Przyjacielowi w drodze
Markowi Chmurze
Patrzysz nisko i spojrzenie srebrne
oczu twoich jest radosnym światłem
w drodze naszej odmierzanej sercem
jak księzycem. Puszyste od wiatru
płyną drzewa przed nami pod powietrza nurt,
wieczor jak dno studni mały jest i lśniący
i głow naszych w gałęziach kołyszą się kolce,
i pył roślinny wstaje u znuzonych nog.
Niejeden dzien, niejedno słowo
mamy za sobą w drodze naszej
i kędzierzawy w gorze obłok
jak piana morska zna juz krok,
co mijać chce i być zelaznym,
a ciągle jak łodyga miękka
gnie się, gdy wiatru rączy prąd
uderza nagle. Żył zatoki
na skroniach słona krew porusza
i nie ma miejsca juz na laur,
choć piorun spada, bronie grają
i śpiew podnoszą młode usta.
I piorem ptasim ogien lśni się
ponad wzorzystym snem człowieka.
I nas splecionych jak uściskiem
spojrzeniem mocnym – niesie wiernie
przez trudny dzien, oporne słowo,
gdzie sen otacza jak ramieniem
i bezimienna ziemia lekka
wydaje kwiat spryskany sercem.