Noc listopadowa
Mglista Warszawo z lat trzydziestych,
gdy ewokuję twoją twarz,
nie wiem, jak zamknąć w anapesty,
jamby, trocheje i daktyle
wsiąkłego w mrok kamienic. “Zwaz –
powiada mi historia, groząc –
no co się wazysz, śmiałku moj,
ty, co rymowy tocząc boj,
chcesz rymem zakuć jak obrozą
moje dymiące serce. Stoj…
Bo strojne dzwięki wzruszyć lirą,
kostium pokazać muzealny,
śmieszny pantalon z kaszmiru,
halsztuk a la melancolique –
to bardzo łatwo… Ja – to krzyk,
jak lawa stygnący w wiekach…”
Mgła. Mgła. Mgła.
Cała Warszawa to mgła.
Cała Polska to mgła.
Pyta przechodzen przechodnia,
jak wczoraj, jak dziś, jak co dnia:
– Kiedy się skonczy mgła?
– …Piotrze, to ty?
– To ja.
– Czy idziesz ze mną?
Mgła…
Szosta. Od Solca ciemno.
Widać, zamokły dyle narodowego browaru,
Widać, ze nawet ogien przeszedł na słuzbę carow.
Widać, jak idę! Nowym światem
rwie nawałnica, burza młodych –
“Podchorązowie, hanba katom!”
“Witaj, jutrzenko swobody…”
Hej, Polacy! Na ulice!
Garstka serc u waszych bram –
na latarnię Targowicę!
Wolność niesiem!…
Ale tam
śpi na pokojach ciepło złote,
w niszach rzezbione kandelabry
i damy nad Walterem Scottem.
. . . . . . . . . . . . .
a z nimi poszli ludzie z fabryk.
Resztę moj czytelniku, znajdziesz w starych skryptach,
w listach “…matko, umieram…”, w sztychach, manuskryptach
i w śniegu syberiskim czerwonym na milę;
i jak debatowano, by uczcić tę chwilę:
Ratusz na gwałt zaczęto więc iluminować,
pstrzyć girlandą meandrow, dębem dekorować,
azeby Wolność była i azeby Sława…
Tak po trudach, po nocnych usnęła Warszawa
z ludem jak morze głupim. I wodzow tragedią.