w piekielnych odchłaniach z nami sie oparła.
Otozem ja Abiron rzkomo z chytrszą głową
I dziś mie tez wymysłkiem na więtszy śmiech zową.
A Datan tam, drugi brat, i z tymi nędznymi
Został takze na ten czas przez nas zwiedzionemi.

Otoz mnie krol rozkazał tam do swych hetmanow
Ić, co są na powietrzu i do radnych panow,
Aby juz dusz do niego więcej nie pędzili
Bo nie będzie miał i sam gdzie siedzieć po chwili,
Albo Pana prosili, by rozszyrzył piekła;
Niechaj-zeby sie potym, ktora chciała, wlekła.
Bo juz tam taka cizba, iz jeden drugiego
Prawie gwałtem wypycha kazdy z miejsca swego.

A to coś tu wspominał swe jakieś odpusty,
Wierę, niech z nimi przydą, chcąli, w mięsopusty.
Aleć straci maszkarę i zmyli padwana,
Bo nasza parachija nie na to nadana.
Uzrzysz, jeślić tam komu co namniej odpuszczą,
Albo go do przyjacioł i samego puszczą”.

Rzekł młodzieniec: “Tu bluznisz, papiez to rozdawa,
Ktory na Panskim miejscu na świecie zostawa.
Ktoremu tam taką moc, tak słyszę, nadano,
Iz co tu on rozwiąze, będzie rozwiązano”.

Rzekł Abiron: “Byś nie plotł lepiej, miła plotko!
Rozumiem, ze to wszytkim bywa tam wam słodko.
Wy kiedy po swej woli wszytko złe czynicie,
Tedy lekkim nakładem tam sie odkupicie.
A oni tez, co to wam dudkom przedawają,
Choćbyście w piekło wpad[a]li, mało o to dbają;
Gdy pieniędzy do skrzynki pełno nakładziecie,
Juz grzechom odpuszczenie pewnie wnet wezmiecie.
A tak wzajem, by w łazni, społu sie drapiecie,
Ale gdy wam zaleją, pewnie pomdlejecie.

Tenze to stroi wasz Bog, co tam mieszka w Rzymie,
Boć i u nas ta sława takze o nim słynie.
Trzy korony na głowie, powiedają, miewa,
Ale wierz mi, zeć u nas, nie tam, gdzie chce, bywa.
Słyszę, ze kijem biją, gdy przed nim nie klęknie,
Aleć gdy do nas przydzie, wierz mi, zeć sie lęknie”.

Rzekł młodzieniec: “Nie mow zle, oto sie zapadniesz
Rychlej, niz za Mojzesza, a tego nie zgadniesz,
Co to jest za sprawa dostojenstwa tego;
Bo tez tu barzo trudno powiedzieć wszytkiego”.

Rzekł Abiron: “I mnimasz, aby to tam dziw był;
Nie jeden tam juz u nas, wierz mi, tej pychy zbył.
Ale gdybyś kęs wezrzał do naszej stodoły,
Poznałbyś go podobno, boć na wirzchu goły.
A nie jednego byś snadz znalazł tam takiego,
Aleć tam namniej nie znać dostojenstwa jego.
A jest tam słyszę jeden, co snadz niewiastą był,
Tak ubogie prostaki chytrze był pobłaznił.
Lecz nie trzeba niewiasty; cozkolwiek ich było,
Wszytko to na to tyło, aby świat błazniło.
A mnimasz, aby jedno tam nędznicy byli?
Dobrze naszy panowie ten grod osadzili.
Wierz mi, ze tam niemało rozmaitych stanow,
Krolow, ksiąząt rozlicznych, nawięcej kapłanow.
Są tez jacyś w bireciech czyrwonych,
Co je tam kardynały zwano w krajoch onych,
Co tych waszych papiezow pomocniki byli,
Aleć wierę u nas barzo pomylili.
Są tez drudzy w kołpacech jako Tatarowie,
Z dwiema rogi na głowie, by dzicy kozłowie.
Ci nie wiem, co za urząd tez tam u was mają,
Aleć wierę tam u nas nic o nie nie dbają.

Są tez jacyś kuglarze z powrozy, z kukłami,
Co my je sobie prawie tam na błazny mamy.
A podobno i u was tenze urząd mają,
Bo rozumiem, dla tego łbow im przystrzygają.
A rozmaicie chodzą w tym kuglarstwie wszyscy,
Czarni, biali, a drudzy szarzy jako wilcy.
A wierz mi, ze sie barzo rad w nich nasz krol kocha,
Bo w kazdym dziwna sprawa, a postawa płocha.
To tez słyszę, szarancza na was chytra była,
A tak z prosta wiele wsi u was wyłudziła.
Noszą jakieś tabliczki a gałki na sznurze,
A krzyzyki miewają drudzy na kapturze.
Ale im nie pomogą nic ony krzyzyki;
Barzo przykro kukłają u nas ty nędzniki.

A co inych dziwakow? Kto by je pamiętał?
Wiem, ze gdybyś je uzrzał, i sam byś sie lękał.
Ano im wiszą brzuchy z onymi podbrodki,
Co je tam wytuczyli snadz waszemi snopki.
Kazdy w roznym ubiorze, a w dziwnym birecie;
W koszkach, w komzach, w płaszczykach, jako je tam wiecie.
A u pasa im wiszą jakieś wijatyki;
Ano snadz było lepiej pilnować motyki,
Nizli Boga i ludzi tu na świecie błaznić
A onę świętą prawdę rozmaicie draznić,
A w pocie czoła swego pracej swej uzywać
A jako Pan rozkazał, tak sie zachowywać.
Albo jeśli ktory miał zostać w tym urzędzie,
Pilnie sie było dzierzeć Panskiej wolej wszędzie.
Bo wierz mi, ze kazdemu to sie juz znać dało
A to widzisz oczyma, co sie i mnie zstało;
O, ty marne wymysły, co ich pełno wszędy,
Zać to nowo na świecie nastały ty błędy?
Bo u Pana nie jest nic nigdy tak srogiego,
Jedno kto lekce wazy święte sprawy jego.
Wieręć onego kłosia drugiemu przesiadło,
Co nigdy nic nie robiąc, tak sie darmo jadło.
Więc kucharki, więc dzieci, włoczą sie za nami,
Że śmiechu mamy dosyć, gdy na nie patrzymy.

Nuz zasię owych świeckich, co tam o was radzą,
Dosyć ich tam, a rzadko kiedy sie nie wadzą,
Swarząc sie, ześ “ty mnie krzyw, bo ja k woli tobie
Wiele złego nabroił i mam w zysku sobie,
Że prze nędzne pochlebstwo a marny pozytek,
Ktoregom tam obiezał, juzem zginął wszytek”.
O, miła święta prawdo! A gdzieześ ty była,
Żeś nas z tych jawnych błędow nigdy nie sprawiła?
Co juz teraz widzimy, jakochmy radzili;
Ciebie Boga prze marny pozytek zdradzili.

Nuz zasię tych figlarzow, co wami władają,
To ich tam wszędy u nas pełne kąty mają.
Sędziowie, starostowie, co tu was sądzili,
Po diableć sie tam teraz wszyscy dorządzili.
Juz ci ich tam nie sądzą, tak prosto zdawają,
Pamiętnego ni kocow juz im sie nie dawają.
Narzekają na jakieś zawzdy prokuraty,
Że je k temu zwodzili jakiemiś paraty,
Co tam sprawiedliwością przed nimi kręcili;
Aleć tam teraz barzo wszyscy pomylili.
O, mizerne pieniądze, o, nieszczęsne złoto,
Co po śmierci zostaniesz kazdemu za błoto!
A wzdy za tobą marnie tak wszyscy biegamy,
Że i duszę i ciało nędznie przedawamy.
Coz jest Panu milszego, jedno sprawiedliwość!
A to jego na świecie jest nawiętsza chciwość,
Aby nędznik w krzywdzie swej nie był uciśniony,
A cnota sie szyrzyła święta na wsze strony.

Więc tam i owych dosyć, co nędzniki gnąbią
A za cudzą robotę piją, huczą, trąbią.
Ale wierz mi, drugiemu zeć tez we łbie huczy;
Podobno do przyjacioł juz wiecznie nie łuczy.
Azaz nam na to dany nasze osiadłości,
Bychmy ich uzywali Panu ku lekkości?
Chce Pan, by z tego funtu wyliczono było,
Gdzie zle a gdzie poczciwie co sie obrociło.
Bowiem nam nie na zbytki Pan tego tu zwierzył,
Jedno kazdy k jego czci, by tą miarką mierzył.

Albo owi myśliwcy, co po poloch trąbią
A ze psy sie gonięcy cudze zyto gnąbią.
Jest tam ogarz Cerberus, co ich dawno czeka,
Jedno iz milczkiem kąsa, a nigdy nie szczeka.
A ze trzemi głowami, gdyby go wprawili,
Przejemcę by pewnego z niego uczynili.
A gdyby sie jął gonić, to pewnie do jamy,
Ale iście nie z lisem, lecz z samymi pany.
A wierę, ja nie tuszę, by sie wygrześć mieli;
Tak, by niedzwiedz adwenta, tam by oblezeli
A pewnie by, łapę ssąc, takze by mruczeli;
Bo wierz mi, jako za psy, wołać by nie śmieli.

Więć tez owych az nazbyt, co w mieściech bywają,
Funty, wagi i łokcie barzo krotkie mają.
Ale kiedy byś uzrzał sprawy tego nogcia,
Wierz mi, izeby teraz rad przypuścił łokcia.

Albo owi kwartarze, co tu wam szynkują,
Daleko nie dolawszy na tam przypisują.
A coz wiedzieć, co tego tam marnego bydła?!
Ale wierz mi, ze teraz nie golą im szydła.

Owi rzemieśniczkowie a owi partacze,
Kazdy więc tam z osobna na swą nędzę płacze,
Mowiąc: “Za nam nie lepiej było sprawiedliwie.
Obchodzić sie na świecie z kazdym a cnotliwie?
I cozechmy nędznicy sobie przyspozyli,
Tuchmy wiecznie zginęli, a tam tego zbyli”.

Więc piszczkowie, gędcowie, co im tam bębnali,
Że czynili, co chcieli, gdy drudzy skakali.
Ale wierz mi, zeć teraz nie swą piosnkę gędzie,
Bo go pełno z bębenkiem w kazdym kącie wszędzie.
Owi tez wiesiołkowie, co skakali z nami,
Idą tez gonionego nadobnie za nami.
Dawno to i u cielca karał Bog onego,
Kiedy koło niego szli tez gonionego.
Nie lepiejze łotrowi czym sie inym zywić,
Nizli sie Panskiej wolej tak jawnie przeciwić
A przywodzić prostaki w więtsze pogorszenie?
Jeślize nie szalone to marne stworzenie!
Acz to jest rzecz uczciwa, kiedy kto poczciwie
Uzywa tego miernie, statecznie, uczciwie,
Aby sie tez smutna myśl czasem ochłodziła,
Ale nie ta, co by w złość ludzi przywodziła.

Więc tez owi rycerze, co na wojnę jadą,
Nigdy nie przebierają, siwą albo gniadą;
Bo jej jedno dostali, alić ją wnet łupią,
A ledwe więc dziesiąta i to nie chcąc, kupią.
Plewy lecą do nieba, kiedy wytykają
A nic ich to nie rusza, chociaj przeklinają.
A tez sie to trefuje dla lepszej ugody,
Że na chromym do domu drugi poszedł w szkody.
A czasem nizli sie więc gniew Panski ukroci,
Rado i wszytko zginie i sam sie nie wroci.
Tez ich tam u nas dosyć, bo tam w tej gawiedzi,
By sie w ziemię zakopał, ledwe sie wysiedzi.
Lecz gdyby sprawiedliwie tego uzywali,
Wierz mi, wielką przysługę Panu by działali.

A co inego bydła chodzi jako stady:
Chłopi, dziewki, niewiasty, wdowy, stare baby,
Jedni, co czarowali, drudzy, co słuchali;
Teraz byś tam usłyszał wszędy krzyk niemały.
Kazdy teraz winuje z osobna swe sprawy,
Ize tak bez rozmysłu zył, by błazen prawy.

Oni tez rozbojnicy i złodzieje oni,
Co byli pilni skrzynek, albo cudzych koni,
Wierz mi, ze tam szalone zrzebce objezdzają
A barzo sie więc rzadko na nich osiadają.
Bo tez zrzobek wnet zmiece z stada piekielnego,
Byś nabarziej podpinał, wierę, zlecisz psiego.

Nuz owi pijanice, zwadce, kosterowie,
Toć sie teraz kazdemu barzo wierci w głowie.
Sroma sie teraz drugi patrząc na trzy tuzy,
Albo tez on, co drugim zadawał więc guzy.
O mizerny zywocie, o obłudny świecie,
Toć tam ty twe kochanki marna nędza gniecie,
Co wzgardziwszy ony cne dary Pana swego,
Woleli tu uzywać zywota marnego.

Więc oni miłośnicy, ktorzy niepoczciwie,
Uzywając swych stanow, zyli niecnotliwie.
Nie pomniąc nigdy na to, nacz je Pan Bog stworzył,
Aby sie jego narod tu poczciwie mnozył.
A oni opuściwszy wolą świętą jego,
Uzywali tu na wszem wieku wszetecznego.
Wierz mi, zeby sie teraz drugi odrzekł tego;
Ale juz trudno na zad od pana naszego.

A co tego pospolstwa, co w swej niedbałości
Zaniechawszy swej cnoty, udali sie w złości.
Narzekają na drugie, co je tu zwodzili;
Ano sami, nędznicy, sobie krzywi byli,
Mając Panskie nauki, iz im nie wierzyli,
Jedno wodę łyzkami tak prawie mierzyli.
A teraz srodze krzyczą nędznicy stękając
A ony swe zwodniki marnie przeklinając.
A ci z oną postawą prawie jako wilcy,
Psiną oczy zatkawszy, siedzą milcząc wszyscy.

Teześ tu jakiś czyściec wspominał nieboze,
Iz sobie tam nędzniczek odpoczynąć moze.
A kiedy sie wyczyści, to prosto do nieba
Pojdzie zasię, a czegoz by nam więcej trzeba.
Ale ja tobie radzę, byś sie tym nie iścił,
Bo sie pewnie w tej wiersze z nami będziesz czyścił.
Jeślize w tym zywocie a za czasu swego
Nie ubłagasz pokornie tu Pana swojego,
Pewnie cie w tym upewniam, a wierzyć mi mozesz,
Że czyścem, ni odpustem sobie nie pomozesz.
Juz w jakiej sprawie zejdziesz za zywota swego,
Tak sie musisz postawić na sąd Pana twego.
Bowiem jedno dwie drodze wszędy wspominano
We wszytkich pewnych piśmiech, co je na świat dano.
A skoro dusza z ciałem, wnet osądzon będziesz
Albo z nami, albo tam z anjoły osiędziesz,
Juz dekretu czekając, kiedy z ciały wstaną,
Że przy onym przedniejszym wyroku zostaną.
A tak tu sie dowieduj, moj braciszku miły,
Jako sie masz zachować przy tej krotochwili,
W ktorej tu zawzdy chodzisz, by na probie zaczek;
A kiedy ma chłostę wziąć, nie wie nieboraczek.
Bo mnie pilno ić w drogę, a u nas zła szkoła,
Tak i bez recitare zawzdy sieką z goła”.

Rzekł młodzieniec: “Moj bracie, postoj jeszcze mało,
Bowiem przed tymi dziwy serce mi struchlało,
Iz zadnemu stanowi tam nie przepuszczają
A iz jako tu słyszę, ze ich dosyć mają.
Tedyć tam wielka cizba, tak jako powiedasz;
A coz wzdy tam za urząd, proszę cie prze Bog, masz?

Powiedział mu Abiron: “Coz tam za urzędy?
Nie masz tam zadnej sprawy, jedno wieczne błędy.
Ciz diabli rozmaici tam urzędy mają,
Co nad tymi nędzniki dziwy wymyślają,
Nad zywymi na świecie, co je chytrze zwodzą,
I z tymi umarłymi dziwnie sie obchodzą.
Chociać męki zadnej zadać tu nie mogą,
Ale nieboząteczka przed tą srogą trwogą
Mają okrutną mękę, kiedy z ciały wstaną,
. Iz juz w wieczną niewolą do nich sie dostaną.
A toć jest prawe piekło; nie mnimaj, by-ć dom był;
Boć by był i zelazny, dawno by sie spalił.
Otoz mie teraz do tych przedniejszych posłano,
Abych je upomniał, co mi rozkazano:
Aby Pana prosili, aby szyrsze miejsce
Raczył dla tych rozmierzyć, co tam idą, jeszcze.

Bomci tu nie wspomniał Tatarow ni Turkow;
To tam tych wszędy pełno, by w szpizarni szczurkow.
Nuz Żydow, braciej naszej, to tym liczby nie masz,
Bo je barzo zawodzi omylny Mesyjasz,
Co go jeszcze czekają, a on juz nie będzie,
A nędzne pokolenie to juz wiecznie zsiędzie.
Juz im wszytki proroctwa dawno przeminęły,
Juz zwyczajne ofiary wszytki im zginęły,
A wzdy są zatwardzieli, by jakie kamienie;
Tak to zawzdy złe było z dawna pokolenie.
Pewnie słyszą i widzą, ize sie im spełniło,
Cokolwiek im od Pana obiecane było.
Juz Juda dawno sceptrum stracił w swym narodzie;
Wzdy nędznicy nie myślą nic o tej przygodzie.
Juz Pan dawno u Pana siedzi na prawicy,
Jako Dawid powiedział i prorocy wszyscy.

Ale wierz mi, ze łacniej tam z tymi pogany;
Jeszcze więcej kłopotu z wami, krześcijany!
Bo ci juz milcząc chodzą, sami sie uznali,
Że sobie sami krzywi, iz Boga nie znali.
Ale waszy by w kotle zawzdy piwo warzą
A barzo rzadko milczą, bo sie wszytko swarzą
Jedni drugie winując, iześ: “ty mnie zawiodł.
Bych sie ja był pewnie z wiela rzeczy odwiodł”.
Boście sie więc z uporu więcej argowali,
Nizli z prawdy; by jedno rozum okazali.
Ano więc taki rozum stał czasem za jaje,
Gdyz tego leda baba i w kącie nabaje”.

Spytał potym młodzieniec: “Moj bracie jedyny,
Niechajze cie nie ruszą ty małe przyczyny,
Iz cie spytam maluczko, co to za hetmani,
Co to tam do nich biezysz z tymi nowinami?”

Powiedział mu Abiron: “Upatrzyć to trudno,
Bowiem sie zachmurało na powietrzu brudno.
Ale uproś u słonca, by sie przejaśniło,
A izby na powietrzu przezroczyściej było,
Ukazęć wnet kazdego w jego majestacie,
Snadnie ich chytre sprawy z postawy poznacie”.

On ubogi młodzieniec, padszy na kolana,
Bacząc, iz trudno z słoncem, uciekł sie do Pana.
Rzekł: “Wszechmogący Boze nieskonczonej mocy,
Gdyz sie nic zstać nie moze bez twojej pomocy,
Gdyześ ty juz początek i koniec wszytkiego
A trwać długo nie moze nic bez bostwa twego.
Tyś jest Bog nieskonczony a w twojej opiece
Kazda sprawa zalezy tu na wszytkim świecie.
Tyś prawda nieskonczona, dobroć, zywot, zdrowie
A o tym majestacie a kto właśnie powie.
Ziemię, niebo, i gwiazdy w dziwnej sprawie mając,
A co jeszcze dziwniejsza, myśl kazdego znając
Na niebie, na powietrzu, w morzu i na ziemi
A w twoich sie rozprawach dziwnie wszytko mieni.
Tyś jest Krol wszytkich krolow, tobie upadają
Mocy ziemskie, niebieskie i cześć wieczną dają,
Wyznawając twe bostwo a majestat dziwny,
Naszemu rozumowi na wszytkim sprzeciwny.
Do ciebie sie uciekam tak, jako do tego,
Ktorego rozumiemy tak miłosiernego,
Żeć w tym zadne stworzenie nie moze zarownać,
Aby sie gdy jako ty, tak mogło zmiłować.
Widzisz, moj miły Panie, ocz idzie nędznemu:
Rad bych sie co nalepiej bostwu takowemu
Przypatrzył, kędy bych mogł, a iz w tym niemało,
Co mi teraz przypadło, będzie zalezało,
Abych sie mogło przypatrzyć, co sie tez to broi,
Jako tez czart w swych harcoch nędzne ludzi stroi
A jako nic nie moze bez przezrzenia twego,
Wiele bych tym poprawił rozumu nędznego.
A tak, proszę, racz zesłać promien swej światłości,
Abych sie mogł przypatrzyć twej świętej miłości..
Bo gdy serce objaśnisz swoją łaską jasną,
Juz będzie pewnie snadniej i o chmurę zaszłą”.

Wezrzy potym ku gorze, a chmury sie broją,
Roztargnione powietrzem na poły sie dwoją.
Wdzięczna modrość na niebie wnet sie okazała,
Ktorą światłość słoneczna prawie wyjaśniała.
Takze niebo by kryształ wnet sie okazało
A namniejszej chmureczki na nim nie zostało.

Rzekł Abiron: “Juz pomy wyszszej na tę gorę,
Gdyz widzę, iz wiatr rozbił onę szpetną chmurę.
Juz widzę, jako to jest rzecz wazna u Pana,
Gdy kto zupełną wiarą padnie na kolana
A dla jego imienia ocz go kolwiek prosi;
Widzę, iz kazdy taki pociechę odnosi.
Ach niestotyz, na on czas kiedychmy szaleli,
Izechmy tej pokory z wiarą nie umieli!
Pewnie bych ja nie chodził dziś był w tej załobie;
Ale ktoz w tym komu krzyw; jedno kazdy sobie,
Iz nędznik lekce wazy łaskę pana swego,
Swawolnie nic nie dbając wazy sie wszytkiego.
Gdyz za marną swą wolą pomsta nie ominie
A wszeteczna nadzieja kazda prędko zginie”.

Wszedszy potym na gorę. Abiron mu rzecze:
“Pozrzyz juz na wschod słonca, moj miły człowiecze,
A przypatruj sie pilno, tuz prawie nad ziemią,
Jako sie tam w tej trwodze dziwnie sprawy mienią”.

rzecze potym młodzieniec: “Widzę coś dziwnego,
Na jakiemś majestacie szpetnie siedzącego,
Łeb jako u niedzwiedzia, a baranie rogi,
Zęby jako u wieprza, a u szkapy nogi,
Ręce jako u zaby, skrzydła z jakiejś błony,
Jako u nietoperza czarnym przesadzone.
Goły po pas, a na doł by niedzwiedz kosmaty,
Kiedy go psi oskubą; wiszą po nim płaty.
Miecz goły dzierzy w ręce, a w drugiej buławę
A z swoiemi panięty ma jakąś rozprawę,
Ktorzy około niego wszędy huffy stoją,
A drudzy po powietrzu rozlicznie sie broją.
Z mieczmi, z łuki, w kaftaniech, drudzy z arkabuzy
Przyprawując nędzny świat w rozmaite guzy”.

Rzecze k niemu Abiron: “Prawda, ześ obaczył,
Co ten pirwszy świecki pan tam sprawować raczył.
Obroćze sie hajw zasię, pozrzyz na południe;
Aleć i tam podobno tez pozrzeć nie cudnie”.

Powiedział mu młodzieniec: “A zal mi i tego,
Żem i pirwszego widział pana tak szpetnego.
Ale gdy k temu przyszło, i tam sie obrocę,
Acz zda mi sie pirwszego strachu nie ukrocę”.

Gdy pozrzał ku południu, alizci pan drugi
Tez takiez rozprawuje rozmaite sługi.
Koronę ma na głowie jasno rozpaloną,
Nadął gębę by pudło na piądz rozszyrzoną.
Sceptrum dzierzy rogate by rogaty kijec,
Ktorym sobie potrząsa zuchwały opilec.
Twarz podobna ku szkapie, kiedy bujno kroczy,
Piany mu z gęby płyną, a błyszczą sie oczy.
Huffy przed nim ubrane nisko sie kłaniają,
A drudzy po powietrzu szyroko latają.
Mieszki kazdy ma w ręku, co dmucha na ludzi,
A kogo wiatr zaleci, kazdy sie ogrudzi.
Juz sie w kazdym harda myśl i serce odmieni,
Kłusze, by na podkowach, zimie i w jesieni.

Rzecze potym Abiron: “Ten, coć sie podoba?
A prawda, ze to czysta, powazna osoba?
A dworzany jakie ma prawie po swej myśli,
Acz jeszcze tam z świeckich spraw tu nie wszyscy przyszli”.

Rzecze nędzny młodzieniec juz barzo spłoszony:
“Wierę, mi sie juz niechce patrzyć w drugie strony.
Ale kiedy z daleka, wzdy sie nie tak boję;
Acz ledwe i na nogach, co mi przykro, stoję”.

Rzekł Abiron: “Chytryś ty, bom, coś mowił, słyszał;
Kazdy z tych przed ta wiarą, wierz mi, będzie dyszał.
A ządny, wierz mi, przykro nie pozrzy w tę stronę,
Gdyześ sie dał starszemu na niebie w obronę.
Bo wierz mi, ten blask wszytki barzo kole w oczy;
Gdy tego kto wspomienie, kazdy z tych precz skoczy”.

Pozrzał potym na zachod młodzieniec ubogi;
Uzrzał zasię rozliczne, zamieszane trwogi.
Ano jeden drugiemu worki wydzierają;
Srebro, złoto, kamienie, dziwno sie mieszają.
Miedzy nimi pan siedzi, psia głowa u niego,
A kędy sie obezrzy, warczy na kazdego,
Na łancuchu przybity do mocnego stołka
Tak sie jedno obraca by cielę u kołka,
Poglądając tu na świat jakoby wilk marnie,
A czego gdzie dosięze, to do siebie garnie.
Łapy, by u niedzwiedzia, a paznogty ostremi,
A co w ktorą zachwyci, juz mu nie wydrzemy.
Dworzanie w sajanikoch, w biretkoch, z szpadami,
Z onego towarzystwa, co “wszytko łapamy
A o drugie na świecie juz nigdy nie dbamy,
By mieli i pozdychać, kiedy sami mamy”.

Rzekł Abiron: “Ten zasię, coz ci sie podoba?
I to, wierz mi, tam u was nie leda osoba.
I dworzany mym zdaniem dosyć foremne ma,
Aleć sam wszytko garnie, zadnemu nic nie da.
A tez jego ta orda jako Tatarowie,
Gdzie co ktory ułapi, kazdy chowa sobie.

Tu wezrzy na pułnocy, iz uzrzysz czwartego
A poznasz, coć zacz jest i po herbiech jego.
Boć jest po ojcu Kuflow, po macierzy Dzbankow;
A siła w tamtym kraju tego herbu pankow”.

Pozrzy, a on pan siedzi z rozwalonym brzuchem,
Za nogę uwiązany do stołka łancuchem
Jako ina bestyja, świni pysk u niego,
Pochmurno poglądając, by wilk, na kazdego.
Pod oczyma mu spuchło, na brzuch sobie pluje,
A dzierząc swoj herb w ręku, sobie rozkoszuje.
Kołysze sobie głową i tam i sam, siedząc,
Do herbu naglądając, chociaj mało jedząc.
Włosy mu sie zjezyły a pełno w nich pierza
A onym silnym koflem wszytko na doł zmierza,
Jakoby rzekł: “Nuz wy tez, przecz darmo mieszkacie?
Coz wam po inych sprawach? Wszak sie dobrze znacie”.
Dworzanie sie tez kręcą z rozny, z pieczonkami,
A z garncy, z kotły, z bokłagi, z koflmi i z konwiami.
Jeden tu u drugiego sobie wydzierając,
Latając po powietrzu a na świat podając.
Jedni mają na sobie kozuchy a szłyki,
Drudzy zgrzebne kaftany, kijce, basałyki.

Dziwuje sie młodzieniec, Abiron sie śmieje,
Iz jeszcze nieboraczek nie wiem, co sie dzieje.
Pozrzał potym pod gorę i uzrzał piątego;
Ano sie wszytko broi dziwnie w panstwie jego.
Oni wszyscy, co pirwej Abiron wyliczył,
Że ich na zadną stronę nikt by nie przeliczył;
A sam pan o trzech głowach, jako pies brytanski,
Uwiązan na łancuchu, on jego stan panski.
A na głowie, na kazdej, koronę ma z miedzi,
Jako celnik na mycie, tak z celbratem siedzi.
Przed nim siła pisarzow, co piszą z maznice;
Wiele ich przez dzien przydzie do onej oznice,
Co z onej kazdej strony od hetmanow jego
Tak prawie, jako bydło, pędzą je do niego.
A on jedno pogląda, jako wilk na owce,
gdy owo niebozątko skubie, jako kto chce.
A słudzy widły w rękach o trzech rogach mają,
Co ony niebozątka do kupy zganiają.
A pan, co wezrzy wzgorę, to jako pies wrzaśnie,
Dym mu idzie z paszczęki tak jako mgła właśnie
I z płomieniem na poły, az iskry pierzchają;
Patrząc ony nędznice barzo sie lękają,
Wiercąc sie niebozątka a straszliwie stoją,
Jako pczoły na wiosnę, kiedy sie w wiatr roją,
Łamiąc ręce załośnie, smutno narzekając,
Nędzny świat i złe sprawy jego wspominając.
Krzyk, huk, płacz, narzekanie, az załosno słuchać;
A druga sie nędznica ledwe moze ruchać,
Co tak barzo zemdlała od wielkiej załości,
Ize sie tam dostała do tej osiadłości.

Zapłakawszy młodzieniec rzecze załobliwie:
“Niestotyz, nędzny świecie, kto na tobie zywie
W rozpustności swowolnej a co cie słuchają,
Na cnotę a na Pana nigdy nic nie dbają!
Juzem widział, jako je marna śmierć morduje,
Juz tez widzę, jako czart tu imi harcuje.
A wzdy ich mało widać, co by pomniał na to;
Mnima kazdy, iz wiecznie juz tak ma być lato.
Ale, wierz mi, kiedy cie taki mroz przyrazi,
Zda mi sie, izci onę bujną myśl przekazi.
Rownie sie z nami dzieje, by lecie z muchami,
Gdzie im miodem namaze, tedy lazą samy.
A potym ani wzwiedzą, gdy marnie pomdleją,
Gdy je oganką tłuką, albo warem zleją.

Ale miły Abiron, coz po tym, iz widzę?
Ale iz nie rozumiem, sam sie siebie wstydzę.
Rozwiedz mi to, moj bracie, co sie to wzdy dzieje,
Boć mi w tej wątpliwości barzo serce mdleje”.

Rzecze potym Abiron: “A pomnisz pirwszego,
Co ono miecz z buławą w pięknej ręce jego?
Toć jest napirwszy hetman, zową ji Warchołem,
Co, wierz mi, iz świat toczy rozmaicie kołem.
A ci jego harcerze, co wolno latają,
Wierz mi, ze o tym pilność ustawiczną mają,
Jakoby ludzi rozne rozlicznie wadzili,
Bo w tym sobie nawiętszą rozkosz uradzili.
Gdzie sie broją panowie a ludzi mordują,
To nawiętsze korzyści w ten czas oni czują.
Albo kiedy sie o co pijanice wadzą,
Albo za łeb pod ławę do rady prowadzą.
To jest ich wszystkich sprawa; a wnet do hetmana
Z tej bitwy więznie wiodą a on śle do pana.

A tego na południe Darmopychem zową
A, wierz mi, iz tez to pan z niepoślednią głową.
A drudzy go więc zową po macierzy: Hardy;
Tenci owo na świecie błazni owo smardy,
Co chodzą wzniozszy gębę, by Boga nie znali;
Jedno tak po swej woli po światu bujali.
I z tego cechu pan nasz wielką korzyść miewa,
Bo juz taki ani wzwie, ani sie nadziewa,
Co mu z tego przypada rozlicznych przypadkow;
A wszak to więc sam widasz; nie trzebać nic świadkow!
Bo więc juz z takim łacno panu Warchołowi;
Rychlej niz na pokornym zawzdy sie obłowi.
Co wszytki lekce wazy a gardzi wszytkiemi,
Wzgardzą go zasię wszyscy; a wszak o tym wiemy.
A patrz owych warterzow, co z mieszki biegają,
Jako im dobrej myśli pięknie dodymają.

A tego na zachodzie Sobiepanem zową;
To tez, wierz mi, czysty pan a z niepłochą głową.
Ten zazdrością z łakomstwem tam włada na świecie
A dziwnie on tym sidłem tam prostaki gniecie,
Abowiem to rzemiosło nasnadniejsze jego;
Juz, jako chce, kazdego przyciągnie do tego.
A ci jego figlarze, widzisz, czym harcują:
Trzoski im a klenoty pięknie okazują.
Bo naszy zawzdy jako po skwarnie jastrząbi;
Zwabi sie kazdy na to a tez je czart gnąbi.
Bo zadna strozsza wędka a ty nieboraki,
Ktora by snadniej zwiodła ubogie prostaki.
Bo juz z tego obłowu pycha i warchoły
Przypadnie, gdy na ten pust rozpuszczą sokoły.
Bo gdzie dostać, tu dostać, aby jedno nabyć;
Juz tam na kazdy zbytek barzo snadno zwabić.

Czwartego na pułnocy, co to z koflem widzisz,
A zda mi sie, i sam sie co wspomnisz, zawstydzisz,
Toć jest Żarłok on hetman, co tez dziwy broi,
Kiedy swoje kochanki okarmi, opoi.
Bo juz więc jako on chce, tak sie jego miele;
Bo sie puszcza na wszytki, uczciwszy je śmiele.
Bo z tym łacno, by z świnią, co lezy w barłogu,
Gdyz sie ludziom nie godzi a owszem – ni Bogu.
Aleć długo nie trzeba deklarować tego;
Bo to widasz na świecie więcej nizli czego.
A tez widzisz świni łeb u pana samego;
Gdyz jest taki obyczaj kazdego takiego,
Aby mu nie minęła juz zadna godzina,
Jedno izby zawzdy zarł prawie jako świnia.
To co juz z tym przypada do zywota tego,
Wiem, ześ podobno słychał od kogo inego.

Ten na dole, coś widział, to jest Lucyper on,
Co dla pychy na gorze był marnie pogromion
A tu stanu swojego wiecznie w tej niskości
Musi nędznie dokonać w okrutnej załości.
O nędzna mizeryjo, o pycho nadęta,
O bezecna swawola a zła myśl przeklęta,
A ktoz by to mogł zaliczyć, co nas pogromiła
A z rozkoszy na srogość wieczną wypędziła.
Patrzajze, iz tam Pan Bog człowieka nędznego
Chce na to miejsce wsadzić, kogo zna wiernego.
Ten z załości, iz zrzucon z miejsca tak wdzięcznego
I stara sie gdzie moze, aby go zwiodł z tego,
Aby pana rozgniewał a z sądu prawego
Tu wiecznie przy nim został w osiadłości jego
I rozesłał, co widzisz, ty swoje hetmany
Na wszytki części świata i z tymi rotami.
I widzisz ich przyprawy, co przy sobie mają;
Tymi was tam nędzniki tak chytrze zdradzają.

Bo Pan z swojej dobroci nikogo nie sądzi,
Az sam kto dobrowolnie od niego zabłądzi.
Gdyz dał rozum i duszę w zacnej roztropności,
Aby sie przestrzegała marnych wszeteczności.
Dał tez juz i wiadomość, jakie są zapłaty
Tam kazdemu wiernemu za jego utraty
A jakie zasię pomsty są na swowolnego,
Ktory nie znał swej cnoty, ani Pana swego.
Dał tez pewną wiadomość o tych sprzeciwnikoch
I jako sie starają o marnych nędznikoch.
A to widzisz, jako sie chytrze rozsadzili,
Aby jeszcze tym chytrzej marny świat zdradzili.
Po czemu, gdzie świat baczą, tam sie udał kazdy,
Bo mu sie tam po myśli po szwu porze zawzdy
A spolne harcowniki wszędy rozsyłają,
Co juz więc tym i owym wszytek świat mieszają.

A widzisz u samego jaka para z gęby
Leci, jako gęsta mgła, az ma czarne zęby.
Ten powietrze zaraza, kiedy Pan dopuści,
Gdy tu swoje hetmany swowolnie rozpuści,
Iz wzburzą nawałności, wzburzą wielkie strachy,
Że sie czasem padają barzo mocne dachy.
A tak juz snadnie takie zawzdy poznawają,
Ktorzy Panu dufając, o nie nic nie dbają.
Ale sie nad owymi jeszcze więcej burzą,
Co im w dzwony igrają, pokrzywami kurzą.
Ano im nie pomogą, wierę, ony czary,
Gdyz pan ni nacz nie patrzy, jedno pilen wiary.
A tak, moj miły bracie, miej to na baczności,
Byś sie pilnie przestrzegał w takiej omylności;
Bo wierz mi, ze sta jeden, kto sie ich uchroni,
Az go za jego wiarą Pan mocą obroni.
Bowiem gdzie mocna wiara, juz ich słabe rady,
Juz ich staną chytrości, ustaną i zdrady”.

Rzecze potym młodzieniec: “Abiron moj miły,
Byś mi jeszcze sfolgował na maluczkiej chwili,
A z tego mie wyprawił, przez ludzie nie dbają,
Choć ten srogi upadek tuz przed sobą znają”.

Powiedział mu Abiron: “Juz to być nie moze;
I takciem juz zamieszkał dla ciebie nieboze.
Ale jest tu filozof: Solonem go zową;
Wierz mi, iz tam u tego znajdziesz radę zdrową.
Bo sie ten przypatrował ludzkim obłędnościam
I zabiegając dziwnie takim swowolnościam,
Dziwne prawa ustawiał, aby sie wściągali
A z onych wszeteczności marnych powstawali.
A to jeszcze nie wiedział o tych dziwnych sprawach
A wzdyby by rad wszytki chował w srogich prawach,
Widząc, iz nie jedno strach miałby być na pieczy,
Ale i święta cnota ma być w kazdej rzeczy.
A tak prosto tą ściezką juz tam idz do niego,
Poruczam cie w opiekę do Boga twojego”.
Poszedł potym Abiron, a młodzieniec smutny
Szedł sobie, rozmyślając taki strach okrutny.

Uzrzał potym człowieka pod drzewem wysokim;
A on sobie coś myśli nad zrzodem głębokim.
Człowiek jakiś powazny, znać iz coś zacnego;
Z ochotą sie pośpieszył co rychlej do niego.
Przyszedszy, ukłonił sie, potym ji pozdrowił,
Prawie mu sie on umysł straszliwy odnowił.
Spytał go wnet filozof: “Coś jest, miły bracie?
Bo znać, iz jakiś przestrach musiał przypaść na cie.
Z płochąś przyszedł postawą, byś sie z sieci wyrwał,
Alboś co złego widział, albo sie z czym potkał?”

Powiedział mu młodzieniec: “Ach, moj miły panie,
Wierz mi, ze nie leda strach tam był przypadł na mie.
Widziałem teraz wszytki piekielne przepaści;
A kto sie tam dostanie, nie przykładaj maści!
Juz to wrzod niezgojony, juz na wieki boli,
Gdy juz tam kto osiędzie na tej nędznej roli.
Widziałem dziwne stany z dziwnemi sprawami,
Jako tam narzekają marnie na się sami,
Iz sie tu umotali nędznie na tym świecie,
Widząc, ze je tam za to wieczna nędza gniecie.
Potkałem, co stamtąd szedł, człowieka jednego,
Ktory mi wypowiedział sprawy piekła tego.
Potym mi ukazował rozność świata wszego
A nad kazdą krainą kata okrutnego
I z dziwnemi rotami, takze z przyprawami;
Snadzbyście, patrząc na to, zumieli sie sami”.

Rzekł Solon: “Moj braciszku, częściej ja to widam,
Bo snadz pilniejszy tego, anizli ty, bywam.
Bo mi podobno przydzie tez z nami pospołu
Uzywać az na wieki tak tego warchołu”.

Rzekł młodzieniec: “Moj panie, nie daj tego Boze!
Słyszę, zadny cnotliwy tam zostać nie moze.
A to sie okazuje z tej świętej postawy,
Iz tu musiał pewnie być zawzdy umysł prawy.
Bo postawa zakrytość serca okazuje
A trudno twarzą zakryć, co serce sprawuje”.

Rzekł Solon: “Toć jest prawda, zeć był umysł prawy,
Ale iz tam do nieba trzeba inszej sprawy.
Trzeba statecznej wiary a mocnej nadzieje,
Bo więc z inych przypadkow snadnie sie czart śmieje.
Acz więc to czysty przysmak, gdy cnota do tego,
Bowiem sie ta przygodzi zawzdy do wszytkiego”.

Rzekł młodzieniec: “Moj panie, to na mię rzecz dziwna
A memu rozumowi jest barzo sprzeciwna,
Iz o tym wszyscy jawnie i wiedzą, i widzą,
A wzdy prawie na poły tak tym sobie szydzą.
A ze sta miedzy nimi tam znajdziesz jednego,
Aby sie wzdy przestrzegał upadku przyszłego.
Podobno je juz tak Bog prawie zaćmić raczył,
Aby choć jawnie widząc, zadny nie obaczył”.

Rzekł Solon: “Krzywdę bychmy w tym Panu czynili,
Będąc w tym sami krzywi, bychmy Go winili.
Gdyz nas stworzył osobnie nad ine stworzenie,
A za swą rozkosz obrał ludzkie pokolenie.
Dał nam rozumną duszę, dał smysły obfite,
Dał sprawę i dał członki dziwnie znamienite.
Acz to rzecz nieomylna, iz kazde stworzenie
Ku jego własnej chuci ciągnie przyrodzenie,

Ale iz insze zwirzę nie ma tego zadne,
Czym by miało ochełznać przyrodzenie zdradne,
Ale nam dał Pan rozum, krygowe wędzidło,
By ciało nie bujało, jako insze bydło.
Patrzajze, acz ten rozum przy duszy zostawa
A ta z nim inym smysłom urzędy rozdawa,
Bowiem skąd słyszy ucho i stąd widzi oko,
Powściągajze rozumem, nie puszczaj szyroko.

Patrzajze, iz ta dusza, by skowronek w klatce,
Jeszcze k temu w plugawej, jeść mu sie k temu chce,
A kobiec nad nim wzgorę bujając zalata,
Tłukąc sie to tam to sam, nędznik wszędy trzpiata.
Takzeć ten nasz skowronek, niewinna duszyca,
Siedzi w plugawej klatce na świecie, nędznica.
Abowiem jest wsadzona w to swowolne ciało,
Ktore jakoz od wiekow tak złości nawrzało.
Cirpi głod przyrodzony poczciwej nauki,
Gdyz ją ciało przywodzi na rozliczne sztuki.
Gdyz ona jako goła tablica sie rodzi,
A to nosi na sobie, co do niej przychodzi.
Kobcy nad nią latają gorszy niz orłowie,
Coś widział na powietrzu, co srodzy panowie.
A jakoz niebozątko zabłądzić nie musi,
Ano sie ze wszytkich stron trudności o nię kusi.
Patrzajze jako światek ciałku pochlebuje,
Jako dziwne przysmaki wszędy ukazuje.
A tez marny osieł, by świnia do błota
Lezie przedsię, nie bacząc ządnego kłopota.
A tak rozum i dusza jest tak uciśniona,
Że jej słaba nadzieja i słaba obrona.
Jeśli Boga nie będzie, tedy pewnie siadła;
Bo wierz mi, iz z tych strachow barzo juz nabladła.
A Pan tez o ty nie dba, ktorzy Go opuszczą;
Rozumiejze, bez Niego, jako im z tą tłuszczą,
Albo coś je tam widział z tymi harcowniki?!
Prawie jako cietrzewie, tak sidlą nędzniki.

Wszakeś widział owego, ktory na wschod słonca,
Wierz mi, ze to w tych figloch iście wielki rządzca.
A to jego rzemiesło, aby broił światem
A rad by kazdego z was tam uczynił katem.
Patrzaj, jako z niedzwiedzim tył łbem wszytko mruczy
A takze tez kazdego z swego cechu uczy,
By nic gładko nie mowił, jedno marnie mruczał,
Z czego by potym srodze mizerny świat huczał.
Patrzaj, jako krolestwa okrutnie powstają;
Ani Boga, ni cnoty przed oczyma mają.
Jeśli to nie sroga rzecz, iz prze dwie osobie
Uczyni nieślachetnik wielką korzyść sobie,
Iz dwa hardzi powstaną a bez waszej przyczyny
Leje sie krew niewinna tak prawie bez winy?

O, wszechmogący Boze, jakie okrocienstwo
Leda prze nędzny upor, wdać sie w to szalenstwo!
I jakoz ten ma usunąć z bezpiecznym sumnieniem,
Szafując, by kozami, ludzkim pokoleniem.
Izaz w niebie nędznicy starszego nie mają;
Choć na ziemi swej wolej na wszem uzywają?
Izaz nie są dekreta Jego rozpisany?
Nie trzeba sie przypuszczać juz na ine pany.
A crimen maiestatis lese kto to łamie?
A o egzekucyją, wierz mi, ze tam stanie.
Przeczze ich ten srogi strach wzdy nie kole w oczy,
Iz tam Pan jest nad nimi, co kazdego stłoczy?
Przecz wzdy na ty nie pomnią, co przed nimi byli?
Jako wszyscy haniebnie tu z świata schodzili:
Jedni marnie pobici, drudzy trucinami,
Rzadko kiedy usłyszysz, by pomarli sami.
Bo sie wspak nie obrocą juz Panskie wyroki,
Ktore dawno wywołał na świat przez proroki,
Iz jako kto czym grzeszy, tegoz tez uzywa
A przy kazdym to stanie pospolicie bywa.

Patrzajze mniejszych stanow, kiedy sie kukłają,
Gdy cnoty ani wstydu przed sobą nie mają.
Nie będzie tam za kwartnik czasem krzywda stała,
A wzdy prze marny upor krew sie będzie lała.
O mizerny nędzniku, izaz masz prawa?!
I cnotliwsza i krotsza tam by była sprawa.
Abowiem tym progresem iście zadnej krzywdy,
By sie nabarziej wspinał, nie dojdziesz jej nigdy.
A jeszcze trzy kroć więcej sie je sporzy,
Bo jej milczeć nie będą u barwierza chorzy.
Więc jedno nędzne kmiotki miedzy sobą męczą;
Chociaj naszy wygrali, owi przedsię jęczą.
Bo kiedy pan wojuje: “Juz daj chłopie kury,
Byś juz je, wierę, tez miał wyłupić i z skory.
Dajze owies, daj siano, a biegaj po piwo,
Bo juz więc tam szynkuje, by w karczmie, co zywo”.
A tym więc sobie grozą: “Stłukł mi on jednego,
Aleć mu ich ja stłukę az do dziesiątego”.
A coz ci krzyw nędzniczek? przecz nie bijesz pana?
Bo snadniej bitwy wygrasz, gdy stłuczesz hetmana.
Otoz masz sprawiedliwość, otoz masz sumnienie;
Takci z dawna szaleje to nędzne stworzenie.

Drudzy zasię, co owo pozno dopijają;
Ktorzy ni czci, ni Boga na baczności mają,
Co sie więc jako świnie tak nawzajem łupią,
A diabeł z tego handlu silną wiedzie kupią.
A tak gdy ta na świecie rozigra sie chciwość,
Widzisz, iz marnie ginie święta sprawiedliwość.
A Pan nie ma u siebie ządnej srozszej złości,
Jedno kto jest przyczyną takiej okrutności.
Bo coz on ma w tej burdzie juz tam z nimi czynić?
Nie lza, jedno na stronę z pokornymi wynić,
Ktore on zawzdy z wieko raczył błogosławić
A dziwnie w wielkiej łasce przy sobie zostawić.
I rozkazał anjołom, by ich strzegli pilnie,
Aby kazdy bezpiecznie chodził nieomylnie
A nie tylko, aby mu kto we krwi przekaził,
Lecz, aby i o kamyk nogi nie obraził.

A gdy owych odstąpi tak upornych wołow,
Wnet zawzdy będę mieć dosyć swych anjołow:
Lecz z koru murzynskiego a w szpetnej postawie;
Nie rad bych z tym anjołem był na zadnej sprawie.

A stąd ci to przypada, iz w drugiej krainie
I rząd i sprawiedliwość zawzdy marnie ginie,
Iz nie mogą przychodzić nigdy k zadnej sprawie;
Jedno tak jako bydło chodzą zawzdy prawie.
Ale wiem, izeć o tym mało trzeba kryślać;
Wszędy, gdzie sie to dzieje, mozesz sie domyślać.
A więc gdy gwałt przypadnie, toz sie w ten czas kręcą;
A oni, co je łupią, juz dawno sie smęcą.
Azazby nie lepiej wczas, marni nędznikowie,
Niz gdy juz gwałt przypadnie, toz myślić o sobie?
Nie wczas więc, kiedy gore a daleko woda;
Nizli jej więc nanoszą, będzie więtsza szkoda.
A mniej więc jeszcze czasem owemu zawadzi,
Kiedy ją kto pod strzechą miewa z dawna w kadzi.

gdyz z dawna szczęśliwemi takie nazywają,
Ktorzy z daleka przyszłych przygod przestrzegają.
Bo juz słaba nadzieja, gdyz juz gwałt w obronie,
Jeśli rady nie będzie po woli na stronie.
A coz nam to sprawuje? jedno ten gniew Bozy,
Ktory prze ty występki wszytki stany trwozy.
Bo obiecał z tej ziemie mądrego, moznego
Wyjąć, gdzie lekce wazą święte imię jego,
Że prawie by niewiasty będą je rządzili
A takze i bronili, takze i sądzili.
A bieda więc po trzy kroć bywa tej koronie,
Ktora tak nędznie stoi w takowej obronie.

Patrzajze na owego, ktory na południe
Osadził tez swoj poczet, jakoś widział cudnie,
Co z mieszki, by szaleni, po światu latają
A na pychę nadętą ludzi podszczuwają.
Bo patrzaj, jaką rozkosz z tego obie miewa:
Kazdego tak ułowi, gdy sie nie nadziewa.
Bo co jest sprosniejszego nad chłopa hardego,
Ktory powinowactwa juz zapomni swego,
Kiedy sobie kazdego prawie ni zacz wazy,
A nędznika słabszego jako moze dłazi.
Juz więc i ten pan Warchoł łacno pomocnika
Ku onym swym niecnotam będzie miał nędznika.
Patrz, iz mu sie nadęła gęba jako szkapie,
Gdy sie owo z bystrości inochodą szłapie.
Takzeć tez z jego cechu, tez sie kazdy kłusze;
Mnima, iz naden nie masz, a iz ma trzy dusze.
Aleć wierę pomyli, kiedy mu dobodą;
Bo pewnie musi grędą, gdy do piekła wiodą.
A ten marny przypadek i do kazdej sprawy,
Wierz mi, kiedy obaczysz, iz to jest jad prawy.
By tez juz więc nagorzej, gdy na naszym stanie,
Juz wierę nie przekazaj drugi, dobry panie.
A tymić to upory sławne rzeczy giną;
Bo pomsty na hardego Panskie nie przeminą.
Zrzucił marnie i z nieba ony komisarze,
Co chcieli hardzie rzędzić; dawnoć to Bog karze.

Patrzze, on, co na zachod siedzi ze psią głową,
Co go owo jego cech Sobiepanem zową,
Toć jest hetman nawyszszy bezecnej zazdrości,
Co nawięcej przypada z marnej łakomości.
Nie trzeba wyliczać, co łakomiec czyni,
Bo jego kazda sprawa podobna ku świni.
Ten w niewolą zaprzedał i ciało i duszę,
Acz z niemałą załością o tym mowić muszę.
Bowiem juz z tego zrzodła wszytki złości płyną,
Ktore juz tu na świecie co nagorsze słyną.
Juz fałsz, zdrada, nieprawda, juz sie i krew leje,
A namilszy pan hetman patrząc az sie śmieje.
Nie darmo tę psią głowę widziałeś u niego,
Bo kazdy jego uczen tez zwyczaju tego.
Zawzdy warczy jako pies, rad by wszytko pozarł
A izby mu sie zaden na świecie nie oparł.
Abowiem marna zazdrość tez zwyczaju psiego:
Wnet będzie jeden warczał, gdy głaszczą drugiego.

A to tu nędznym ludziom, wierz mi, wiele tego
Przekaza, iz nie sprawią nigdy nic dobrego.
Bo patrzaj miedzy nimi, by i anjoł z nieba
Zstąpiwszy, prawdę mowił, a komu nie trzeba
Onego, o czym mowił, wnet znajdzie przyczynę;
Do napoczciwszej rzeczy wynajduje winę.
Jeden przeto, aby swoj rozum okazował,
Drugi zasię, aby gdzie trzeba pochlebował.
A tak zazdrość z łakomstwem wielcy to stanowie
A z tego domu idą czasem i panowie.
A niech sie nikt nie chłubi, wszak sie dobrze znamy;
Ledwe z dziesięci jeden mogłby być wybrany,
Aby to właśnie mowił, co by wszech doległo;
Daleko to pilniejsza, co sobie przyległo.
Jawnie to znać na wszytkich i z postaw kazdego;
Bo niechaj jedno przydzie gdzie co sprzeciwnego,
Żeby go co doległo aby namniej w sadno,
Ukaze to z postawy kazdy barzo snadno,
Izby to kędy by mogł, barzo rad obrocił,
Choć będzie szczyra prawda, na niece wywrocił.
Wszytko, gdzie moze, pędzi do cechu swojego,
Co jako wieprza tuczą nędznika marnego.
Lecz iście nie dla niego, dla połcia, dla sadła;
Tak sie marna wszeteczność w ludzki narod wjadła.
Prze zazdrość, prze pozytek, nic o to nie dbamy,
Choć więc przyszły upadek tuz przed sobą znamy.
A nie trzeba więtszego, jako w ten czas będzie,
Gdy na onę wszeteczność patrzą ludzie wszędzie
A on przedsię nie baczy, Bog zaślepił oczy,
A choć czasem rozumie, w ziemię głowę tłoczy.
Nie dba, iz przedał wolność, przedał cnotę, duszę,
Acz inszych przypadłości jeszcze mu nie ruszę.
A stądci to przypada ono zamieszanie,
Skąd więc rostą upadki, roście krwie rozlanie.
A jako sie pan hetman nie ma kochać z tego,
Kiedy widzi w tej sprawie kochanka swojego,
Gdy cną sprawiedliwością jaką szkapą kłusze,
Nie bacząc nic na Pana, zapomniawszy dusze?
Bo pan jedno z daleka pośmiewa sie z tego
A nie trzeba mu iście błazenka lepszego
Patrząc, a on sie kręci, a nie śmie rzec tego,
Chociajby właśnie widział, co być poczciwego.
O, bezecne łakomstwo, o, marna zazdrości,
Coz to dwoje przynosi na świat dziwnych złości!
A cozkolwiek na świecie omylnego broją,
Wierz mi, ze ci panowie dwa wszytko nastroją.
Bo choćby jutro zginąć, czasowi folgować,
By sie miało po chwili i niebo zepsować.

Patrzajze toz więc zasię onej szpetnej mocy,
Co marny brzuch rozwalił, siedząc na pułnocy.
Azaz więc tam nie widasz obyczajow jego,
Gdy kochankowie jego idą gonionego,
Z konwiami a z bębenki goniąc sie po świecie;
Wierz mi, iz ty nędzniki barzo ten wrzod gniecie.
Bo juz tam ni rozumu, ni bojazni Bozej;
A ktory stan na świecie juz pokaran strozej?
Bo wzdy owi z pozytkow, jeśli co zgrzeszyli,
Aczechmy dopiruczko tu o nich mowili,
Ale gdy owo bydło wolno rozpuszczone
Buja marnie pustopas prawie na wsze strony,
To wszytki złe przypadki, co ich jedno znamy,
Juz w tym tak zacnym cechu jawnie je widamy.
Juz więc miłośniczkowie jako ine świnie
Tak sie skubą wespołek i lecie i zimie.
Juz sie marne plugastwo na wszytkim zamnozy
A na kazde szalenstwo zawzdy sie łeb trwozy.
Lecz wiem, ześ dosyć widał tam na świecie tego,
A podobno i słychał szyrzej od onego.
Ale ja tak powiedam i z przypadku tego,
Prawie sie gniazdo splotło od wszytkiego złego,
W ktorym wszytki niecnoty zalągnąć sie mogą,
A tu na świat przywodzą pomstę Panską srogą.
Widzisz iz u hetmana łeb o świnim pysku,
Gdyz wszyscy z jego roty tylkoz mają w zysku,
Co sie w gnoju a w błocie, by świnie, naryją
A wlazszy do barłogu, jako wieprze tyją.
A ta wada przekaza do kazdego rządu,
Iz na świecie tak dosyć wszetecznego błędu.
Gdyz ten przydzie na ten kres, co mu rząd zalezy,
Rzkomo by chciał mądrym być, ano sie łeb jezy.
A rozum jeszcze barziej wszędy sie napierzył
A prawie na wszytko złe marnie sie rozszyrzył.
Bowiem przy ciemnym słoncu napilniej więc radzą,
Ale miasto pomocy czasem więcej wadzą.
A kto by sie wyprawił z takich przypadłości,
Ktore są niezmierzone w cechu ich miłości?

A ow z tego na dole jaką rozkosz miewa,
Kiedy sie tych rycerzow juz pewnie nadziewa,
O ktorycheś tu słyszał z stanow rozmaitych
Gdyz wszędy pełno u was tam złości obfitych.
Gdyz juz wie nieomylnie, iz ty lichotarze
Swym sprawiedliwym sądem marnie Pan Bog karze.
Siedzi sobie bujając w swojej osiadłości,
Gdy wie, iz nieomylnie pewien ich miłości.

O wszechmogący Boze, toć to srogie sprawy
A kto na to pomyśli, gorzkie to potrawy,
Iz jawnie wszyscy widzą, co im srodze szkodzi;
Wzdy kazdego swawola prawie za nos wodzi.
Nic sie nie rozmyślają, ni na zadną cnotę,
Ani na Panską taką niezmierną dobrotę,
Ktory z łaski swej tak ich sprosności przegląda,
A izby sie uznali, kazdego poząda.
Miłosierdzie otworzył, otworzył krolestwo;
A patrz, jako o to dba mizerne łotrostwo.
Ni o to, ni o owo prawie nic nie dbają,
Właśnie tak bez rozumu, jak dzicy, bujają.
A toć są ty przyczyny przecz tak srodze giną,
Bowiem Panskie dekreta nigdy nie przeminą,
Iz kto swowolnie zywie, tez swowolnie ginie;
A dawno ta przypowieść juz po świecie słynie.

A tak moj miły bracie, obacz sie, nieboze!
Widzisz, ze ci w tej burdzie juz nikt nie wspomoze.
Uciecz sie do rozumu a wołaj do Pana;
Uzrzysz, iz z Niego będziesz miał prędko hetmana,
Ktory ty, coś je widział, pomyśleniem borzy
A jako wicher zdziebłkiem, tak wszytkimi trwozy.
Bo jeśli sie opuścisz za wszeteczną wolą,
Uzrzysz, ze cie ci mistrze by błazna podgolą.

Żyw poboznie, cnotliwie, bez przypadku złego,
Tak jakoś szyrzej widział z hetmana kazdego.
Bowiem ci jadowite ządła wszyscy mają,
Ktorym barziej, nizli wąz, nędzniki kąsają.
Bowiem kazdy inszy bol snadnie sie zagoi,
Ale to wrzod szkodliwy, co sie w piekle broi.
Jać

1 Star2 Stars3 Stars4 Stars5 Stars (3 votes, average: 3,33 out of 5)

WIZERUNK WŁASNY ŻYWOTA CZŁOWIEKA POCZCIWEGO. Rozdział jedenasty – Solon - MIKOłAJ REJ
«