Українська та зарубіжна поезія

Вірші на українській мові






Miłość

W płaszczach krolewskich, lśniących dumną pychą
W błękitnych szatach tęsknoty,
W koronie ogni,
Płonących zarem wiecznego pragnienia,
Niech dusze nasze ku sobie się zblizą!
Niechaj wszystkie bogactwa, klejnoty krysztalne
W płomieniach łamiące się tęczach,
Z niewyczerpanych tajemnych swych skarbnic
Rzucą sobie do stop!

Kochanko moja!
Utonmy w dusz naszych bezdennych głębinach!
W pozarze naszej miłości
W jedno się stopmy istnienie,
Jako dwa kruszce w jednym płomieniu!
I niech nam cisza dzwięcząca dzwoni
Hymn wniebowzięcia
Na święto naszej miłości
Na zmartwychwstanie szczęścia naszego!

Niech zmilkną wszystkie inne pieśni weselne,
Radości hejnały!
Bo oto chwili naszej miłości
Przytomny jest Bog naszych dusz
I ponad głowy naszymi
Niewidzialne ręce swe wznosi…
Czuwajmy!

Bo oto w chwili upojen
Wręczy nam złote klucze
Do przepastnych, tajnych bezdni naszych dusz!

Niegdyś w spalonej pochowałem ziemi
Trupa młodzienczej mej wiary;
Grob przysypałem zeschłymi liśćmi
Zwiędłej nadziei.
I oto teraz mocą twej duszy
Wstał trup z umarłych, kwitnący i młody,
I dziwną siłę, i dziwne jaśnienie
Ujrzałem w jego zrenicach.
… O, dziwy kryje świątnica twojej miłości!

Jak dziwne, bezbrzezne otwarły się dale
Na zaklęcie twych spojrzen głębokich jak morze!
Bezbrzeza przedziwne – jak sen,
Bezbrzeza tajemne – jak noc
I niezbadane – jak śmierć…
Jaka jasność słoneczna
Dla naszych stała się zrenic!
Ujrzały oczy nasze
Rzeczy wielkie, dziwne, bez nazwiska,
Rzeczy, do ktorych niemowlę uśmiecha się we śnie,
Przeczy, ktore wieczorną przeczuwaliśmy tylko godziną,
Gdy tęsknoty do naszych zapartych wrot kołatały.
Odsłoniły nam lica postaci dziwne, tajemne,
Ktore na drogach naszych codziennych
Z zakrytą jawią się twarzą.
Juz sercom naszym niepokoj nieznany,
Niczemu nie dziwią się myśli.
… O, dziwy kryje swiątnica twojej miłości!

Pragnę miłości twej i kocham miłość twoją,
Jak kocham wszystko, co idzie z oddali;
Jak kocham ciemny, bezbrzezny ocean,
Bo w rozbudzonej mocy i spienionej dumie
Wyrzuca z toni swych perły,
Ktorych zadne jeszcze nie widziało słonce;
Jak kocham drzew rozkołysanych szumy,
Płynące z mrocznej gęstwy głuchej puszczy leśnej,
Bo niosą wieści co się rodzą w ciszy,
Wieści nikomu nie opowiadane;
Jak kocham letnią rozsrebrzoną noc,
Bo przestwor tłumem dziatwy swej bladej zaludnia,
Tłumem marzen milczących,
Co o połnocnej budzą się godzinie
I przecierają oczy zdziwione…
A mają takie ciemne głębokie spojrzenia…

Pragnę i kocham ciebie choć nie wiem dlaczego.
Jak nie wiem,
Czemu mię otchłan bytu z siebie wyrzuciła;
Jak nie wiem,
Czemu słonca w rozszalałym pędzie
Bezmierne, lśniące obiegają kręgi;
Jak nie wiem,
Czemu nie jestem stworca, tylko stworem;
Jak nie wiem
Czemu nie jestem Bogiem, co jest wszystkim.

Lecz wiem, ze przyjście twoje koniecznością było,
Jak koniecznością morz przypływ i odpływ;
Jak koniecznością słonc wir rozhukany,
Niepowstrzymane godzin następstwo
I jak śmierć.

1 Star2 Stars3 Stars4 Stars5 Stars (2 votes, average: 4,00 out of 5)

Miłość - LEOPOLD STAFF