Rybka
Od dworu, spod lasa, z wioski,
Smutna wybiega dziewica,
Rozpuściła na wiatr włoski
I łzami skropiła lica.
Przybiega na koniec łączki,
Gdzie w jezioro wpada rzeka;
Załamuje białe rączki
I tak załośnie narzeka:
“O wy, co mieszkacie w wodzie,
Siostry moje Świtezianki,
Słuchajcie w cięzkiej przygodzie
Głosu zdradzonej kochanki.
Kochałam pana tak szczerze,
On mię przysięgał zaślubić,
Dziś księznę za zonę bierze,
Krysię ubogą chce zgubić.
Niechze sobie zyją młodzi,
Niech się z nią obłudnik pieści,
Niech tylko tu nie przychodzi
Urągać się z mych boleści.
Dla opuszczonej kochanki
Coz pozostało na świecie?
Przyjmijcie mię, Świtezianki!
Lecz moje dziecię… ach, dziecię!”
To mowiąc rzewnie zapłacze.
Rączkami oczy zasłoni
I z brzegu do wody skacze,
I w bystrej nurza się toni.
Wtem z lasu, gdzie się dwor bieli,
Tysiączne świecą kagance,
Zjezdzają goście weseli,
Muzyka, hałas i tance.
Lecz mimo tego hałasu
Płacz dziecięcia słychać w lesie,
Wierny sługa wyszedł z lasu
I dziecię na ręku niesie.
Ku wodzie obraca kroki,
Gdzie łoza, gęsto spleciona,
Wzdłuz wykręconej zatoki
Okryła rzeki ramiona.
Tam staje w ciemnym zakątku,
Placze i woła: “Niestety!
Ach, ktoz da piersi dzieciątku!
Ach! gdzie ty, Krysiu, ach, gdzie ty?”
“Tu jestem, w rzece u spodu, –
Cichy mu głos odpowiada –
Tutaj drzę cała od chłodu,
A zwir mnie oczki wyjada.
“Przez zwir, przez ostre kamuszki
Fale mnie gwałtowne niosą;
Pokarm moj koralki, muszki.
A zapijam zimną rosą”.
Lecz sługa, jak na początku,
Tak wszystko woła: “Niestety!
Ach, ktoz da piersi dzieciątku?
Ach, gdzie ty, Krysiu, ach, gdzie ty?”
Wtem się coś z lekka potrąci
Środ kryształowej przezroczy,
Woda się z lekka zamąci,
Rybka nad wodę podskoczy;
I jak skałka płaskim bokiem
Gdy z lekkich rąk chłopca pierzchnie,
Tak nasza rybka podskokiem
Mokre całuje powierzchnie.
Złotymi plamki nadobna,
Kraśne ma po bokach piorka,
Głowka jak naparstek drobna,
Oczko drobne jak paciorka.
Wtem rybią łuskę odwinie,
Spojrzy dziewicy oczyma;
Z głowy jasny włos wypłynie,
Szyjka cieniuchna się wzdyma.
Na licach rozana krasa,
Piersi jak jabłuszka mleczne,
Rybią ma płetwę do pasa,
Płynie pod chrusty nadrzeczne.
I dziecię bierze do ręki,
U łona białego tuli,
“Luli – woła – moj malenki,
Luli, moj malenki, luli”.
Gdy dziecię płakać przestało,
Zawiesza kosz na gałęzi
I znowu ściska swe ciało,
I głowkę nadobną zwęzi.
Znowu ją łuski powleką,
Od bokow wyskoczą skrzelki,
Plusła i tylko nad rzeką
Kipiące pękły bąbelki.
Tak co wieczora, co ranka,
Gdy sługa stanie w zakątku,
Wraz wypływa Świtezianka,
Żeby dać piersi dzieciątku.
Za coz jednego wieczora
Nikt nie przychodzi na smugi?
Juz zwykła przemija pora;
Nie widać z dziecięciem sługi.
Nie moze on przyjść tą stroną,
Musi zaczekać troszeczkę,
Bo właśnie teraz pan z zoną
Poszli przechadzką nad rzeczkę.
Wrocił się, czekał z daleka,
Za gęstym usiadłszy krzakiem;
Lecz prozno czeka i czeka,
Nikt nie powracał tym szlakiem.
Wstaje i dłon w trąbkę zwinął,
I patrzył przez palcow szparę,
Ale i dzien juz przeminął,
I mroki padają szare.
Czekał długo po zachodzie,
A gdy noc gwiazdy zapala,
Zbliza się z lekka ku wodzie
I śledzi oczyma z dala.
Przebog! cudy czy moc piekła!
Uderza go widok nowy.
Gdzie pierwej rzeczułka ciekła,
Tam suchy piasek i rowy.
Na brzegach porozrzucana
Wala się odziez bez ładu,
Ani pani, ani pana
Nie widać nigdzie ni śladu.
Tylko z zatoki połową
Sterczał wielki głazu kawał
I dziwną kształtu budową
Dwa ludzkia ciała udawał.
Zdumiewa się wierny sługa,
Rozpierzchłych myśli nie złowił;
Przeszła godzina i druga,
Nim wreszcie słowko przemowił.
“Krysiu, o Krysiu!” – zawoła:
Echo mu “Krysiu” odpowie,
Lecz prozno patrzy dokoła,
Nikt nie pokazał się w rowie.
Patrzy na row i na głazy,
Otrze pot na licu zbladłem,
I kiwnie głową trzy razy,
Jakby chciał mowić: juz zgadłem.
Dzieciątko na ręce bierze,
Śmieje się dzikim uśmiechem,
I odmawiając pacierze
Wraca do domu z pośpiechem.