Jaskołka
Kiedy słonce zachodzi na świata suficie,
A gromada komarow ponad łąką dzwoni,
Wtenczas rzucam lepione moich gniazd ukrycie
I biegnę śpiewać sobie. Usiędę na dachu,
Małą głowką pokręcę i powitam zorze,
I złocony obłoczek, co po niebie goni.
Potem do rozy lecę i w łonie zapachu
Kąpię się jako nurek, gdy zwiedza wod łoze.
Spojrzę w strumyk i widzę moj obraz na spodzie,
Pozniej w trzcinę pogonię, gdzie leciuchne puchy
Płynące po powietrzu, gdy skrzydełkiem wionę,
Jakby spłoszone nagle zerwały się duchy
I krązą, i wiją się w tę i ową stronę,
Niby dusze umarłych po rajskim ogrodzie.
To znow wracam do gniazdka przy wieśniaczym oknie.
Co usłyszę, to powiem – najprzod świerszcza w prochnie
I szmer liści olszyny, co na błotach moknie,
Szeleszczącej, jak tylko lekki wiater dmuchnie,
I piszczałkę pastuszą. Jej echo po rosie
Daleko i daleko – az do mnie przylata.
Ja lubię tę piszczałkę, bo w jej smutnym głosie
Jest coś jakby westchnienie do tamtego świata.
I umilkła piszczałka Coz więcej usłyszę?
Poświst zołwia na stawie lub szelest w sitowiu
I wietrzyk, co spokojnie między krzewy dysze
I księzyc czysty, jasny sypie światło w nowiu
Ha, piosneczka pod oknem, piosneczka tak miła,
Ze gdyby nawet anioł tłumem cudnych tonow,
Ktore wyrzuca z lutni przed potęznym Bogiem,
Chciał walczyć o pierwszenstwo, taką by me była
Bo pieśn ta jest wspomnieniem, i – wspomnieniem błogiem.