Polacy
więc najpierw blaski pną się po domach
wyzej i wyzej i gasną na rosie okien
warszawa wisła w układzie zodiakalnym nieomal
bo widzę wodnika pannę ryby
wieczor niweluje zielen i purpurę
wchodzi po schodach wyzyn na niebo krok za krokiem
otrząsa się w zenicie zatrzymuje rdzawe obłoki
ciemno
jak gdyby
aksamitu fałdy urosły w całą gorę
wieczor codzienna daremna
forma syntez
wsparci wzrokiem o rzekę o kratowany most
dajemy się ogarniać muzyce horyzontu
błyski w wodzie chodzą gwintem
gwintem spływa hałas uliczny
rozplusk mokry klaszcze dłonmi czarnymi o ponton
rejestrując zdarzenia milczmy
bowiem pod świateł strazą sypią się perły uroku
pod świateł strazą błogo leją się wieczor i lato
wiatr zarliwy radośnie parska
zginęły w drzew zadymce geniusze mroku
jest tak jakby nie grzmiała granica zamorska
jakby nigdy przez falę nie stąpał skrzydlaty tanatos
przypomnij
przypomnij przypomnij
za miastem spręzona droga
przestrzen mdli na niej w okrytych pyłem stopach
rozpostarły się szerokie rozłogi
zły ugor pod nos podsuwa się bezdomnie
o uwierzyć ze to ona
obmyta w zimnych potopach
jak ranni
w syntez formie ktorą jest wieczor
utkwił po rękojeść głos
jego stal drzy jego smukłość wyrywa się z porządku rzeczy
we mnie to czy w nas czy za mną
ten gniew bez zalu
czyś to ty ojczyzno serce los
czyś to ty słoneczna jeruzalem