Sielanka czternasta
Pomarlica
Panko, Wonton
Panko
Co się dzieje, Wontonie, ze cię nie widamy
W towarzystwie i twoich pieśni nie słychamy?
Tylko snadz miedzy lasy, miedzy pustyniami
Sam schadzasz. Nie takimi pasterz zabawami
Ma się parać, pilniej mu za trzodami chodzić.
Myśliwcowi przystoi w lesiech na zwierz godzić.
Wonton
Byłem kiedyś pasterzem, dziś temu nazwisku
Muszę dać pokoj, prozne tytuły bez zysku.
Panko
Juz siwy włos we brodzie. Mienić obyczaje
Na starość, rzadko się to ktoremu udaje.
Wonton
Trudno nie mienić, kiedy sam Bog co odmieni:
Zima biała, Bog tak chce, lato się zieleni.
Panko
Na Boga by na osła – na Niego wkładamy,
Co sami dobrowolnie sobie zadziałamy.
Bog za szyję nie ciągnie. Że kto drogi zmyli,
Bog nie winien; tam kazdy padnie, gdzie się chyli.
Wonton
Widziałeś me obory? Widziałeś koszary?
Jakie w nich pustki teraz! Gdy pan Bog swe dary
Raczył dawać, pełno w nich wszystkiego bywało,
Dziś tak pobrał, ze sierci bydła nie zostało.
Panko
Słychać było, ze u was bydła odchodziły,
Ale kogoz te szkody dziś nie nawiedziły?
Pospolity to pozar i na wszystkie kąty
Rozsypał się, a płuzy juz to rok dziesiąty.
I u nas tak przerzedził. U kogo bywało
Sto obory, dziś ledwie kilkoro zostało.
Co ludziom, to tez i nam; z ludzmi i śmierć miła.
Aboś chciał, aby cię kazn boska ochroniła?
Wonton
Więtszy zal z wielą cierpieć. Bodaj mnie samego
Doległo! Nie cieszę się z przypadku cudzego.
Od złych sąsiad wszystko złe; łacniej zły wiatr minie.
Zły człowiek rad by wszystkich zgubił, gdy sam ginie.
Panko
Wiem, ze dawno narzekasz na przykre sąsiady.
Zazdrość to czyni, na to nie masz inszej rady:
Niechaj się zazdrość puka! Bodaj mi zajrzano!
Wolę to, nizliby mię pozałować miano.
Wonton
Dogryzie i zły sąsiad. Mnie to barziej psuje,
Że doma nie mięszkiwam. Kto gospodaruje,
A na czeladz się spuszcza, sam się dworem bawi,
Rowna to, gdy straszydła kto na wroble stawi.
Straszydła stoją, wroble proso wypijają,
Drewniani naszy słudzy tak nas oganiają.
I ja teraz tę szkodę mojej niebytności
Przyczytam a czeladzi zwykłej niedbałości.
Panko
Nie dziw, ze Amaryllis zawsze narzekała
Ani z jabłoni swoich jabłek obierała.
Ciebie doma nie było, ciebie wyglądały
Sośnie wysokie, ciebie i ten chrościk mały.
Ale komu polewka dworska zasmakuje,
Niech się mu dom przewraca, on tego nie czuje.
Wonton
Bezecny dwor, bodaj się o nim ani śniło!
Niechaj się nim zabawia, komu zginąć miło.
Jam raz zginął: tak mucha więznie w pajęczynie,
Tak sikora na lepie, tak mysz w łapce ginie.
Panko
Kto na swym nie przestawa, a co raz się kusi
O nierowną, zawsze być niewolnikiem musi,
Pod czas i swoje straci, i za cien ułapi.
Powoli prędzej dojdzie niz ten, co się kwapi.
Wonton
Pozna rada po szkodzie! Przyjdzie odzałować
Wszystkiego, a na lepszą dolą się zachować
I o czym inszym myślić. Juz was, proste pieśni,
Bog zegnaj! Bog was zegnaj, satyrowie leśni!
Was, nimfy! Was, pasterze! Juz więcej Wontona
Nie ogląda druzyna w kupę zgromadzona.
Zostancie tu, ucieszne moje krotofile,
Zostancie, me zabawy, me spokojne chwile.
Ciebie, piszczałko moja, niech ma ten dąb suchy,
Minęło to, ze przez cię kraj ten nie był głuchy.
Wszystkie debrze, wszystkie cię lasy słychywały,
Do ciebie się pagorki wszystkie odzywały.
O pagorki. Juz po was nie będzie ryczało
Bydło moje, nie będzie traw waszych deptało.
Darmo, przezorny Purze, lejesz hojne zdroje!
Juz nie będą pijały z ciebie woły moje.
O woły, pracą moją pilnie wypasione,
Serce mi się rozsiada, gdy na was wspomionę!
Kiedyście upadały, kiedyście zdychały,
A ratunku zadnego zioła nie dawały,
Samem nad wami stawał, samem was podwadzał,
A zal mi dobrze z głowy oczu nie wysadzał.
Juz się nie będę chełpił pięknymi nabiały,
Wszystkieście, moje krowy, wszystkie pozdychały!
Wedle was i cieliczki padły; i ciołacy,
Wszystkich psi jedli, wszystkich jedli grubi ptacy.
Tak więc wicher obali w boru sośnie całe,
Że i chrosty, i drzewka nie zostaną małe.
Wilcy, coście obory moje wojowali,
Coście mię w polach, coście mię w lesiech kradali!
Przymierze ze mną macie: ani tajne doły,
Ani wam będą bronić przystępu okoły,
Beśpiecznie nadbiegajcie. Mała tu nadzieja,
Pustki i nachytrszego omylą złodzieja.
O psi, o dufna moja, o strazy stateczna!
Lezcie i spicie, zadna trwoga niebeśpieczna
Nie wzbudzi was. Juz nie masz czuć około czego
I zamku nie strzegają hajducy pustego.
Rosa dziś rano padła, trawy otrzezwiały,
A mnie się łzami oczy tylko nie zalały.
Z rosą pasza nalepsza. Lecz trudno w tej mierze
Poradzić, kiedy sam Bog ręką swą co bierze.
Lezą łąki zielone, okiem nieprzejrzane,
Stoją stogi sian wonnych, w pogody sprzątane.
Coz po tym, kiedy nie masz, kto by zazył tego,
Nie masz cieliczek moich, nie masz stadka mego!
Nalepiej w świat z oczyma. Potrzeba dać pole
Żalowi: mniej to boli, co w oczy nie kole.
Zostajcie, piękne łąki, juz więcej na wasze
Pasterz Wonton bydeł swych nie pozenię pasze.
Wonton nie pasterz, juz was kosą swą nie zatnie!
Żegnam was i juz was tu zostawiam ostatnie.
I ty, Panku, bądz łaskaw, a jeśliś co chęci
Mojej zaznał, niech będę u ciebie w pamięci.
Panko
Tak-ześ o Bogu zwątpił? Tak-ze ręka Jego
Jest ścisła, ze, co wezmie, nie ma wrocić z czego?
Co od Boga, potrzeba za wdzięczne przyjmować,
Lub on daje, lub bierze, za wszystko dziękować.
Tym prawem świat ten stanął: szkody z korzyściami
Mieszają się. Dziś słonce, jutro się chmurami
Niebo czerni; godzina jedna – nie jednaka.
Moze być z pana zebrak, moze pan z zebraka.
A kiedy kto upadnie, więc się juz nie dzwigać?
I opuściwszy ręce, nieszczęściu podlegać?
Pobiją zboza grady, przedsię oracz w pole
Z pługiem idzie, nie pomniąc o proznej stodole.
A Pan Bog zaś tak hojnie, jako Pan, zaradza,
Że się i grad, i wszystek głodny rok nagradza.
Pomnisz, kiedy nam sady zima posuszyła?
One sady rozkoszne! Niecierpliwa była
Moja Olenka, swoje wyrąbać kazała,
Jakoby do palenia inszych drew nie miała.
Kędy nie wyrąbano, znowu się z korzenia
Puszczały; jam się musiał udać do szczepienia.
I teraz z łaski bozej mam tak piękne sady,
Że mię nimi nie przejdzie nikt miedzy sąsiady.
Widziałem, kędy domy drzewiane zgorzały,
Tam potym kamienice murowane stały.
Czasem Pan Bog nawiedzi abo za karanie,
Abo chcąc wzbudzić więtsze do czego staranie.
Kiedy człowiek zdrow, insze rowniejsze są szkody,
Gdy drzewo całe, będą na nim i jagody.
I ty się nie opuszczaj: Bog bierze, Bog daje.
Trzeba się starać o się, poki człeka staje.
Po Bogu jest nadzieja w dobrym przyjacielu.
Za twoim zachowaniem najdziesz takich wielu,
Co cię zapomozemy. Ode mnie jednego
Przyjmi parę czabanek, od kogo drugiego
Będzie więcej. Tylko tu przemięszkiwaj z nami,
A wieku darmo nie traw miedzy pustyniami.
A teraz tu przenocuj ze mną, juz tez siada
Słoneczko i na trawy chłodna rosa pada.