Bez tytułu
O ty dziadku, moj druhu serdeczny,
Coś tak długo mowił do obrazu,
A zaś obraz (och, symbolu wieczny)
Nić do ciebie nic rzeki ani razu.
Pojdzmy społem, stary marzycielu,
Ot, przed siebie, wszak świat jest dość duzy.
Z dłonią w dłoni i w serca weselu
Śpiewać sobie, biedni trubadurzy,
O tej naszej cichutkiej tęsknocie
Krwi się falą cisnacej do gardła,
O drobniutkiej, przymilnej pieszczocie,
Co przedwcześnie w smutku obumarła,
O tym szczęściu, co od nas ucieka,
O tym, ktore mijamy w pośpiechu,
I o sercu niewinnym człowieka,
Tak dziecięco nieświadomym grzechu,
O tej tkance prześlicznej połzdarzen,
Co tkwią w zyciu zaledwie na tyle,
By się kanwą stać leciuchnych rojen
Fruwających het, w słonecznym pyle,
I o tobie, pachnący moj kwiecie,
Przez naturę wypieszczony na 10,
By storczykiem był dziwnym poecie,
Zanim komuś tam będzie sałata.
Idzmy śpiewać! Niech w mroku przepadnie
Cała prawdy prawdziwość obrzydia:
Trzeba myśli wszyściutkie tak ładnie
W bibułkowe poubierać skrzydła,
Trzeba włozyć im pierrotow kryzy,
Mąka ślady zamazać męczenstwa
I w zelazne zacisnąć je ryzy,
By wciąz gorne C brały błazenstwa,
By, za gors się1 wciskając natrętnie,
Wciąz cię śmiechem łcchtaly pod paszki,
Ciebie, śmiać się lubiącą tak chętnie,
Arcywzorze Kolombiny-łaszki,
Żeby kazda w swych pragnien wyrazie
Była tkliwa, przewrotna i rzadka –
Moze wowczas, moj cudny obrazie,
Się odezwiesz do swojego dziadka…