Adieu kochanym jezuitom
Ze słodkich kajdan od tej rozwiązany
Ręki, ktorej dał owce i barany
Paść swoje Chrystus, juz pan mojej woli,
Żegnam was, zacni synowie Lojoli!
Czas przyszedł lube z wami rzucać kąty,
Kędym zakonczył rok dwudziesty piąty,
Nie czując nigdy w przyjacielskim gronie,
Iz niewolnikiem trzeba być w zakonie.
Wasza mi dobroć i łaskawe względy
Najpracowitsze słodziła urzędy:
We wszystkich miłą znalazłem ochłodę,
Bom w nich miał honor, a w pozyciu zgodę.
Juzem dziś nie wasz, a wyście nie moi,
Serca mi jednak zaden nie rozdwoi.
Kochać osoby będę az do zgonu,
Jeśli nie wolno kochać dla zakonu.
Schylając głowę przed Tworcy obliczem,
Całuję rękę, co mię chłosta biczem;
Skądkolwiek na nas wiatr burzliwy wieje,
Na ludzkich losow składam to koleje.
Wszak przebiegając bystrym zycie okiem,
Zwać teatralnym mozna je widokiem;
Wiele w nim odmian, a nim koniec będzie,
I pan częstokroć z kmieciami usiędzie.
I siebie, i nas czas mieni, co leci;
Grałem dwa akty, juz zaczynam trzeci.
Koniec dla wszystkich jeden: piękna sława.
Kto dobrze daną osobę udawa.
Słuząc pod waszym dotąd wiernie znakiem,
Żaden mię świętym nie nazwał prozniakiem,
I w tej odmianie szatnej mego stanu
Będę rad słuzył ojczyznie i panu.
Tak w miękką wełnę robaczek bogaty
– Skąd mają przędze misterne warstaty,
A napoiwszy kosztownymi soki,
Robią z nich ciałom udatne powłoki –
Skoro dopełnił nadobnej roboty,
Letkie do barkow swych przypina loty,
Rzuca kąt stary, a nowy gość świata
Swobodniej sobie po powietrzu lata.
Żaden rzemieślnik nie łaje mu za to:
Szczerze pracował i wiosnę, i lato.
Skonczył swe dzieło, a za trochę liści
Niechze kto drugi da więcej korzyści.
Muszę się z wami załośnie rozbracie.
Jeśli nie mogę do konca wypłacić
Hołdu wdzięczności w zakonnej gromadzie.
Łzy wam i miłość oddaję w zakładzie.