Sielanka siodma
Alkon
Starzec Alkon, ostatniej w leciech dozrzałości,
Juz i wieku, i zycia pełen do sytości,
Czekając tylko konca, kiedy śmierć zapadnie,
Bo kędy siły nie masz, tam i zyć niesnadnie.
Jedna mu tylko troska w myślach zostawała;
Bo starość; lub o insze rzeczy mało dbała,
O tym wszakze ma pieczą, kto po niej zostanie,
Komu do ręku przyjdzie jej sprzęt i zbieranie.
A miał dwu synow: jeden z drobnych lat wychodził,
Drugi się juz do robot więtszych dobrze zgodził,
Oba nie ozenieni. To starcowi tkwiało
W myślach, a tym mu więtszą wątpliwość działało,
Że syn starszy tam nie chciał, gdzie mogł, dostać zony,
U sąsiad nie chciał, ale chodził w obce strony.
A owszem, tam zawazał, gdzie zrzeczona była
Komu inszemu panna; lubo mu czyniła
Otuchę sama, lub sam chęcią się unosił.
Często go starzec słowy łagodnymi prosił,
Często fukał i gromił, często zdrowe rady
Dawał i starozytne przytaczał przykłady:
Jako oczy łakome siła ludziom szkodzą,
Jako w ostatnie szwanki i zguby przywodzą,
I sromota w tez szlady idzie, i niesława;
A kto w krygach ma ządze, kto na swym przestawa,
Ten siła pięknych wczasow, siła beśpieczności
Zazyje i wiek miły poda do starości.
I ty, synu, usłuchaj, daj pokoj cudzemu!
Nigdy ta rzecz na dobre nie wyszła zadnemu.
I boskim się to synom nie zwiozło, te kraje
Świadkiem tego. Tu, kędy garb się ten wydaje
Jakoby ręką ludzką kopca sypanego,
Powiadają to być grob krola Afarego,
Ktory na tych tu włościach panował przed laty,
Będąc i w ludzie mozny, i w złoto bogaty.
Dwaj mu synowie w domu dorośli kwitnęli:
Idas i Linces, a ci zmowione juz mieli
Za się dwie siestrze, cory Lewcyppa starego.
Szczęśliwy by był ociec sam doczekał tego,
Azby było wesele doszło i ślub święty,
Ale pierwej pod ziemię śmiercią Afar wzięty,
Nim w domu swym niewiestki nadobne oglądał,
Chociaj tego od bogow uprzejmie poządał.
Lecz zwłoka w ozenieniach zawsze szkodna była,
Tej pogrzeb i załoba znowu przyczyniła.
A co starca, poki zył, wszyscy szanowali,
Gdy szczedł, na młode syny mniej się oglądali.
Więc szepty stąd i zowąd przyszły rozmaite,
Szepty, ktore panienskie ucho nie pokryte
Naprzod przemogły, ze się kajać poczynały,
Poty m i do starszych głow jadem zaleciały.
Stąd ręki danie wniwecz, stąd słowa zmiatanie,
Stąd w pośmiech poszło onych młodziencow staranie.
Na koniec mało baczni Tyndarowicowie,
Kastor i drugi, co się Polidewkiem zowie,
Przypadli na cudzy targ i w dom przyjachali
Do Lewcyppa, a tam swych biesiad zazywali,
Przemawiając do siebie inszym poślubione
Oblubienice, a te nędznice zwiedzione
Dały się dobrowolnie unieść mimo wolą
Ojcowską, bo białej płci jako raz swą wolą
Popuścisz, juz się potym powazą wszystkiego
Ani w nich wstydu najdziesz szczętu namniejszego.
Krzyknie sława, rzuci się, co zywo, w pogonią.
Oni, dufając sobie, nic z drogi nie stronią.
Jeszcze na przepych w te tu kraje się puścili.
Chociaj w nich o potrzebie jawnej pewni byli
Od synow Afarowych, bo i ci nie spali,
Ale gwałtowi gwałtem takze zabiegali.
Tu przy ojcowskim grobie, tak szczęście zdarzyło,
Prawie w oczy się z sobą im zetknąć trafiło.
Skoczą do siebie z wozow, broni w ręku mając,
“Tuś mi!” – “A tuś mi!” z obu stron pokrzykiwając.
Wszakze nim do krwie przyszło, azaby się słowy
Zmiękczyć dali, wprzod Linces uzył takiej mowy:
,,Panowie, co wam po tym? Czemu unosicie
Cudze panny? Czemu się gwałtem obchodzicie?
Co po tych gołych mieczach? Nam to poślubione
Wprzod zony i przysięgą wielką przyrzeczone.
Nieprzystojna zaprawdę lubo dla gładkości,
Lub dla posagu cudze przejmować miłości.
Wiemy, zeście i ojca złotem przekupili,
I te niebogi słowy pięknymi zmamili.
Kradziez to, nie małzenstwo, zdrada, nie wesele.
Aczem nie mowca, ale mowię to wam śmiele:
Nie ślacheckie to sprawy, rady to niezdrowe,
Brać dziewki, ktore męze mają juz gotowe.
Szeroki świat, szeroka Sparta, wielkie włości
Alskie, arkadzkie, siła w Argu osiadłości
I w Messanie, wiele miast w achajskiej dziedzinie,
Wiele w drugiej pomorskiej Zazywskiej krainie.
Wszędzie tam u rodzicow cnych cor liczby mnogie
Ani w urodę, ani w baczenie ubogie.
Wszędzie tam, kędykolwiek zywię nie zachcecie,
Żon sobie podług myśli swojej dostaniecie.
Bo a kto wam nierad da? Kto pogardzi wami?
A rzekę, będą jeszcze kłaniać się z pannami;
Gdyz to wam Bog dał, ze tu i starozytością
Domu, i przechodzicie wszystkich majętnością.
Postąpcie przyjacielskie z nami: co jest nasze,
Niech naszym będzie; a my na potrzebę waszę,
Gdziekolwiek rozkazecie, wszędzie pojedziemy,
I swatstwa, i wesela spoinie pomozemy”.
To i co więcej mowił, ale na wiatr słowa
Leciały i nic wdzięku nie odniosła mowa,
Bo oni przy uporze swoim mocno stali.
A gdy się juz tak uzyć rozumem nie dali,
Na wet rzecze: “Prze Boga, dajcie się hamować!
Winniśmy się z obu stron inaczej szanować,
Bo i ojcowie naszy bracia sobie byli,
Lecz jeśliście się juz tak na to usadzili,
Aby się to krwią między nami ro[z]strzygnęło,
A serce wasze zgoła wojny zapragnęło,
Puśćmy to w krotką. Niechaj Idas, moj rodzony,
Da pokoj bitwie, takze Polluks z drugiej strony.
A my, jako to młodszy, ty swoją osobą,
Ja takze swoją, sama dwa uczynmy z sobą.
A lubo Bog obiecał śmierć mnie, lubo tobie,
Lubo obiema, dosyć na jednej załobie
W jednym domu; ostatnie nie osierocajmy
Rodow naszych i płaczu w nich nie przyczyniajmy.
Ci, co zywi zostaną, niech za zony mają
Te panny i rodzinę miłą ucieszają
Raczej, nizby martwymi mieli lezeć w ziemi.
Wielki swar trzeba gasić szkodami małemi”.
To rzekł, a mowom jego bogowie nie dali
Iść wniwecz. Wnetze starszy bracia plac działali,
Zrzucając zbroje z ramion i kładąc na trawie.
Linces z Kastorem oba ku marsowej sprawie
W pośrodek wystąpili, oszczepy stalone
W ręku kręcąc i złotem puklerze sadzone.
Czuby się im na hełmach jedwabne wstrząsały.
Skoczą do siebie. Naprzod szefeliny miały
Robotę, ugadzając, gdzie by bok otwarty
Od tarcze, ale pierwej pokruszone harty
Były u zelaz w twardych blachach połomione,
Nim ktory z nich namniej miał ciało obrazone.
Wtym pojdą do pałaszow i nielutościwie
Ima siec na się. Kastor acz poczyna chciwie,
Wszakze i tam znać było, kto ma sprawiedliwą,
Bo ta sama myśl czyni w bitwach nielękliwą.
To z tej, to z owej strony ręką się wysadza,
Linces mu tylko okiem i bronią wygadza,
Upatrując po miejscu fortelu swojego.
Przytnie nan mocno Kastor i od razu swego
Uklęknie, wtym go Linces, przez wszego obłazu,
Tnie przez szyszak, dufając dobremu zelazu.
Puścił szyszak, a pałasz przez głowę, przez czoło
Wpadł na poły; zaraz się nędznik zwinie w koło,
Padnie do ziemi, śmierć go czarna obleciała
I dusza w ocemgnieniu członkow odbiezała.
A Polluks, zapomniawszy i słowa, i wiary,
Żalem zguby braterskiej ujęty bez miary,
Porwał się do oszczepa, skoczy do Lincego,
A on, ze się nie nadział nic nieprzyjaznego,
Juz pałasz do pochew kładł, jako po wygranej.
Lecz więcej się trzeba strzec zguby nienadzianej,
Jako i nieboraka jego tam potkało,
Bo gdy z ziemie chciał dzwignąć Kastorowe ciało,
Z tyłu Polluks oszczepem, gdzie zebro przyległe,
Przebił go, az na wylot zelazo przebiegło.
Padł tamze na Kastorze, śmierć go zamroczyła.
Wtym Idas i z nim jego druzyna skoczyła
Do Polluksa i wnet go mieczmi okrywali;
A słudzy Polluksowi odpor im dawali
Za panem swym, Z obu stron wielkie zamieszanie
Poczęło być i rany, i krwie rozlewanie.
Az Iupiter dekret swoj uczynił na niebie
I natychmiast musiał być koniec tej potrzebie.
Bo zaraz deszczem na nie i wichrem nieskromnym
Linął z gory i strzelił piorunem ogromnym.’
Noc czarna wstała, trwoga na nie uderzyła,
Rozskoczą się i tak ich burza rozproszyła.
Same tylko dwa trupy na placu zostały,
Aby potomnym czasom naukę dawały:
Po Kastorze, jako to zle pragnąć cudzego,
Po Lincesie, jako mieć zle niepowolnego
Przyjaciela, abo więc chcieć się go dobijać.
Gdzie-ć nierado, lepiej tam z daleka omijać.
A owszem, kto ukaze niestatek po sobie,
Nizby z nim zyć, lepiej lec z umarłymi w grobie.