Sielanka osiemnasta
Żency
Oluchna, Pietrucha, Starosta.
Oluchna
Juz południe przychodzi, a my jeszcze zniemy.
Czy tego chce urzędnik, ze tu pomdlejemy?
Głodnemu, jako zywo, syty nie wygodzi,
On nad nami z maczugą pokrząkając chodzi,
A nie wie, jako cięzko z sierpem po zagonie
Ciągnąć się. Oraczowi insza, insza wronie;
Chociaj i oracz chodzi za pługiem, i wrona,
Inszy sierp w ręce, insza maczuga toczona.
Pietrucha
Nie gadaj głosem, aby nie usłyszał tego.
Abo nie widzisz bicza za pasem u niego?
Prędko nas nim namaca; zły frymark – za słowa
Bicz na grzbiecie, a jam nan nie barzo gotowa.
Lepiej złego nie draznić; ja go abo chwalę,
Abo mu pochlebuję i tak grzbiet mam w cale.
I teraz mu zaśpiewam, acz mi niewesoło:
Niesmaczne idą pieśni, gdy się poci czoło.
Słoneczko, śliczne oko, dnia oko pięknego!
Nie jesteś ty zwyczajow starosty naszego.
Ty wstajesz, kiedy twoj czas, jemu się zda mało,
Chciałby on, zebyś ty od pułnocy wstawało.
Ty biezysz do południa zawsze swoim torem,
A on by chciał ozenić południe z wieczorem.
Starosto, nie będziesz ty słoneczkiem na niebie,
Inakszy upominek chowamy dla ciebie!
Chowamy piękną pannę abo wdowę krasną,
Źle się u cudzych zywić, lepiej mieć swą własną.
Starosta
Pietrucho, nierada ty robisz, jako baczę,
Chociaj ci nic młodego w pieluchach nie płacze.
Pozynaj, nie postawaj, a przyśpiewaj cudnie,
Jeszcze obiad nie gotow, jeszcze nie południe!
Pietrucha
Słoneczko, śliczne oko, dnia oko pięknego!
Nie jesteś ty zwyczajow starosty naszego.
Ty dzien po dniu prowadzisz, az długi rok minie,
A on wszystko porobić chce w jednej godzinie.
Ty czasem pieczesz, czasem wionąć wietrzykowi
Pozwolisz i naszemu dogadzasz znojowi,
A on zawsze: “Pozynaj, nie postawaj!” – woła,
Nie pomniąc, ze przy sierpie troj pot idzie z czoła.
Starosto, nie będziesz ty słoneczkiem na niebie!
Wiemy my, gdzie cię boli, ale twej potrzebie
Żadna tu nie dogodzi, chociajby umiała.
Siła tu druga umie, a nie będzie chciała,
Bo biczem barzo chlustasz. Bodaj ci tak było,
Jako się to rzemienie u bicza zwiesiło!
Starosta
Pozynaj, nie postawaj! I ty byś wolała
Inszego bicza zazyć, tylko byś igrała.
Zazywaj teraz tego! Barzo-ć widzę śmieszne!
Pociągaj za inszymi i zazynaj spieszno!
Pietrucha
Słoneczko, śliczne oko, dnia oko pięknego!
Nie jesteś ty zwyczajow starosty naszego.
Ciebie czasem pochmurne obłoki zasłonią,
Ale ich prędko wiatry pogodne rozgonią,
A naszemu staroście nie patrz w oczy śmiele,
Zawsze u niego chmura i kozieł na czele.
Ty rosę hojną dajesz po ranu wstawając
I drugą takze dajesz wieczor zapadając,
U nas post do wieczora zawsze od zarania,
Nie pytaj podwieczorku, nie pytaj śniadania.
Starosto, nie będziesz ty słoneczkiem na niebie!
Ni panienka, ni wdowa nie pojdzie za ciebie!
Wszędzie cię, bo nas bijasz, wszędzie osławiemy,
Babę, boś tego godzien, babę-ć narajemy,
Babę o czterech zębach. Miło będzie na cię
Patrzyć, gdy przy niej siędziesz jako w majestacie,
A ona cię nadobnie będzie całowała,
Jakoby cię tez zaba chropawa lizała.
Oluchna
Szczęście twoje, ze odszedł starosta na stronę,
Wzięłabyś była pewnie na boty czerwone
Abo na grzbiet upstrzony za to winszowanie.
Słyszysz, jakie Maruszce tam daje śniadanie?
A słaba jest nieboga: dziś trzeci dzien wstała
Z choroby, a przedsię ją na zniwo wygnała
Niebaczna gospodyni. Tak ci słuzba umie,
Rzadko czeladnikowi kto dziś wyrozumie.
Patrz, jako ją katuje. Za głowę się jęła
Nieboga. Przez łeb ją ciął, krwią się oblinęła.
Podobno mu coś rzekła; kazdemu tez rada
Domowi. Tak to bywa, gdy kto siła gada.
Dobrze mieć, jako mowią, język za zębami.
I my mu dajmy pokoj, choć zartuje z nami.
Żart panski stoi za gniew i w gniew się obraca,
Ty go słowkiem, a on cię korbaczem namaca.
Pietrucha
Dobrze radzisz. Mnie się on, widzę, nie przeciwi,
Ale lepszy z nim pokoj. Co się często krzywi,
Złomić się moze, przyjdzie jedna zła godzina,
A częstokroć przyczyną bywa nieprzyczyna.
Dobry on barzo człowiek, by go nie psowała
Domowa swacha; ta go właśnie osiodłała
I rządzi nim, jako chce, a on się jej daje
Za nos wodzić. Pod czas mu ledwie nie nałaje.
Na kogo ona chrap ma, moze i od niego
Spodziewać się, ze go co potka niesmacznego.
Więc mu nie wierzy, to juz zawsze fasoł w domu
I przemowić do niego nie wolno nikomu.
Oluchna
To prawda. Niedawnośmy len w dworze czesały,
On stał nad nami, tam się z nim coś rozmawiały
Dwie komornice: ona kędyś podsłuchała
Za ścianą, jako jędza do nas przybiezała.
Ni z tego, ni z owego poczęła bić one
Komornice; sam zaraz ustąpił na stronę.
Potym wszystkim łajała, drugie rozegnała,
Nam, cośmy pozostały, jeść przedsię nie dała.
Pietrucha
By tez co było, co by ludzmi nazwać słusza,
Ale tez siostra nasza, takze w ciele dusza.
A juz jej brozdy dobrze lice przeorały
I przez włosy gęsto się przebija śron biały;
A przedsię wymuskać się, przedsię z pstrocinami
Czepczyk na głowie, przedsię fartuch z forbotami.
Naśmieszniejsza, gdy owo chce się pieścić z mową;
Świni krząkać, a babie przystoi trząść głową.
A psow niesyta, dosyć jej bywa kazdemu,
Nie wybiegać się przed nią parobku zadnemu.
Niedawno dla jednego tylko nie szalała,
Az ją Czarnucha nasza w zielu obmywała.
Widzi to i starosta, a widząc nie widzi:
Pod czas przymowi, ona jawnie z niego szydzi.
Czary wszystko zmamiły, bo ona z czarami
Wstanie i leze, wszystka diabłowa z nogami.
Oluchna
Jest tak, a nie inaczej; i samam widziała,
Kiedy na wschodzie słonca nago coś działała.
Kto z tym mistrzem nakłada, nigdy pociesznego
Konca nie dojdzie: i ją toz potka od niego.
Na przodku to kęs płuzy, potym o raz padnie
Wszystko o ziemię. Z Bogiem wszystko idzie snadnie,
Bez Boga wszystko śliznie. Nie masz nic gorszego
Nad diabła! I coz moze on zrządzić dobrego?
Pietrucha
I koniec, i początek z tym mistrzem niespory.
Tak rok poodchodziły na głowę obory,
Teraz powyzdychały świnie i prosięta,
Ani się gęsi, ani się kiwały kurczęta.
Wszystko ginie i w chlewiech, ginie i w komorze,
Ani biednej kokoszy obaczysz we dworze.
Oluchna
Z komory ręka nosi, diabeł tam nie bierze,
A z strony gospodarstwa więcej ja w tej mierze
Winuję zaniedbanie nizli gusłowania,
Bo o czym pilnej pieczy nie masz i starania,
Bez szkody tam nie bywa. Przy Bogu i ręki
Potrzeba: pilnej ręce Bog daje przez dzięki.
Tak rok bydła, oczy na to nasze patrzały,
Za własnym zaniedbaniem powyzdychywały.
Ani ich od powietrza ochronić umiano,
A ledwie, gdy zdychały, o tym wiedzieć chciano.
Gdzie chłop w głowie, juz się tam rząd dobry nie zmieści;
Zawsze w tym błędzie rozum szwankuje niewieści.
Co mi za gospodyni? Jako zywo krowy
Ręką swą nie doiła; gadać o tym słowy
Tylko umie a stroić po domu fasoły,
Kucharkom łajać. Z pustej nie wyjdzie stodoły,
Jedno sowa. Ogorki wczora kwasić chciała;
Tak to robiła, ze się wszystka czeladz śmiała.
A w karczmie abo w tancu ptak jej nie doleci,
Gdy podołek rozpuści, wymiecie i śmieci.
Pietrucha
Rzadka to rzecz na świecie dobra gospodyni,
Zwłaszcza bez męza rzadko ktora nie łotryni.
I lata nie uskromią: zarowno szaleje
I ta, co na świat idzie, i ta, co siwieje.
Nie masz, jako przy męzu małzonka cnotliwa!
Ta i męzowi wierna, i panu zyczliwa,
Ta i czeladkę, i dom porządnie sprawuje,
Ta i dostatki wszystkie wcześnie opatruje.
Nie idzie nic na stronę, bo się Boga boi,
Pamięta, ze nad nią sąd i kazn boza stoi.
Ućciwy stan przynosi ostrozne sumnienie,
Za tym Bog błogosławi, za tym dobre mienie,
Za tym spokojne zycie i wszystko się wiedzie.
Kto bez Boga chce wskorać, sadzi się na ledzie.
Oluchna
Nie wiedziałam, Pietrucho, abyś tak zabrnęła
Głęboko w rozum i tak mądrością pachnęła.
Musiałaś kędy bywać miedzy zaki w szkole.
I ciebie w oczy młody parobek nie kole.
Pietrucha
Jam sługa. Insza sługa, insza gospodyni;
Ja sobie grzeszę, ona nie na swoj karb czyni,
Ale wszystek dom gubi. I ja bym zyczyła,
Abym nigdy płochego nic nie popełniła.
Ale starosta do nas znowu przystępuje,
Kwaśno patrzy, z nahajką na nas się gotuje.
Zaśpiewam ja mu przedsię, rad on pieśni słucha.
Patrzy na nas i stanął, i nadkłada ucha.
Słoneczko, śliczne oko, dnia oko pięknego!
Naucz swych obyczajow starostę naszego.
Ty piękny dzien promienmi swoimi oświecasz
I wzajem księzycowi noc ciemną polecasz,
Jako ty bez pomocy nie zyjesz na niebie,
Niechaj i nasz starosta przykład bierze z ciebie.
Na niebie wszystkie rzeczy dobrze są zrządzone:
Księzyc u ciebie zoną, niech on tez ma zonę.
Słoneczko, śliczne oko, dnia oko pięknego!
Naucz swych obyczajow starostę naszego.
Gdy ty na niebo wchodzisz, gwiazdy ustępują,
Gdy księzyc wschodzi, z nim się gwiazdy ukazują.
Siła gospodarz włada, siła w domu czyni,
Ale czeladka lepiej słucha gospodyni.
Niechaj ma zonę, będzie się domu trzymała
Czeladka, nie będzie się często odmieniała.
I nam do dwora będą otworzone wrota:
Wszystkich do siebie wabi przyjemna ochota.
Słoneczko, śliczne oko, dnia oko pięknego!
Naucz swych obyczajow starostę naszego.
Ty nas ogrzewasz, ty nam wszystko z nieba dajesz,
Bez ciebie noc, z tobą dzien jasny, gdy ty wstajesz.
Niech i on na nas zawsze patrzy jasnym okiem,
Niech nas z pola wczas puszcza, nie z ostatnim mrokiem.
Starosta
Pietrucho, prawieś mi się sianem wykręciła!
Ta nahajką mocno się na twoj grzbiet groziła.
Kładzcie sierpy, kupami do jedła siadajcie,
W kupach jedzcie, po chrostach się nie rozchadzajcie.