Українська та зарубіжна поезія

Вірші на українській мові






Muza

Sobie śpiewam a Muzom. Bo kto jest na ziemi,
Co by serce ucieszyć chciał pieśniami memi?
Kto nie woli tym czasem zysku mieć na pieczy,
Łapając grosza zewsząd, a podobno k’rzeczy.
Bo z rymow co za korzyść krom proznego dzwięku?
Ale kto ma pieniądze, ten ma wszytko w ręku:
Jego władza, jego są prawa i urzędy;
On gładki, on wymowny, on ma przodek wszędy.
Nie dziw tedy, ze ludzie cisną się za złotem,
A poeta, słuchaczow prozny, gra za płotem,
Przeciwiając się świerczom, ktore nad łąkami
Ciepłe lato witają głośnymi pieśniami.
Jednak mam tę nadzieję, ze przedsię za laty
Nie będę moje czułe nocy bez zapłaty;
A co mi za zywota ujmie czas dzisiejszy,
To po śmierci nagrodzi z lichwę wiek pozniejszy.
I opatrzył to dawno syn pięknej Latony,
Że moich kości popioł nie będzie wzgardzony.

Przeto, jako was kolwiek prosty gmin szacuje,
Panny, ktorym lotnego konia zdroj smakuje,
Ja jeden niech wam słuzę a za cześć poczytam
Sobie, ze się drog inszych niz pospolstwo chwytam.
Wy mię z ziemie wzwodzicie, wy mię wyłączacie
Z liczby nieznacznej i nad obłoki wsadzacie,
Skąd prozne troski ludzkie i niemęskę trwogę,
Skąd omylną nadzieję i błąd widzieć mogę.
Za wami idąc, ani o bogate złoto,
Ani o perły drogiej ceny dbam, jako to
O rzeczy, ktore wedle swego zabaczenia
Raz mnie szczęście, raz temu da krom uwazenia.
Ale to moja praca – bezecna Zazdrości,
Przepadni ziemię! – abym i w tej śmiertelności,
I potym był u ludzi w powieści uczciwej,
A nie podlegał wszytek śmierci zazdrościwej!
Do tego mi pomozcie, o boginie święte,
Szczęściąc przyjaznią swoją prace me zaczęte.

Wam wolno dać i niemym rybom głos łabęci,
O panny, o Jowiszow, o pięknej Pamięci
Cny narodzie! Wy siedząc przy ojcowskim stole,
Tam gdzie wszytek niebieski zbor uzywa w kole,
Złączacie swoj wdzięczny głos z gęślami mownymi;
Przypominając bogom to między inszymi,
Jako skrzętny Encelad, Mimas niezmierzony,
Zuchwalec Porfyrijon, Retus nieskrocony,
Dziewięsił Brijareus i Tyfon storęki
Chcieli z drugimi braty do nieba przezdzięki,
Gory na gory kładąc; i tak blisko byli,
Ze juz twardymi dęby w jasną bramę bili.
Prozno to; strach był w niebie i trwoga niemała,
Ale naduzszy olbrzym co bogu udziała?
Tu w szczerym dyjamencie Mars ogromny stoi
Z mieczem na obie ręce; tu w ognistej zbroi
Wulkanus; przy nim Juno nieprzewycięzona
I tarczą nieprzebitą Pallas zasłoniona.
Byłeś i ty, Apollo, nad zastępy śmiały,
Wyniszczyłeś do czysta sajdak pełnostrzały,
Na koniec sam Jupiter, gniewem poruszony,
Wziął w rękę ostry piorun, piorun niezgaszony,
Niepochybny, niezłomny, ktorym więc, rzecz tęga,
przez ziemię az do piekła ostatniego sięga.
Tym uderzył w pośrzodek zuchwalcow swowolnych,
A ci na szyję spadli az do krajow dolnych;
Tamze je roztrzaśnione gory przywaliły,
Żywe i martwe, za raz wedle ciał mogiły.
To wy bogom śpiewacie; a owym w pokoju
Miło wspominać dawny strach przeszłego boju.
Z was ma cnota zapłatę, a dzielność milczana
Ledwe nie toz jest, co i gnuśność pokopana.
Nie sama od przyjacioł ni od matki z łona
W obce kraje Helena morzem uniesiona;
Nie jeden Menelaus o zonę się wadził,
Nie pierwszy Agamemnon tysiąc naw prowadził,
Nie raz Troja burzona; przed Hektorem siła
Męznych było, ktorym śmierć przy ojczyznie miła,
Ale wszyscy w milczeniu wiecznym pogrązeni,
Że poety zacnego rymy przebaczeni.
A choć dobrze Homerus w tej liczbie przedniejszy,
Jednak ma swoje chlubę i wiek pośledniejszy,
Ktory w elejskim prochu sławnych zapaśnikow
Nie zamilczał i skrzydłonogich zawodnikow.

Kto by był znał tych wiekow Turna walecznego
Albo męzną Kamillę, albo Lausa cnego?
Kto Palanta, kto burdy zaś we Włoszech nowe
Trojanskie, by nie głośne wiersze Maronowe?
A niemniej i to sławni, niemniej znakomici,
Ktore sprawca łacinskich słodkobrzmiących nici
Uczcił pieśniami swymi, nad złoto drozszymi.
O nowszych niech czas sądzi za czasy przyszłymi.

Mowi Zazdrość: “Wiem, o co idzie, pisorymie!
Chciałbyś wziąć”. Jędzo, ta się mnie troska nie imie!
By mi był nie zostawił ojciec nie po sobie
Albo zebym nie umiał przestać na chudobie,
Jednak by mię Myszkowski Piotr był nie przebaczył,
Ktory swą hojną ręką podeprzeć mię raczył;
Nie prze to, zebym przed nim stał w pacholczym kole
Albo i przy nastołce ciągnął się przez pole;
Ale zebym, wygnawszy niedostatek z domu,
Tym głośniej śpiewał, a nie podlegał nikomu,
Tą łaskę jego, proszę, siostry wiekopomne,
Pomnicie opowiadać na czasy potomne,
Aby w niebie swą ludzkość i sam widział po tym;
Bo zyw był a nie słyszeć ledwe by co po tym.
A ja, o panny, niechaj wiecznie wam hołduję
I zywot swoj na waszych ręku ofiaruję,
Kiedy, ziemi zleciwszy śmiertelne zewłoki,
Ogniu rowien prędkiemu, przenikną obłoki.

1 Star2 Stars3 Stars4 Stars5 Stars (2 votes, average: 4,00 out of 5)

Muza - JAN KOCHANOWSKI