Psalm powojenny
juz dawno Panie duch moj gotow
i przyszłość czeka uśmiechnięta
w rytmicznym chrzęście kulomiotow
idą czerwone moje święta
do pulsujących tętnic ulic
gdzie tłum przewala swoje twarze
przypadłem ucho swe przytulić
i słyszę głuchy huk wydarzen
juz się zakonczył wielki raut
na ktorym były ludow scysje
w ubranych w kwiaty kebach aut
juz odjechały wszystkie misje
nie będzie więcej huku dział
świstu szrapnelow i mitraliez
niech tanczy ten kto dotąd drzał
na niebie dzisiaj wielki bal jest
wszyscy jak byli – mieli rację
dowieść im tego spory trud był
pan bog pojechał na wakacje
i święci w raju grają w football
nikt ci nie plunie kulą w twarz
nikt ci juz zeber nie połamie –
coz taką głupią minę masz
moj nieodrodny bracie-chamie?
napracowałeś się jak kon
na brzuchu miast stępiłeś bagnet
mozecie złozyć w kozły bron –
więcej was bracia nie zapragnę
w kipiących tłumach rojnych świąt
pod zgrzebnym płotnem bluz roboczych
po nocach we śnie nie wiem skąd
widzę płomienne wasze oczy
od pociskami zrytych łąk
po progach mogił przeszła kolej
moze wam plamy krwawe z rąk
obmyje cjank lub witriolej
coś się tu stanie coś się stanie
nad miastem zawisł strachu tuman
słyszę dalekich burz błyskanie
co w zyłach krew spiętrzają tłumom
na placu sklepikarze pospieszni i dziwni
spuszczają z cięzkim hukiem zelazne zaluzje
ci sami co przed rokiem zza węgłow sztywni
patrzyli jak armaty waliły im w gruz je
po asfalcie spieczonym i rudym jak krew
gromady bladych ludzi biegnących przez bulwar
chowają się za kępy suchotniczych drzew
ktore zeszłą jesienią opłukał kul war
na opuszczonym placu mur & merilis
tysiącem witryn w przerazeniu szczękał
kobiety wciskając się z powrotem w dekolty kryz
uderzały jak w febrze o szczękę szczęka
z trotuarow jak z zyznej podlanej grzędy
podnosiły się białe i fioletowe kwiatki
ludzie padając na twarz krzyczeli: nie będę!
i płakali nie wiadomo nad kim
na zielonych karuzelach bladzi policjanci
gonili złodziejow na drewnianych koniach
panowie! zatrzymajcie się! przestancie!
panowie! zapomnijcie o nich!
towarzysze tramwajarze nie trzeba płakać
wstydzcie się macie łzy na wąsach
dziś będziemy jak piłki pod niebo skakać
poprowadzę was wszystkich w czerwonych pląsach
Chrystus zginął nie przyjdzie grzechow wam odpuścić
kiedy od cięzkich haubic pojdziecie za pługiem
odpuszczamy swoje nieprawości!
całujmy usta jedni drugim!
patrzcie! patrzcie jaki dziwny cud
jaka ogromna szalona nowina
przed lustrem tanczę w tył i w przod
na prawo i na lewo się kręcę
to jest naprawdę nagle pierwszy raz:
ja mam ręce! my wszyscy mamy ręce!
para cudownych kiszek u ramion nam dynda
mozemy je zginać rozginać
podnosić opuszczać ile kto chce
powiedzcie! powiedzcie sami!
jaka wspaniała winda!
a ja mam takze palce
ktorymi chwytam i jem
i nogi na ktorych tanczę!
nie będziemy nikomu więcej
obrywali rąk ani nog
chcemy zeby ludzi było jak najwięcej
i zeby kazdy tanczyć mogł
na skraju zielonej drogi
pogodni siądziemy beztroscy w cudzie –
aniołowie juz idą umywać wam nogi
o dziwni niezgłębieni cudowni ludzie!