Zmartwychwstały
Spokojność senna i milczenie
w srebrnej melodii księzycowej
na nieskonczone szły przestrzenie,
ciche na wzgorzach snując cienie
i zatapiając się w parowy.
Wysoko kędyś po gor zboczy
księzyc złociste słał mgławice
płynąc w otęczy mgieł przezroczej
i po odległej morz roztoczy
wiodł tęskne, lśniące swe zrenice.
Świat w nocnym chylił się omdleniu
w zadumy sennej głuche tonie
i tylko kwiaty w zwiewnym tchnieniu
błyszczącym w nieba zamyśleniu
dalekim gwiazdom słały wonie.
I była cisza i pustkowie
dokoła grobu w ścianie skalnej;
posnęli twardym snem strozowie,
wziąwszy swe tarcze za wezgłowie,
z grot dzirytow błyszczał stalny.
Wtem wieko z głazu wstecz opadło
i na księzyca światło białe
z twarzą śmiertelnie wyszedł zbladłą
Chrystus owity w prześcieradło
i o grobową wsparł się skałę.
I jakby odchodziły owe
moce, co Go zbudziły w grobie,
pochylił z wolna na pierś głowę
i siadł na wieko grobowcowe,
czoło swe kryjąc w dłonie obie.
Na jego barki i na włosy
padała jasność złotą smugą
i kilka kropel świetlnej rosy
rzucały nan naskalne wrzosy…
siedział i patrzał w pustkę długo.
Na ciemnym niebie gwiazdy zbladły
a skraj się wschodu juz zabiela,
On jeszcze siedział w sen zapadły
i na zroszoną ziemię padły
dwie gorzkie łzy Odkupiciela.